– Mozliwe. A gdzie pani mieszka?
– Niedaleko centrum wioski.
Skinal glowa.
– Czy chce pani do kogos zadzwonic?
– Nie.
– Musi pani teraz pojechac na komende. To pewnie troche potrwa, ale potem odwieziemy pania do domu.
– Nigdzie mi sie nie spieszy.
Odchrzaknal.
– Czy obejrzala pani swoje buty?
Obrzucila go zdziwionym spojrzeniem, po czym schylila sie i sciagnela lekkie letnie pantofle o bialej podeszwie.
– Krew… – wyszeptala. – Jak to mozliwe? Przeciez bylam tak daleko…
– Czy w Elvestad mieszkaja osoby o pozaeuropejskim pochodzeniu?
– Dwie rodziny – Tee i Thuan. Pierwsza z Wietnamu, druga z Korei. Mieszkaja tu od lat, wszyscy ich znaja. To nie mogl byc nikt z nich.
– Na pewno?
– Na pewno. – Stanowczo skinela glowa, po czym spojrzala przez okno na lake. – A ja myslalam, ze to worek ze smieciami… Gunder zasnal w fotelu w potwornie niewygodnej pozycji. Dlugo po wschodzie slonca ze snu wyrwal go dzwonek telefonu. Dzwonil Bjornsson z pracy.
– Dzisiaj tez zostajesz w domu?
– Nie, nie… – Tak bardzo zakrecilo mu sie w glowie, ze az musial sie podeprzec. Za szybko wstal z fotela.
– Zle sie czujesz? – zapytal Bjornsson.
– Nie. Chodzi o moja siostre. Jest w szpitalu. Musze tam zaraz jechac. Zadzwonie, jak bede cos wiedzial.
Chwiejnym krokiem poszedl do lazienki, zrzucil ubranie i wzial prysznic przy otwartych drzwiach, zeby w razie czego slyszec telefon. Ale telefon milczal, zatem Gunder sam zadzwonil do szpitala. Zadnych zmian. Marie wciaz byla w spiaczce, ale jej stan sie ustabilizowal. Nic juz nie jest stabilne, pomyslal z gorycza. Nie chcialo mu sie jesc, wiec tylko zaparzyl sobie kawe, usiadl w fotelu i czekal. Gdzie Poona spedzila noc? Dlaczego nie zadzwonila? Czekal na nia jak opuszczony pies. Mijaly godziny, a on wciaz siedzial przy telefonie pograzony w dziwnym polsnie. Marie mogla w kazdej chwili ocknac sie ze spiaczki, a jego nie bedzie przy jej boku. Lada chwila mogla tez zadzwonic Poona i poprosic, zeby po nia przyjechal, bo sie zgubila. Czas jednak mijal, a telefon milczal. Musze zadzwonic na policje, pomyslal z rozpacza. To jednak oznaczaloby koniecznosc przyznania przed samym soba, ze cos jest nie w porzadku. Wlaczyl radio, ponownie usiadl przy biurku i sluchal spokojnego glosu informujacego o nieszczesciach z calego swiata. Slyszal kazde slowo, ale niczego nie rozumial. Nagle uniosl glowe, do jego uszu dotarla bowiem nazwa Elvestad, glosno i wyraznie. Zerwal sie, podszedl do radia i nastawil glosniej.
– … pozaeuropejskiego pochodzenia. Przyczyna smierci bylo prawdopodobnie pobicie.
Tutaj, w Elvestad? – zdumial sie Gunder. Teraz mowil inspektor policji: Nie znamy jej tozsamosci. Nikt nie zglaszal zaginiecia.
Kobieta pozauropejskiego pochodzenia. Pobita na smierc.
Opadl na fotel, drzac na calym ciele. Chwile pozniej rozlegl sie przenikliwy dzwonek telefonu, ale Gunder nie odwazyl sie siegnac po sluchawke. Pokoj tanczyl mu przed oczami. Kiedy tylko to niemile wrazenie minelo, sprobowal sie wyprostowac. Byl zesztywnialy i obolaly. Najchetniej zadzwonilby do Marie. Zawsze tak robil, kiedy dzialo sie cos niedobrego… ale teraz nie mogl. Wyszedl do holu po kluczyki. Poona zapewne zatrzymala sie w jakims hotelu w miescie. Kobieta, o ktorej mowili przez radio, nie ma z tym nic wspolnego. Przestepstwa zdarzaja sie wszedzie. Pod drzwiami zostawi kartke na wypadek, gdyby przyjechala, gdy jego nie bedzie. Moja zona Poona. Zobaczyl swoje odbicie w lustrze i zmartwial. Jeszcze nigdy nie widzial rownie przerazonych oczu. Znowu odezwal sie telefon. To na pewno ona! Albo ze szpitala. Marie nie zyje. Albo Karsten dzwoni z Hamburga, by zapytac o zone. Pewnie jedzie na lotnisko, zeby wsiasc w pierwszy samolot.
Dzwonil Kallego Moe. Pochylony nad biurkiem Gunder przycisnal sluchawke do ucha.
– Gunder? Dzwonie, bo chce zapytac…
Gunder milczal. Nie mial nic do powiedzenia. Kusilo go, zeby sklamac. Tak, jest juz w domu. Zgubila sie, i tyle. Wiozl ja taksowkarz z miasta, ktory nie znal dobrze okolicy.
– Jak poszlo?
Gunder wciaz nie odpowiadal. Po glowie kolatala mu sie informacja uslyszana w radio. Pewnie Kalle tez ja uslyszal, dodal w tej swojej lepetynie dwa do dwoch i wyszlo mu piec. Niektorzy sa wlasnie tacy: zawsze spodziewaja sie najgorszego. A Kalle byl w tym mistrzem.
– Jestes tam, Gunder?
– Wlasnie mialem jechac do szpitala.
Kalle odchrzaknal.
– Co z twoja siostra?
– Nie dzwonili, wiec pewnie bez zmian. Wciaz jest nieprzytomna. Zreszta nie wiem.
Znowu zapadlo milczenie. Gunder mial wrazenie, ze Kalle nie wie, co powiedziec, ale nie zamierzal przychodzic mu z odsiecza.
– Troche sie niepokoje – wykrztusil wreszcie Kalle. – Nie wiem, czy sluchales wiadomosci, ale w Hvitemoen znalezli kobiete…
Gunder na chwile wstrzymal oddech.
– Tak?
– Nie wiedza, kim jest, ale na pewno z zagranicy. Ona… To znaczy ona nie zyje, to chcialem powiedziec. Wlasnie dlatego zaczalem sie niepokoic. Znasz mnie przeciez. Oczywiscie nie przypuszczam, zeby to mialo jakis zwiazek, lecz znalezli ja niedaleko od twojego domu. Jak o tym uslyszalem, przestraszylem sie, ze to ta sama kobieta, ktorej szukalem wczoraj, a ona dotarla bezpiecznie, prawda?
– Bedzie troche pozniej – odparl Gunder z przekonaniem.
– Widziales sie z nia?
Tym razem to Gunder odchrzaknal.
– Musze juz isc. Jestem potrzebny w szpitalu.
– Tak, oczywiscie… – baknal Kalle bez przekonania.
– Zadzwonie pozniej. Musze przeciez zaplacic ci za kurs.
Odlozyl sluchawke. Przez pare sekund usilowal przypomniec sobie, co zamierzal zrobic. No tak, liscik do Poony.
Zostawi jej klucz na zewnatrz. Czy w Indiach zostawia sie klucze pod wycieraczka? Znalazl kartke i dlugopis, ale uswiadomil sobie, ze nie potrafi pisac po angielsku, tylko mowic, a i to nie za dobrze. Wszystko bedzie dobrze, pomyslal, zamknal drzwi, nie przekrecajac zamka, i wsiadl do samochodu.
Hvitemoen znajdowalo sie okolo kilometra od Elvestad w kierunku Randskog. Z ulga stwierdzil, ze nie po drodze mu tamtedy do szpitala. Mial wrazenie, iz szosa jest bardziej ruchliwa niz zwykle; minal dwa wozy telewizyjne i dwa radiowozy. Na parkingu przed kawiarnia Einara tloczyly sie samochody, rowery i ludzie. Obrzucil ich zaniepokojonym spojrzeniem i dodal gazu.
W szpitalu od razu wjechal winda na dziesiate pietro i wszedl do pokoju Marie. Pochylala sie nad nia pielegniarka. Na jego widok wyprostowala sie.
– Kim pan jest?
– Gunder Jomann. Jej brat.
Ponownie pochylila sie nad Marie.
– Wszyscy goscie powinni najpierw zglaszac sie do pielegniarki dyzurnej.
Gunder nie odpowiedzial. Stal przy nogach lozka, nieprzyjemnie zaskoczony, i walczyl z ogarniajacym go poczuciem winy. Dlaczego tak go traktuja? Czy nie powinni sie cieszyc, ze wreszcie przyjechal?
– Wczoraj siedzialem tu caly dzien – powiedzial zawstydzony. – Pomyslalem, ze nic sie nie stanie, jesli pojade do domu troche odpoczac.
Pielegniarka usmiechnela sie chlodno.
– Nie wiedzialam. Wczoraj nie mialam dyzuru.