Wygladala, jakby miala za chwile roztopic sie w upale, tak samo jak on. Sweter kleil mu sie do ciala, a sztruksy niemal parowaly. Zmienil bieg i przyhamowal przed ciezarowka z prawej strony. Zakladniczka nie odpowiadala, ale zaczela dygotac, jakby wreszcie miala zareagowac. To bylaby ulga. Poczul potrzebe jakiegos odprezenia po calym tym stresie. Jakiegos cholernego odreagowania, jak wrzask z polotwartego okna. Zadrzal i opanowal sie.

– Pytalem, co myslisz, ze powinnismy z tym zrobic?

Slowa zabrzmialy zalosnie. Przerazenie sprawilo, ze wypowiedzial je piskliwym, ostrym tonem. Poczul dojmujaca potrzebe samotnosci, ale teraz nie mogl sie zatrzymac. Najpierw musza sie wydostac poza miasto, w jakies ustronne miejsce, gdzie wypchnie te niepotrzebna osobe z samochodu. Tego swiadka. Nie odzywala sie. Denerwowal sie coraz bardziej. Zaczal odczuwac skutki wielu tygodni planowania, bezsennych nocy, niepokoju i zwatpienia. Zwykle byl tylko kierowca i nie ponosil zadnej odpowiedzialnosci za planowanie skokow. Tym zajmowali sie inni. On czekal na zewnatrz, w samochodzie z pracujacym silnikiem. Nie byl nawet uzbrojony. Kiedys zlozyl obietnice i teraz jej dotrzymal. Ale wzial zakladniczke. W pierwszej chwili wydalo mu sie to madrym posunieciem. Pod bankiem ludzie stali jak sparalizowani, nawet nie kiwneli palcem, przestraszeni, ze bron wypali, a mozg zakladniczki na ich oczach rozprysnie sie na kawalki. Teraz nie mial pojecia, co robic. I nie bylo nikogo, kto moglby mu pomoc. Milczenie bylo zupelne.

– Sa tylko dwie mozliwosci – powiedzial, odchrzakujac.

Nie mogl tego dluzej wytrzymac.

– Albo zostajesz ze mna, albo wyrzucam cie gdzies po drodze, ale w takim stanie, ze nie odezwiesz sie ani slowem.

Pasazerka milczala.

– Co ty, do diabla, robilas w banku tak wczesnie rano? Co?

Znow nie otrzymal zadnej odpowiedzi, opuscil wiec szybe jeszcze nizej i poczul, jak przeciag owiewa mu rozpalona twarz. Mijaly ich samochody. Nie powinien pokazywac swojej twarzy, nie powinien sie nawet odzywac, ale nie oczekiwal tak wielkiej fali emocji wzbierajacej w jego wnetrzu. Tego uczucia, ze cos w nim wrze. Bardzo dlugo czekal. Byl sam przez cala wiecznosc, byl tylko sznurkiem, ktory lada chwila mial trzasnac. Teraz, na domiar zlego, obok niego siedzial ktos, kto wszystko widzial.

Za szpitalem, wzial ostry zakret w lewo przy Instytucie Ortopedii, pojechal glowna ulica i znalazl sie na Ovre Storgate, a potem minal porzucona apteke i garaze. Znow skrecil w lewo i przejechal przez stary most, potem dalej wzdluz poludniowego brzegu przez dzielnice przemyslowa. Dojechal do torow kolejowych w momencie, gdy swiatla zmienialy sie na czerwone. Przez chwile zastanowil sie nad przyspieszeniem, ale zmienil zdanie. Tym zwrocilby na siebie uwage. Warknal przez zacisniete zeby:

– Siedz spokojnie i trzymaj morde na klodke. Mam cie na muszce.

Wysilal sie niepotrzebnie. Zakladniczka i tak nie odzywala sie ani slowem. W lusterku wstecznym zauwazyl, jak zwalnia i zatrzymuje sie za nim czerwone volvo. Kierowca auta bebnil palcami po kierownicy. Ich oczy spotkaly sie w lusterku. Odwrocil glowe ku torom, by popatrzec na pociag i uslyszal, jak turkocze w oddali. Na krotka chwile zagluszylo to bicie jego serca. Zakladniczka siedziala bez ruchu, gapiac sie przez okno. Pociag minal ich z loskotem, ale szlaban pozostal spuszczony. Wlaczyl bieg i czekal. Samochod z tylu przysunal sie troche blizej, prawie dotykajac jego zderzaka. Po drugiej stronie stal zielony citroen. Pot zalewal oczy bandyty, ale szlaban byl nadal nieruchomy. Przez pelna napiecia chwile pomyslal, ze policja specjalnie go tam ustawila, zeby zablokowac mu droge, ze lada sekunda zatrzymaja sie przy nim, wezma na cel i zaaresztuja. Znalazl sie w pulapce. Nie mial dosc miejsca, zeby zawrocic. Dlaczego, do diabla, szlaban sie nie podnosi?! Pociag dawno juz przejechal. Mezczyzna w volvo zaczal dodawac gazu. Podniosl dlon, te, w ktorej trzymal rewolwer, i otarl brwi. W tej samej chwili przypomnial sobie zielonego citroena po drugiej stronie torow, pomyslal, ze jego kierowca musial zauwazyc bron. Wreszcie szlaban uniosl sie, powoli i niechetnie. Nie rozgladajac sie, przejechal przez tory. Volvo skrecilo w prawo i zniknelo. Mial zamiar przejechac przez rzeke, mijajac w drodze powrotnej rynek pelen policji i tlum ludzi zebranych pod bankiem. Gdy beda zajeci przesluchiwaniem swiadkow, przejedzie obok nich w odleglosci niecalych trzydziestu metrow. Zaimponowal sobie tym nowym planem. Problem stanowila zakladniczka. Bez ostrzezenia nacisnal pedal hamulca i zatrzymal sie. Zaparkowal za wywrotka w poblizu dworca autobusowego i zaciagnal reczny hamulec.

