pozniej?
– Rob pan, co do pana nalezy – odpowiedziala Susanne.
Gdy tylko wyszedl sanitariusz, wrocila pielegniarka.
– Miala pani racje. Zgodnie z poleceniem po oproznieniu pierwszej butelki nalezy odlaczyc kroplowke.
Susanne ledwo skinela. Juz chciala zapytac, czy zapominanie polecen lekarzy jest rutynowym zachowaniem pielegniarki, ale dala spokoj. Pragnela jak najszybciej stad wyjsc.
Po odlaczeniu kroplowki Susanne zdolala sie na tyle odprezyc, ze zasnela. Nie na dlugo jednak. Ktos potrzasnal ja za ramie.
Susanne otworzyla oczy i spojrzala w usmiechnieta twarz innej pielegniarki. Na pierwszy plan wybijala sie strzykawka gotowa do uzycia.
– Mam cos dla pani – powiedziala siostra, jakby Susanne byla dzieckiem, a strzykawka cukierkiem.
– Co to? – zapytala Susanne. Instynktownie cofnela sie.
– To zastrzyk przeciwbolowy, o ktory pani prosila – wyjasnila siostra. Prosze wiec odwrocic sie, a ja podam lekarstwo.
– Nie prosilam o zaden zastrzyk – zaprzeczyla Susanne.
– Alez oczywiscie, ze pani prosila – upierala sie siostra.
– Na pewno nie – Susanne powtorzyla swoje.
Wyraz twarzy pielegniarki zmienil sie nagle, jakby chmura przeslonila slonce.
– W takim razie jest to polecenie lekarza. Bedzie pani dostawac zastrzyk co szesc godzin.
– Ale nie odczuwam dotkliwego bolu. Jedynie kiedy sie poruszam albo gleboko oddycham.
– A no wlasnie – podchwycila siostra. – Musi pani oddychac gleboko, inaczej zlapie pani zapalenie pluc. No dalej, prosze byc grzeczna dziewczynka.
Susanne zastanowila sie przez moment. Z jednej strony miala ochote sie sprzeciwic. Z drugiej jednak strony chciala, aby sie nia opiekowano, i nie widziala nic zlego w przeciwbolowych zastrzykach. Moze nawet pomoga jej lepiej zasnac.
– No dobrze – zgodzila sie w koncu.
Zaciskajac zeby, odwrocila sie, a pielegniarka wstrzyknela jej w posladek dawke srodka przeciwbolowego.
Rozdzial 4
Sroda, godzina 14.05, 20 marca 1996 roku
– Dobrze wiesz, ze Laurie ma racje – stwierdzil Chet McGovern.
Chet i Jack siedzieli w waskim pokoju, ktory dzielili, na czwartym pietrze budynku medycyny sadowej. Kazdy z nich trzymal nogi na wlasnym szarym, metalowym biurku. Skonczyli autopsje na ten dzien, zjedli lunch i zamierzali za chwile zabrac sie do papierkowej roboty.
– Jasne, ze ma racje – przyznal Jack.
– No to jesli to wiesz, po co prowokujesz Calvina? Nie zachowujesz sie racjonalnie. Nie dajesz sobie zadnych szans. Przeciez to musi wplynac na awans.
– Nie chce sie piac w gore – oznajmil Jack.
– Czy dobrze zrozumialem? – zapytal Chet. W medycynie pomysl, aby dobrowolnie zrezygnowac z ubiegania sie o awans, uznawany byl za herezje.
Jack zdjal nogi z biurka. Wstal, przeciagnal sie i glosno ziewnal. Byl krepym mezczyzna, wzrostu metr osiemdziesiat, przyzwyczajonym do fizycznej aktywnosci. Stanie przy stole autopsyjnym, a potem siedzenie przy biurku powodowalo kurcze miesni, szczegolnie nog.
– Lubie byc dolnym wizerunkiem na totemie – powiedzial Jack, strzelajac stawami napinanych palcow.
– Nie chcialbys zrobic kolejnego stopnia specjalizacji? -zapytal Chet z niedowierzaniem.
– Oczywiscie, ze chcialbym zrobic kolejny stopien specjalizacji – odrzekl Jack. – Ale to nie to samo. Dopoki chodzi o zrobienie stopnia specjalizacji, dopoty jest to sprawa osobista. A to, o co ja nie dbam, to odpowiedzialnosc nadzorcy. Po prostu chce wykonywac robote patologa sadowego. Do diabla z biurokracja i protokolem.
– Jezu – mruknal Chet, rowniez zdejmujac nogi z biurka. – Za kazdym razem, gdy wydaje mi sie, ze juz cie troche poznalem, rzucacz podkrecona pilke. Pracujemy razem juz piec miesiecy, a ty ciagle jestes nie rozwiazana zagadka. Psiakrew, przeciez nawet nie wiem, gdzie mieszkasz.
– Nie przypuszczalem, ze to cie obchodzi.
– Hejze, przeciez wiesz, o czym mowie.
– Mieszkam na Upper West Side – poinformowal przyjaciela Jack. – To zadna tajemnica.
– W okolicy Siedemdziesiatej? – zapytal Chet. – Nieco dalej.
– Osiemdziesiatej?
– Dalej.
– No nie, chyba nie chcesz powiedziec, ze dalej niz Dziewiecdziesiata? – z niedowierzaniem powiedzial Chet.
– Prawie – odparl Jack. – Mieszkam przy Sto Szostej.
– Wielkie nieba! – zawolal Chet. – Mieszkasz w Harlemie.
Jack wzruszyl ramionami. Usiadl przy biurku i siegnal po nie dokonczony formularz.
– A coz w tym zlego? – zapytal.
– Po jaka cholere mieszkac w Harlemie? Tyle jest przyzwoitych miejsc w miescie i dookola. Dlaczego tam? To nie moze byc mila okolica. Poza tym chyba dosc niebezpieczna.
– Nie widze tego w ten sposob – odparl Jack. – A do tego jest tam mnostwo boisk sportowych, jedno z lepszych calkiem niedaleko mojego mieszkania. Wariuje na punkcie kozlowania pilki i koszykowki.
– Teraz wiem na pewno, ze jestes wariatem – stwierdzil Chet. – Te boiska i gry z pilka kontroluja rozne gangi. To zupelnie jakby pragnac smierci. Obawiam sie, ze mozemy cie tu kiedys ogladac w kawalkach i to wcale nie jako jednego z herosow roweru gorskiego.
– Nigdy nie mialem zadnych klopotow. A poza tym zaplacilem za nowe tablice do gry i swiatla i kupilem pilki. Gang z sasiedztwa docenia moje starania i nawet troszczy sie o boisko.
Chet przygladal sie koledze ze strachem. Probowal wyobrazic sobie Jacka biegajacego po czarnym asfalcie boisk Harlemu. Widzial w myslach, jak wyroznia sie z otoczenia ze swoimi jasnobrunatnymi wlosami przycietymi a la Juliusz Cezar. Ciekawe, czy ktorys z graczy wie cokolwiek o Jacku, na przyklad, ze jest lekarzem. Uswiadomil sobie jednak, ze sam wie niewiele wiecej.
– Co robiles, zanim poszedles na studia medyczne? – zapytal Jacka.
– Chodzilem do szkoly sredniej. Zupelnie jak wiekszosc ludzi, ktorzy skonczyli studia medyczne. Nie mow mi, ze ty nie chodziles do szkoly sredniej.
– Oczywiscie, ze chodzilem. Calvin ma racje: jestes madrala. Wiesz, o co pytani. Co robiles przed specjalizacja z patologii? – Chet od wielu miesiecy pragnal zadac to pytanie, ale nigdy nie bylo odpowiedniej chwili.
– Zostalem okulista – wyznal Jack. – Mialem nawet praktyke w Champaign, w Illinois. Wiodlem zycie zwyklego, konserwatywnego mieszkanca przedmiescia.
– Tak, no jasne, a ja bylem wtedy mnichem buddyjskim -zasmial sie Chet. – Chociaz wlasciwie moge sobie ciebie wyobrazic jako okuliste. W koncu sam bylem przez kilka lat lekarzem pogotowia ratunkowego, zanim mnie oswiecilo. Ale konserwatysta? Nie, w zadnym razie nie uwierze.
– Tak bylo – powtorzyl Jack. – Na imie mialem wtedy John, nie Jack. Oczywiscie nie rozpoznalbys mnie. Mialem dluzsze wlosy niz dzisiaj i czesalem je na prawa strone, jak w szkole. No, a jesli interesuje cie, w co sie ubieralem, to preferowalem szkocka krate.
– Co sie stalo? – Chet spogladal na czarne dzinsy Jacka, niebieska sportowa koszule i granatowy krawat.
Stukanie we framuge drzwi zwrocilo uwage Cheta i Jacka. Odwrocili glowy i ujrzeli Agnes Finn, szefowa laboratorium. Stala w drzwiach. Byla niska, powazna kobieta w okularach z grubymi szklami i prostymi jak druty