– Bedzie tego sporo – ostrzegla Gladys, uruchamiajac swoj terminal komputerowy. – Chce pan oddzial polozniczo-ginekologiczny, chorob wewnetrznych czy oba?
– Wewnetrzny.
Gladys skinela, uderzyla w kilka klawiszy i po kilku sekundach drukarka z szumem zaczela prace. Po paru minutach wreczyla Jackowi spory plik papierow. Rzucil na nie okiem. Rzeczywiscie, jak Gladys uprzedzala, bylo tu wszystko, od nawilzaczy az po papier toaletowy. Dlugosc wykazu nakazala Jackowi poczuc respekt wobec pracy dzialu zaopatrzenia szpitala. Po wyjsciu z dzialu centralnego zaopatrzenia udal sie do laboratorium. Nie odniosl na razie wrazenia, ze posunal sie w swoich badaniach, nie zamierzal sie jednak poddawac. Przekonanie, ze gdzies niedaleko jest brakujaca informacja, nie dawalo mu spokoju. Nie wiedzial jeszcze tylko, gdzie ja mozna znalezc.
Te sama recepcjonistke, ktorej pokazal legitymacje przy pierwszej wizycie w szpitalu, teraz zapytal o droge do laboratorium mikrobiologicznego. Od razu wyjasnila mu, jak tam trafic.
Nie zatrzymywany przez nikogo przeszedl przez laboratorium. Spore wrazenie zrobil na nim widok mnostwa skomplikowanych urzadzen pracujacych bez dozoru. Przypomnialo mu sie narzekanie kierownika laboratorium na redukcje dotyczace az dwudziestu procent pracownikow.
Nancy Wiggens zastal przy badaniu jakichs bakterii.
– Czesc – przywital sie. – Pamietasz mnie?
Nancy spojrzala na goscia i wrocila do przerwanej pracy.
– Oczywiscie.
– Zrobiliscie swietna robote przy zdiagnozowaniu dzumy w drugim przypadku – pochwalil.
– To nietrudne, jesli sie wie, czego szukac – przyznala. – Ale przy trzecim przypadku juz nie poszlo nam tak dobrze.
– Wlasnie o tym przyszedlem porozmawiac. Jak wygladalo zabarwienie?
– Nie robilam tego. Zajmowala sie tym Beth Holderness. Chcesz z nia porozmawiac?
– Chcialbym.
Nancy odlozyla narzedzia i zniknela. Jack skorzystal z okazji i rozejrzal sie po laboratorium mikrobiologicznym. Byl pod wrazeniem. W wiekszosci laboratoriow, szczegolnie mikrobiologicznych, panowal niezmienny balagan. To jednak bez watpienia bylo doskonale kierowane. Kazda rzecz, krystalicznie czysta, znajdowala sie na swoim miejscu. Robilo wrazenie, iz pracuja w nim kompetentni ludzie.
– Czesc, jestem Beth.
Jack odwrocil sie i ujrzal przed soba usmiechnieta, dwudziestokilkuletnia kobiete. Bil od niej zapal typowy dla cheerleader, wrecz zarazliwy. Wlosy z trwala ondulacja sterczaly jak naelektryzowane.
Jack przedstawil sie i natychmiast zostal oczarowany naturalna swoboda, z ktora Beth prowadzila rozmowe. Byla jedna z najbardziej przyjacielsko usposobionych kobiet, jakie spotkal w zyciu.
– Z pewnoscia nie przyszedles tu pogadac – powiedziala Beth. – Slyszalam, ze interesujesz sie badaniami dotyczacymi Susanne Hard. Chodz. Czekaja na ciebie.
Beth doslownie zlapala Jacka za rekaw i pociagnela za soba do swojego stanowiska. Pod mikroskopem znajdowala sie probka tkanki Susanne. Wszystko bylo przygotowane do pracy.
– Usiadz tutaj – powiedziala, sadzajac Jacka na swoim krzeselku. – Jak? Dobra wysokosc?
– Doskonale – zapewnil ja Jack. Pochylil sie nieco do przodu i spojrzal w okular. Przez chwile przyzwyczajal wzrok. Kiedy juz sie zaadaptowal, ujrzal pole wypelnione zabarwionymi na czerwono bakteriami.
– Prosze zauwazyc, jak sa polimorficzne – uslyszal meski glos.
Jack uniosl wzrok. Richard, szef dzialu technicznego, zjawil sie znienacka i stal tak blisko Jacka, ze niemal go dotykal.
– Nie zamierzalem klopotac wszystkich moja osoba – rzekl do Richarda.
– Nie sprawia pan klopotu. Tak naprawde sam interesuje sie tym przypadkiem. Ciagle nie mamy diagnozy. Nic sie nie pokazuje, a jak sie domyslam, wie pan juz, ze testy na dzume sa negatywne.
– Slyszalem. – Znowu schylil sie nad mikroskopem i jeszcze raz przyjrzal sie bakteriom. – Nie mysle, aby chcial pan uslyszec moja opinie. Nie jestem w tym takim ekspertem jak pan.
– Ale widzi pan polimorfizm? – zapytal Richard.
– Tak sadze. To calkiem male bakterie. Niektore wygladaja na kuliste albo moze sa ustawione pionowo?
– Mysle, ze widzi je pan takie, jakie sa – odparl Richard. – Wiecej tu polimorfizmu niz w wypadku dzumy. Dlatego wlasnie Beth i ja watpilismy, czy to dzuma. Oczywiscie do momentu zrobienia testu fluorescencyjnego nie mielismy pewnosci.
Jack oderwal sie od mikroskopu.
– Jezeli to nie dzuma, to co to jest waszym zdaniem?
Richard zasmial sie slabo i z zaklopotaniem.
– Nie wiem.
Jack spojrzal na Beth.
– A ty? Zaryzykuj. Beth pokrecila glowa.
– Nie, skoro i Richard nie ryzykuje – odpowiedziala dyplomatycznie.
– Czy nikt nie zaryzykuje? Zgadujcie. Richard zaprzeczyl ruchem glowy.
– Nie nadaje sie do tego. Ile razy zgaduje, tyle razy sie myle.
– Nie pomyliles sie w sprawie dzumy – przypomnial mu Jack.
– To tylko szczescie – odpowiedzial Richard i lekko sie zarumienil.
– Co tu sie dzieje? – dobiegl ich zirytowany, podniesiony glos.
Jack obrocil sie o sto osiemdziesiat stopni. Tuz za Beth stal kierownik laboratorium Martin Cheveau. