dzuma.
– Dlaczego nie zostawisz tych telefonow asystentom z dochodzeniowki?
– Bo nie potrafie im powiedziec, o co maja pytac. Nie wiem, czego szukam. Dzialam po omacku. Mam przeczucie, ze przeoczylismy jakas drobna informacje. Poza tym jestem zwyczajnie ciekawy. Im bardziej mysle o przypadku dzumy w marcu w Nowym Jorku, tym bardziej zdaje mi sie niemozliwy.
Pan Harry Mueller w niczym nie przypominal Maurice'a Harda. Strata kompletnie go zalamala i pomimo deklarowanej gotowosci do wspolpracy ledwo mozna bylo cos z niego wydusic. Nie chcac go dodatkowo zasmucac, Jack postanowil szybko zakonczyc rozmowe. Po uzyskaniu potwierdzenia, ze w gre nie wchodza domowe zwierzeta, podroze i goscie z zagranicy, zapytal, podobnie jak Maurice'a Harda, o znajomosc z Donaldem Nodelmanem.
– Jestem pewny, ze moja zona nie znala tego osobnika -odparl Harry. – I w ogole rzadko spotykala pacjentow, szczegolnie chorych.
– Czy panska zona od dawna pracowala w centrali zaopatrzenia szpitala?
– Od dwudziestu jeden lat.
– Czy kiedykolwiek zachorowala na chorobe, ktora mogla sie zarazic w szpitalu? A moze podejrzewala, ze zarazila sie czyms w pracy?
– Moze wtedy, kiedy jedna z jej kolezanek przeziebila sie. Ale nic ponadto.
– Dziekuje, panie Mueller. Byl pan wielce pomocny.
– Katherine zyczylaby sobie, zebym panu pomogl. Byla dobrym czlowiekiem.
Jack odlozyl sluchawke, ale nadal bebnil po niej palcami. Byl wyraznie poruszony.
– Nikt, lacznie ze mna, nie ma zielonego pojecia, co sie tu dzieje – powiedzial.
– Prawda – zgodzil sie Chet. – Ale to nie twoje zmartwienie. Kawaleria juz przybyla. Slyszalem, ze byl u nas rano na wizytacji miejski epidemiolog.
– Rzeczywiscie, byl tu – potwierdzil Jack. – Zwykla desperacja. Ten maly palant nie ma mglistego pojecia, co sie dzieje. Gdyby nie przyslali kogos z Centrum Kontroli Chorob z Atlanty, nic by sie nie wydarzylo. W koncu ktos tropi szczury i szuka siedliska choroby.
Nagle Jack zerwal sie z krzesla i wzial kurtke.
– Oho – odezwal sie Chet. – Dlaczego wyczuwam klopoty? Dokad sie wybierasz?
– Wracam do Manhattan General – oznajmil Jack. – Moj siodmy zmysl podpowiada mi, ze brakujaca informacja znajduje sie tam i, na Boga, znajde ja.
– A co z Binghamem? – zapytal wystraszony Chet.
– Kryj mnie. Jesli spoznie sie na odprawe, powiedz… – Jack zastanowil sie nad odpowiednim usprawiedliwieniem, lecz nic nie przyszlo mu do glowy. – No, wymysl cos – powiedzial w koncu. – Nie zabawie dlugo. Bede przed nasiadowka. Jezeli beda telefony, to powiedz, ze jestem w kibelku.
Ignorujac prosby o przemyslenie zamiaru, Jack wyszedl. Wsiadl na rower i pojechal do szpitala. Na miejscu byl po pietnastu minutach. Rower przymocowal do tego samego znaku co poprzednio.
Najpierw wsiadl do windy i jadac na szoste pietro, dokladnie ja zbadal. Po dojechaniu na miejsce sprawdzil, ze oba oddzialy, ginekologiczno-polozniczy i internistyczny, byly od siebie oddzielone i nie laczyly ich ani wspolna swietlica, ani toalety. Zauwazyl takze, ze system wentylacyjny zostal tak zaprojektowany, aby powietrze z jednego oddzialu nie moglo przedostawac sie do drugiego.
Pchnal drzwi i wszedl na oddzial ginekologiczno-polozniczy. Skierowal sie prosto do informacji.
– Przepraszam – zagadnal do pielegniarza pelniacego dyzur. – Czy ktos z personelu tego oddzialu pracuje rowniez na internie po przeciwnej stronie?
– O ile mi wiadomo, to nie – odpowiedzial mlody mezczyzna. Wygladal na pietnastolatka, ktory nie musi sie jeszcze golic. – Nie liczac oczywiscie sprzataczek. No ale one pracuja w calym szpitalu.
– Znakomicie – ucieszyl sie Jack. Nie pomyslal dotad o sprzataczkach. Warto bylo sie nad tym zastanowic. Nastepnie zapytal o numer pokoju zajmowanego przez Susanne Hard.
– Czy moge zapytac o panskie upowaznienie – poprosil mlodzieniec. Zauwazyl dopiero teraz, ze Jack nie nosi szpitalnej karty identyfikacyjnej. Wszystkie szpitale wymagaja od swoich pracownikow noszenia identyfikatorow, czesto sie jednak zdarza, ze czesc personelu nie stosuje sie do zarzadzenia.
Jack wyjal swoja legitymacje sluzbowa i blysnal odznaka. Osiagnal spodziewany efekt. Dowiedzial sie, ze pani Hard zajmowala pokoj numer 742.
Jack ruszyl w strone tego pokoju, ale pielegniarz zawolal za nim, ze pomieszczenie jest poddawane kwarantannie i chwilowo zapieczetowane.
Nie spodziewajac sie, aby obejrzenie pokoju naprawde moglo cos dac, Jack cofnal sie i zjechal winda na drugie pietro. Tutaj miescily sie sale operacyjne i pooperacyjne, oddzial intensywnej opieki medycznej i centrala zaopatrzenia szpitala. Panowal tu ozywiony ruch, krecilo sie wielu pacjentow z calego szpitala.
Jack pchnal wahadlowe drzwi i wszedl do dzialu zaopatrzenia. Niemal tuz za progiem zatrzymal go odpychajaco wygladajacy kontuar. Tuz za nim rozciagal sie niezmierzony labirynt regalow siegajacych sufitu. Na polkach ulozone bylo rozmaite wyposazenie niezbedne do funkcjonowania kazdego duzego szpitala. Miedzy regalami krzatala sie grupa osob ubranych w biale kitle i nakrycia glowy przypominajace czepki plywackie. Gdzies z zaplecza dochodzily dzwieki radia.
Po kilku minutach zostal dostrzezony przez krzepka, pelna wigoru kobiete. Podeszla i zapytala, w czym moze pomoc. Na plakietce przypietej do jej fartucha przeczytal: 'Gladys Zarelli, kierownik'.
– Chcialbym zapytac o Katherine Mueller – wyjasnil Jack.
– Niech ja Bog ma w opiece – odpowiedziala Gladys, zegnajac sie. – Co za straszna historia.
Jack przedstawil sie i pokazal odznake, a nastepnie zapytal, czy ona i jej wspolpracownicy nie sa zaniepokojeni faktem, ze Katherine zmarla na zakazna chorobe.
– Oczywiscie, ze jestesmy zaniepokojeni – przyznala Gladys. – Ktoz by nie byl. Pracujemy w bezposrednim kontakcie ze soba. Ale coz mozna poradzic? W koncu caly szpital jest zaniepokojony. Dali nam wszystkim antybiotyki i, dzieki Bogu, nikt nie choruje.
– Czy cos podobnego zdarzylo sie kiedykolwiek wczesniej? Mysle o tym, ze dzien przed Katherine umarl na dzume pacjent, a to sugeruje, ze jest wielce prawdopodobne, iz Katherine zarazila sie w szpitalu. Nie zamierzam pani straszyc, to sa jednak fakty.
– Wszyscy zostalismy o tym powiadomieni. Nie, nic podobnego sobie nie przypominam. Wyobrazam sobie, ze moglo to przytrafic sie pielegniarkom, ale tu, w dziale zaopatrzenia?
– Czy pani pracownicy maja jakis kontakt z pacjentami?
– Raczej nie – stwierdzila Gladys. – Zdarza sie czasami, ze musimy udac sie na oddzial, jednak nigdy nie spotykamy sie z pacjentami.
– Co Katherine robila w tygodniu poprzedzajacym jej smierc?
– Musze to sprawdzic. – Poprosila Jacka, aby z nia poszedl. Wprowadzila go do malego pokoju bez okien i otworzyla wielki, oprawiony w plotno rejestr przydzialu obowiazkow pracowniczych. – Pracownicy nie maja stalych, scisle przydzielonych zadan – wyjasnila. Wiodla palcem po kolejnych nazwiskach. – Wszyscy mozemy robic to, co w danym momencie jest niezbedne. Jednak niektorym ze starszych pracownikow przydzielam zadania bardziej odpowiedzialne. – Palec zatrzymal sie, po czym przejechal wzdluz strony. – Tak, Katherine zajeta byla przy zaopatrywaniu oddzialow.
– Co to oznacza?
– Dostarczala na poszczegolne oddzialy wszystko, co bylo potrzebne, z wyjatkiem lekow i tym podobnych rzeczy. W to zaopatruje dzial farmakologii – wyjasnila Jackowi.
– A wiec na przyklad wyposazenie potrzebne w pokojach dla pacjentow, tak?
– Oczywiscie, w salach chorych, w pokojach pielegniarek, wszedzie. My wlasnie tym sie zajmujemy. Bez nas szpital stanalby w ciagu dwudziestu czterech godzin.
– Prosze mi powiedziec, co na przyklad dostarczacie do pokoi pacjentow – poprosil Jack.
– Moge wymienic wszystko – odpowiedziala z lekka nutka irytacji w glosie. – Podsuwacze, termometry, nawilzacze, poduszki, dzbanki, mydlo. Wszystko.
– Czy Katherine w ostatnim tygodniu dostarczala cos na szoste pietro? Ma pani moze taki wykaz?
– Nie – odparla Gladys. – Nie przechowujemy podobnych informacji. Moge jednak wydrukowac wykaz wyposazenia, ktorym dysponujemy. Takie rzeczy znajduja sie w komputerze.
– Wezme wszystko, co moze mi pani zaofiarowac.