– Tu Jacob Skarre. Rozmawialismy wczoraj. Bylem z inspektorem Sejerem. Pamieta pani?
Lillian Sunde pamietala. Jak moglaby zapomniec takie przezycie?
– Chcialbym pani zadac jeszcze jedno pytanie. Czy ma pani zielona wzorzysta posciel w lilie wodne?
– Czy to jakis zart? – zapytala po dluzszym milczeniu.
– Nie odpowiedziala pani na pytanie – zwrocil jej uwage.
– Bo nie wiem. Nie pamietam.
– Prosze sie zastanowic – nie ustepowal. – Na pewno doskonale zna pani swoja bielizne poscielowa. Chodzi mi o zielona w lilie wodne.
Bez slowa odlozyla sluchawke. Zaniepokoila go jej reakcja.
Goran siedzial na pryczy z taca na kolanach i powoli jadl sniadanie. Prawie nie spal tej nocy. Kiedy wreszcie po wielogodzinnym przesluchaniu odprowadzili go do celi, nie przypuszczal, ze moze miec jakiekolwiek problemy z zasnieciem. Byl obolaly i ociezaly, polozyl sie w ubraniu i wydawalo mu sie, ze tonie w cienkim materacu, ale oczy mial otwarte. Przelezal tak niemal cala noc, wpatrujac sie w sufit. Od czasu do czasu slyszal kroki w korytarzu, pare razy brzeknely klucze.
Popil chleb zimnym mlekiem. Jedzenie roslo mu w ustach, uczucie, ze zawodzi go wlasne cialo, bylo przerazajace. Do tej pory zawsze mial nad wszystkim kontrole, cialo zawsze bylo mu posluszne. Odczuwal pokuse, zeby zaczac krzyczec, walic piesciami w sciane. W jego wytrenowanym ciele gromadzil sie nadmiar energii, grozac wybuchem, ktory rozerwie go na kawalki. Siedzial bez ruchu i rozgladal sie w poszukiwaniu czegos, co pomogloby mu ja rozladowac. Moglby cisnac taca o sciane, rozedrzec materac na strzepy… Wciaz jednak siedzial cicho jak mysz pod miotla. Gapil sie na jedzenie, na swoje rece. Wygladaly nieznajomo, blade i bezwladne. Otworzyly sie drzwi, weszli dwaj policjanci. Pora na przesluchanie, powiedzieli.
Butelki z woda i cola byly na miejscu, brakowalo tylko Sejera. Policjanci wyszli, nie zamykajac drzwi na klucz. Zaswitala mu szalencza mysl, ze moglby stad po prostu wyjsc, ale z pewnoscia czekali tuz za drzwiami. A moze nie? Siedzial na wygodnym krzesle i sluchal odglosow budzacego sie do zycia budynku. Stopniowo narastal harmider, na ktory skladaly sie trzaskania drzwiami, kroki, dzwonki telefonow. Po jakims czasie przestal je slyszec. Wciaz nikt nie przychodzil. Goran czekal. Usmiechnal sie z gorycza, kiedy zaswitala mu mysl, ze to taka tortura majaca na celu zmiekczenie go, ale caly czas byl w znacznie lepszej formie niz poprzedniego dnia, kiedy co chwila krecilo mu sie w glowie. Spogladal na zegar, poprawial sie na krzesle, probowal myslec o Ulli. Byla tak daleko. Kiedy pomyslal o kawiarni, poczul sie nieswojo. Pewnie wszyscy siedza tam i plotkuja, a on nie moze im niczego wytlumaczyc. Co sobie mysla? A co z mama? Pewnie pochlipuje w kacie kuchni. Ojciec jest na podworku, odwrocony plecami do okna, i ze zloscia wymachuje mlotkiem albo siekiera. Uswiadomil sobie, ze tak wlasnie zyli: plecami do siebie. No i jeszcze Soren w warsztacie. Tez na pewno ma swoje zdanie i dzieli sie nim z kazdym, kto wpadnie, zeby go wysluchac. Tak jakby mogl cos naprawde wiedziec. Wszyscy juz chyba o nim mowia: w sklepie Gunwalda i na stacji Modego. Wkrotce stad wyjdzie, bedzie szedl ulica i zobaczy twarze ludzi, a za kazda z nich ukryte jakies mysli. Czy w gazetach pokazali jego zdjecie? Czy wolno cos takiego robic, skoro jest tylko oskarzony, a nie skazany? Nie pamietal, co w tej kwestii mowilo prawo. Bedzie musial zapytac Friisa, choc w gruncie rzeczy nie robilo mu to zadnej roznicy. Elvestad to niewielka wioska. Wielebny Berg ochrzcil go i konfirmowal. Pomyslal z rozbawieniem, ze byc moze wlasnie w tej chwili pastor siedzi przy sniadaniu i modli sie za niego. Prosze Cie, Panie, wspomoz Gorana w potrzebie.