– Zastanawialem sie – zapytal, odchrzakujac – co, do cholery, robilas w banku tak wczesnie?

Cisza.

– Jestes glucha, czy co? Nie slyszysz?

Zakladniczka podniosla glowe. Po raz pierwszy rabus spojrzal w migoczace zielone oczy dziewczyny. W samochodzie bylo cicho i robilo sie coraz gorecej. Sprobowal odczytac cos z wyrazu jej bladej twarzy. W oddali uslyszal wycie syreny. Zaczelo sie cicho, potem narastalo coraz glosniej i glosniej, az nagle umilklo z lekkim bulgotem. Ogarnelo go dziwne uczucie – wrazenie, ze wcale nie obrabowal banku, ze to wszystko bylo snem pozbawionym logiki, w ktorym dziwne postaci przychodzily i odchodzily, a on nie mogl zrozumiec, jakie role graja.

– W porzadku – powiedzial, szturchajac zakladniczke lufa broni. – Nawet glusi slysza, kiedy poklepac ich po ramieniu.

Wlaczyl bieg, minal most i zblizal sie do banku. Postanowil nawet nie patrzec w tamta strone, ale nie mogl sie powstrzymac. Ukradkiem zerknal w lewo. Nieliczny tlum zebral sie wokol wejscia. Jedna osoba gorowala wzrostem nad reszta – wysoki mezczyzna z krotkimi srebrzystymi wlosami.

Rozdzial 5

Powinien zajmowac sie morderstwem w Finnemarce. Tymczasem siedzial za biurkiem, wpatrujac sie w czysty arkusz papieru. Gdy zamknal oczy, widzial przed soba twarz bandyty, zupelnie jak na fotografii. Problem polegal na tym, jak go opisac mezczyznie po drugiej stronie stolu.

Wiele osob siedzialo na tym samym miejscu, pocac sie ze zdenerwowania i starajac przypomniec sobie wszystkie szczegoly: jakies charakterystyczne znamie, kolor oczu, dlugosc i ksztalt nosa. Byl pewien, ze ma dobra pamiec i uwazal sie za spostrzegawczego. Mimo to, teraz zaczynal miec watpliwosci. Byl przekonany, ze mezczyzna mial jasne wlosy, jednak teraz przyszlo mu do glowy, ze to slonce moglo im nadac zloty polysk. Poza tym mezczyzna mial na sobie ciemne ubranie, co moglo sprawic, ze jego wlosy wydawaly sie jasniejsze, niz byly w rzeczywistosci. Usta mial male, tego byl pewien. Wydawal sie opalony, moze nawet lekko poparzony. Zapamietal jego ubranie. Byl dosc dobrze umiesniony, niewatpliwie w dobrej kondycji, ale nie tak wysoki jak Sejer. Jak na mezczyzne, wcale nie byl wysoki.

Sejer spojrzal na policyjnego rysownika – ilustratora gazetowego, ktory trafil do tej pracy przypadkiem i okazal sie dosc utalentowany, zwlaszcza jesli chodzi o podejscie psychologiczne.

– Najpierw postarasz sie, zebym sie odprezyl – zaczal Sejer z usmiechem. – Chcesz nawiazac nic porozumienia, prawda? Zademonstrujesz mi, ze mnie sluchasz i ze mi wierzysz.

Artysta poslal mu kpiarski usmiech.

– Konrad, nie boj sie, ze sprawa wymyka ci sie spod kontroli – odparl. – Teraz nie jestes szefem. Jestes tylko swiadkiem.

Sejer podniosl dlon w przepraszajacym gescie.

– Chcialbym – powiedzial rysownik – zebys najpierw zapomnial o twarzy tamtego mezczyzny.

Inspektor spojrzal na niego z zaskoczeniem.

– Zapomnij o wszystkich szczegolach. Zamknij oczy. Sprobuj zobaczyc jego sylwetke przed soba i skoncentrowac sie na wrazeniu, jakie w tobie wywoluje. Jakie sygnaly wysyla? Idzie w twoja strone ta sama ulica w bialy dzien i z jakiegos powodu zwracasz na niego uwage. Dlaczego?

– Wydawal sie bardzo spiety. Jakby naladowany jakas dziwna energia.

Sejer posluchal. Zamknal oczy i wyobrazil sobie mezczyzne. Teraz twarz byla tylko jasna, zamglona plama w jego pamieci.

– Szedl szybkim i zdecydowanym krokiem. Postura lekko przygarbiona. Polaczenie strachu i determinacji. Przerazenie, czajace sie tuz pod skora. Tak sie bal, ze nie smial spojrzec do gory ani popatrzec na nikogo, nawet przez chwile. Raczej nie zawodowiec. Zbyt zdesperowany.

Вы читаете Kto sie boi dzikiej bestii
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату