wlosami.
– Mamy cos troche zaskakujacego – zwrocila sie do Jacka. W reku trzymala kartke. Zawahala sie na progu. Jednak srogi wyraz jej twarzy nie zmienil sie.
– Chcesz, zebysmy zgadywali czy co? – zapytal Jack. Jego ciekawosc rosla, w miare jak przedluzalo sie milczenie Agnes.
Poprawila okulary na nosie i wreczyla Jackowi wyniki.
– To badania na przeciwciala. Prosiles o nie w sprawie Nodelmana.
– Slowo daje! – powiedzial tylko, rzuciwszy okiem na kartke. Podal ja Chetowi. Ten spojrzal i az podskoczyl.
– A niech to! Nodelman mial cholerna dzume?
– Oczywiscie, nas takze zaskoczyly wyniki – powiedziala Agnes swym zwyklym monotonnym glosem. – Czy cos jeszcze chcialbys od nas?
Jack zagryzal dolna warge, gdy myslal.
– Wyhodujmy kultury z wydzieliny ktoregos z wrzodow. I sprobujmy zwyklych barwnikow. Ktore beda najlepsze na dzume?
– Giemsa lub Waysona. Zazwyczaj one wlasnie najlepiej potrafia ukazac dwubiegunowa morfologie.
– Dobra, zrobmy to. Oczywiscie najwazniejsze to wyhodowac wirus. Dopoki tego nie zrobimy, przypadek jest tylko prawdopodobna dzuma.
– Rozumiem – odpowiedziala Agnes i skierowala sie w strone drzwi.
– Nie musze chyba przypominac, ze powinniscie byc ostrozni! – Jack zawolal za Agnes.
– Nie ma potrzeby – odpowiedziala. – Mamy nowoczesne urzadzenia zabezpieczajace i nie omieszkam z nich skorzystac.
– Niesamowite – powiedzial Chet, gdy zostali sami. – Skad, do diabla, wiedziales?
– Nie wiedzialem – przyznal uczciwie Jack. – Calvin zmusil mnie do postawienia diagnozy. Prawde powiedziawszy, myslalem, ze zartuje. Faktycznie, objawy sie zgadzaly, ale i tak sadzilem, ze latwiej znalezc snieg w piekle niz dzume w Nowym Jorku. No ale teraz to juz nie jest zabawna sprawa. Jedyna korzyscia jest dziesiec dolcow, ktore wygralem od Calvina.
– Znienawidzi cie za nie – stwierdzil Chet.
– O to dbam najmniej – skwitowal Jack. – Jestem oszolomiony. Przypadek dzumy plucnej w marcu w Nowym Jorku, najprawdopodobniej zlapanej w szpitalu! To nie moze byc prawda, chyba ze Manhattan General utrzymuje armie szczurow z pchlami. Nodelman musial miec kontakt z zarazonym zwierzeciem. Sadze, ze ostatnio podrozowal. – Zlapal za sluchawke telefonu.
– Do kogo dzwonisz?
– Do Binghama, oczywiscie – odpowiedzial Jack i wybral wlasciwy numer. – Nie mozemy dopuscic do jakichs opoznien. Chce jak najszybciej pozbyc sie tego goracego ziemniaka.
Telefon odebrala pani Sanford. Poinformowala, ze doktor Bingham jest niestety w ratuszu i zostanie tam najpewniej caly dzien. Zostawil polecenie, aby nie niepokoic go w czasie narady z burmistrzem.
– To tyle, jesli chodzi o szefa – podsumowal Jack.
Nie odlozyl sluchawki, lecz zadzwonil do Calvina. I tu mu sie nie powiodlo. Sekretarka oznajmila, ze Calvina nie bedzie caly dzien. Jakas choroba w rodzinie. Odlozyl sluchawke i zaczal bebnic palcami po biurku.
– Bez skutku? – zapytal Chet.
– Cala gora jest chwilowo niedysponowana lub nieosiagalna. Pozostalismy sami sobie. – Jack nagle zerwal sie z krzesla i wyszedl z biura.
Chet pospieszyl za kolega.
– Dokad cie niesie? – Musial prawie biec, zeby dotrzymac kroku Jackowi.
– Na dol, porozmawiac z Bartem Arnoldem. – Wszedl do windy i przycisnal dolny guzik. – Potrzebuje wiecej informacji. Ktos musi sie dowiedziec, skad przyszla zaraza, albo miasto znajdzie sie w prawdziwym klopocie.
– Nie bedzie lepiej, jesli poczekasz na Binghama? – zapytal Chet. – Niepokoi mnie wyraz twoich oczu.
– Nie wiedzialem, ze tak latwo mnie przejrzec – zasmial sie Jack. – Ten przypadek to moja sprawa. Podnieca mnie.
Drzwi windy otworzyly sie i Jack wyszedl. Chet przytrzymal je przed zamknieciem.
– Jack, zrob mi grzecznosc i badz ostrozny. Dobrze mi sie pracuje z toba w jednym pokoju. Nie rozpetuj zbyt wielu wichrow.
– Ja? – zapytal niewinnie Jack. – Jestem Mister Dyplomacja.
– A ja Muammar Kadafi. – Puscil drzwi, ktore zamknely sie z szelestem.
Gdy winda ruszala, Jack zanucil pod nosem dziarska melodie. Dodawal sobie otuchy, ale byl tez zadowolony z siebie. Usmiechnal sie, kiedy przypomnial sobie, co powiedzial Laurie. Mial nadzieje, ze Nodelman okaze sie przypadkiem powaznej choroby szpitalnej, na przyklad choroby legionistow, i w efekcie, on, Jack, przyprawi AmeriCare o prawdziwa zgage. Dzuma bylaby dziesiec razy lepsza. A oprocz tego, ze dolozy AmeriCare, z przyjemnoscia odbierze dziesiec dolcow od Calvina.
Jack wszedl na parter i skierowal sie prosto do biura Barta Arnolda. Bart byl przelozonym asystentow. Jack ucieszyl sie, ze zastal go w pokoju.
– Mamy diagnoze prawdopodobnej dzumy. Musze natychmiast porozmawiac z Janice Jaeger – powiedzial Jack.
– Bedzie spala – odparl Bart. – Czy to nie moze poczekac?
– Nie.
– Bingham albo Calvin wiedza juz o tym?
– Obaj wyszli i nie wiem, kiedy wroca.
Bart zawahal sie przez moment, wreszcie otworzyl boczna szuflade biurka. Sprawdzil numer Janice i wykrecil go. Gdy odebrala telefon, przeprosil, ze ja budzi, i wyjasnil, ze doktor Stapleton koniecznie musi z nia porozmawiac. Wreczyl mu sluchawke.
Jack takze przeprosil, a nastepnie poinformowal o Nodelmanie. Wszelkie oznaki sennosci w glosie Janice zniknely jak reka odjal.
– W czym moge ci pomoc? – zapytala.
– Czy znalazlas jakies informacje o podrozach w wywiadach szpitalnych?
– Nie przypominam sobie.
– A jakies sygnaly o kontaktach ze zwierzetami domowymi lub dzikimi?
– Nie – odpowiedziala. – Ale moge przyjechac wieczorem i to sprawdzic. Tego rodzaju pytan zazwyczaj sie nie zadaje.
Jack podziekowal jej i obiecal, ze sam zajmie sie wyjasnieniem sprawy. Odlozyl sluchawke, podziekowal Bartowi i pospieszyl do siebie.
Chet podniosl wzrok, gdy Jack wpadl do pokoju.
– Dowiedziales sie czegos? – zapytal.
– Niczego, o co pytalem – odrzekl szczesliwy. Zlapal teczke Nodelmana. Wertujac szybko dokumenty, znalazl formularz osobisty zmarlego. Byly tam zapisane numery telefonow do najblizszych denata. Przesuwajac wskazujacym palcem po papierze, wybral numer do zony Nodelmana. Polaczenie z Bronxem.
Po drugim sygnale odebrala pani Nodelman.
– Nazywam sie doktor Stapleton – przedstawil sie Jack. – Jestem lekarzem sadowym dla miasta Nowy Jork. – Od razu wyjasnil, kto to jest lekarz sadowy, gdyz nawet dawne okreslenie 'koroner' nic nie mowilo pani Nodelman.
– Chcialbym zadac pani kilka pytan – powiedzial, kiedy zrozumiala, z kim rozmawia.
– To sie stalo tak nagle – zaczela i zaczela plakac. – Byl cukrzykiem, prawda. Ale nic nie wskazywalo, ze moze umrzec tak nagle.
– Bardzo pani wspolczuje z powodu straty. Czy pani maz w ostatnim czasie odbywal jakies podroze?
– Byl w New Jersey jakis tydzien temu. – Jack uslyszal, ze wysiakala nos.
– Myslalem o podrozach w odleglejsze strony – poprawil sie Jack. – Na Poludniowy Zachod albo moze do Indii.
– Codziennie jezdzil wylacznie na Manhattan – odpowiedziala pani Nodelman.
– A moze odwiedzil panstwa ktos z egzotycznych stron?