George nabral powietrza w pluca i poprawil zmieta koszule.
– Boze! Co za pyszalek!
– Zachowal sie arogancko – przyznal Ballantine. – Ale jest to cholernie dobry chirurg. Jak sie czujesz?
– Dobrze – odpowiedzial George. – Musze przyznac, ze mialem juz wielka ochote go uderzyc. Obawiam sie, ze moze nam sprawiac klopoty. Mam nadzieje, ze nic nie podejrzewa.
– W tym przypadku jego arogancja moze okazac sie pomocna.
– Mielismy szczescie. A propos, czy zauwazyles, ze trzesa mu sie rece?
– Nie – odpowiedzial zdumiony Ballantine. – Kiedy to spostrzegles?
– To zdarza mu sie od czasu do czasu – rzekl George. – Po raz pierwszy to zauwazylem chyba przed miesiacem. Zwrocilem uwage dlatego, ze poprzednio byl wyjatkowo opanowany. Dzisiaj mozna to bylo zauwazyc podczas wykladu.
– Wielu ludzi denerwuje sie, wystepujac przed szeroka publicznoscia.
– Masz racje – zgodzil sie George – ale zauwazylem to rowniez podczas rozmowy z nim o smierci Wilkinsona.
– Wolalbym nie mowic o Wilkinsonie – powiedzial Ballantine, spogladajac na pustoszejacy amfiteatr. Usmiechnal sie ze zrozumieniem: – Thomas jest po prostu zbyt napiety.
– Byc moze – odpowiedzial George nie przekonany. – Ja jednak uwazam, ze moga z nim byc klopoty.
Cassi ubrala sie bardzo starannie przed wizyta u Patrycji, tak jakby miala sie z nia spotkac po raz pierwszy. Wybrala na te okazje granatowa welniana spodnice i odpowiedni zakiet, spod ktorego widac bylo biala bluzke z wysokim kolnierzykiem. Kiedy juz miala wyjsc spostrzegla, w jak okropnym stanie sa jej paznokcie. Zatrzymala sie wiec jeszcze, by poprawic manicure. Gdy lakier wysechl, doszla do wniosku, ze nie podoba sie jej fryzura. Opuscila wlosy na ramiona, by po chwili znowu spiac je do gory.
Po tych przygotowaniach wreszcie ruszyla przez dziedziniec ku garazowi. Bylo mrozno – z nosa i ust unosila sie mgielka pary. Cassi nacisnela przycisk dzwonka – nie bylo zadnej odpowiedzi. Wspiela sie na palce, zajrzala przez niewielki otwor w drzwiach, ale zobaczyla tylko pusta klatke schodowa. Nacisnela na przycisk ponownie – tym razem dostrzegla schodzaca po schodach tesciowa. Patrycja podeszla do drzwi i wyjrzala na zewnatrz przez wizjer. – Co sie stalo, Cassandro? – zapytala.
Cassi milczala przez chwile, zdziwiona, ze Patrycja nie otwiera jej drzwi. Nie miala innego wyjscia niz podac powod swojej wizyty. – Chce porozmawiac o Thomasie – zawolala glosno.
Widocznie to wyjasnienie nie wystarczylo, gdyz Patrycja nie od razu wpuscila ja do srodka. W koncu jednak zasuwy zgrzytnely, drzwi sie otwarly, a obie kobiety stanely oko w oko.
– O co chodzi? – zapytala Patrycja.
– Bardzo mi przykro, ze sprawiam pani klopot – zaczela Cassi.
– Nie sprawiasz mi klopotu.
– Czy moge wejsc do srodka?
– Bardzo prosze – rzekla Patrycja, wstepujac na prowadzace do gory schody. – I zamknij drzwi, prosze.
Cassi z przyjemnoscia weszla do cieplego wnetrza, zostawiajac za soba wilgotny chlod listopadowego poranka. Idac za Patrycja, znalazla sie w malym, lecz wystawnie urzadzonym w stylu wiktorianskim pokoju, bogato zdobionym czerwonym aksamitem i biala koronka.
– Ten pokoj jest piekny – stwierdzila Cassi z uznaniem.
– Dziekuje – odparla Patrycja. – Czerwien jest ulubionym kolorem Thomasa.
Cassi uniosla ze zdziwieniem brwi, gdyz zawsze byla przekonana, ze Thomas preferuje blekit.
– Spedzam tutaj duzo czasu – wyjasnila Patrycja – chcialam wiec, zeby byl mily i przytulny.
– I rzeczywiscie jest taki – potwierdzila Cassi, zaskoczona widokiem konia na biegunach, dziecinnego samochodu i innych zabawek.
Idac za spojrzeniem Cassi, Patrycja wyjasnila: – To sa stare zabawki Thomasa, ktore teraz dobrze spelniaja funkcje dekoracyjna, nie sadzisz?
– Rzeczywiscie – odpowiedziala Cassi. Jednoczesnie pomyslala, ze zabawki, owszem, moga miec swoj wyraz, ale tutaj stanowia dysharmonie.
– Czy napijesz sie herbaty? – zaproponowala Patrycja.
W tym momencie Cassi uprzytomnila sobie, ze matka Thomasa byla tak samo skrepowana jak ona.
– Chetnie – odparla Cassi odzyskujac rezon.
Kuchnie Patrycja urzadzila skromnie, lecz praktycznie. Byly tu biale metalowe szafki, stara lodowka i mala kuchenka gazowa. Patrycja nastawila czajnik z woda na kuchence i wydobyla z szafki porcelanowe filizanki do herbaty. Z lodowki zdjela drewniana tace.
– Z mlekiem czy z cytryna?
– Z mlekiem.
Patrzac na tesciowa, ktora szukala dzbanuszka na smietanke, Cassi uprzytomnila sobie, jak rzadko ta stara kobieta podejmuje gosci. Z glebokim poczuciem winy zastanawiala sie, dlaczego dotad nie zaprzyjaznily sie ze soba. Nie wiedziala, w jaki sposob poruszyc temat Thomasa w rozmowie z kobieta, z ktora dzielilo ja tak wiele. Dopiero kiedy usiadly za stolem z dymiacymi filizankami herbaty na bialym obrusie, zdobyla sie na odwage. – Przyszlam tutaj, zeby porozmawiac o Thomasie – zaczela.
– Juz to mowilas – zauwazyla Patrycja sympatycznym tonem. Starsza pani nieco sie rozchmurzyla i byla wyraznie zadowolona z wizyty.
Cassi westchnawszy odstawila filizanke. – Martwie sie o niego. Moim zdaniem za duzo pracuje i…
– Od dziecinstwa byl bardzo aktywny – przerwala jej Patrycja. – Nie dawal ani chwili spokoju. Chcac go utrzymac w ryzach, trzeba bylo bez przerwy nad nim czuwac. Jeszcze nie nauczyl sie dobrze chodzic, a juz byl nieposluszny i niesforny. Od dnia, w ktorym przynioslam go ze szpitala…
Przysluchujac sie opowiadaniu Patrycji, Cassi uswiadomila sobie, ze Thomas nadal byl pepkiem swiata dla starszej pani. Teraz dopiero zrozumiala, dlaczego Patrycja – mimo osamotnienia, w jakim sie znajdowala – nie chciala porzucic tego domu. Obserwujac ja zwrocila uwage na duze podobienstwo syna do matki. Aczkolwiek jej twarz byla bardziej szczupla i delikatna, oboje mieli arystokratyczne rysy.
Kiedy Patrycja odstawila pusta filizanke, Cassi obdarzyla ja watlym usmiechem i rzekla: – Wyglada na to, ze od tamtej pory niewiele sie zmienil.
– Uwazam, ze sie w ogole nie zmienil – rzekla Patrycja. Po czym po chwili dodala ze smiechem: – Jest dotad tym samym chlopcem. Wymaga bardzo wiele troski.
– Przyszlam tu w nadziei – rzekla Cassi – ze nie odmowi mi pani pomocy.
– Czyzby? – Patrycja uniosla brwi ze zdziwieniem.
Cassi uzmyslowila sobie, ze z takim trudem osiagnieta miedzy nimi nic porozumienia znow ustapila miejsca dawnej podejrzliwosci. Mimo to kontynuowala podjety temat: – Skoro Thomas tak sie z pania liczy…
– To oczywiste. Jestem przeciez jego matka. Wlasciwie do czego zmierzasz, Cassandro?
– Mam podstawy, aby podejrzewac Thomasa, ze bierze narkotyki – oswiadczyla Cassi. Powiedziala to i poczula ulge, ze w koncu zdobyla sie na odwage. – Podejrzewam go juz od kilku miesiecy, ale mialam nadzieje, ze problem sam zniknie.
Niebieskie oczy Patrycji staly sie zimne. – Thomas nigdy nie bral narkotykow.
– Prosze mnie wlasciwie zrozumiec. Ja go nie krytykuje, ja sie o niego martwie i mam nadzieje, ze pani mi pomoze. On zrobi to, co mu pani kaze.
– Jesli Thomas potrzebuje mojej pomocy, powinien sam mnie o to poprosic. – Poza tym wybral przeciez ciebie. – Patrycja wstala z miejsca, dajac w ten sposob do zrozumienia, ze spotkanie jest skonczone.
Wszystko jasne, pomyslala Cassi. Patrycja jest wciaz zazdrosna o to, ze jej chlopiec w koncu dorosl i ozenil sie.
– Thomas nie wybral mnie zamiast pani, Patrycjo – zauwazyla spokojnie Cassi. – Zeniac sie ze mna szukal innego rodzaju zwiazku.
– Jesli ten zwiazek jest tak bardzo inny, to gdzie sa wasze dzieci? Byl to celny cios. Cassi poczula, ze traci grunt pod nogami. Problem dzieci byl drazliwym i bolesnym tematem. W zwiazku z cukrzyca ciaza stanowila dla niej powazne zagrozenie. Spuscila oczy wbijajac wzrok w stol i zdala sobie sprawe, ze nie powinna byla zaczynac tej rozmowy.
– Nie bedzie zadnych dzieci – odpowiedziala Patrycja na wlasne pytanie. – I wiem dobrze dlaczego. Spowodowana twoja choroba bezdzietnosc jest dla Thomasa tragedia. Mowil mi, ze ostatnio sypiacie