Drzwi otworzyly sie tak nagle, ze az podskoczyl.
– Dobrze spales? – zapytal Sejer.
– Tak, dziekuje – sklamal Goran.
– To dobrze. W takim razie zaczynamy.
Inspektor usiadl przy stole. Choc byl taki wysoki, poruszal sie lekko i zwinnie. Mial dlugie ramiona i nogi, szerokie bary i poorana bruzdami twarz. Calkiem mozliwe, iz nie przesadzal, twierdzac, ze jest w dobrej kondycji. To biegacz, pomyslal Goran. Jeden z tych, co wieczorami przebiegaja rownym tempem po kilka kilometrow. Twardy, uparty dran.
– Jak tam panski kundel? Chodzi juz?
Sejer uniosl brew.
– Pies – poprawil go. – Nie mam kundla, tylko psa. Nie, nie chodzi. Lezy caly czas przed kominkiem.
– Wiec powinien go pan uspic – stwierdzil Goran lodowatym tonem. – Zadne zwierze nie powinno tak cierpiec.
– Wiem, ale wciaz to od siebie odsuwam. A ty myslisz o Kairze? O tym, ze ktoregos dnia tez bedziesz musial to zrobic?
– Duzo czasu jeszcze minie.
– Ale kiedys to sie stanie. Myslisz w ogole o przyszlosci?
– O przyszlosci? Nie. Niby po co?
– Chcialbym, zebys teraz o niej pomyslal. Co widzisz, kiedy patrzysz w przod?
Goran wzruszyl ramionami.
– To samo co teraz. To znaczy przed tym wszystkim. – Zatoczyl kolo reka.
– Jestes pewien?
– Tak.
– Ale przeciez sporo sie wydarzylo. Twoje aresztowanie, nasze rozmowy… Czy to niczego nie zmienia?
– Ciezko bedzie znowu spotkac sie z ludzmi.
– Jak bys chcial, zeby wygladalo twoje zycie po wyjsciu stad?
– Tak jak przedtem.
– Czy to mozliwe?
Goran splatal i rozplatal palce.
– Czy twoje zycie moze byc takie samo? – powtorzyl inspektor.
– No… Prawie takie samo.
– Co sie zmieni?
– Sam pan powiedzial: sporo sie wydarzylo. Nigdy tego nie zapomne.
– Nie zapomniales wiec? Powiedz mi, co pamietasz.
Sejer powiedzial to niskim przyjaznym glosem. Goran wstal odsunal krzeslo, ziewnal przeciagle. Panujace w pokoju milczenie drzalo jak napieta cieciwa luku wycelowanego w jego strone. Zamrugal gwaltownie.
– Nie mam nic do pamietania! – wrzasnal.
Zapomnial o oddychaniu, zapomnial o liczeniu. Chwycil otwarta butelke i cisnal nia o sciane. Cola trysnela spienionym strumieniem. Sejer nawet nie drgnal.
– Zrobimy przerwe – powiedzial spokojnie. – Jestes zmeczony.
Odprowadzono go do celi, a po dwoch godzinach przyprowadzono ponownie. Znow byl ociezaly i powolny, i w przyjemny sposob obojetny na wszystko.
– Czesto jezdzisz na silownie – powiedzial Sejer. – Czy wozisz ze soba ciezarki, zeby moc cwiczyc, jak tylko nadarzy sie okazja? Na przyklad w korku albo na czerwonym swietle?
– W Elvestad nie ma korkow ani swiatel.
– Nasi technicy znalezli na jej torebce slady bialego proszku. Jak myslisz, co to moze byc?
Cisza.
– Wiesz, o jakiej torebce mowie. O tej zielonej, w ksztalcie melona.
– Melona?
– Moze ten proszek to heroina? Jak ci sie wydaje?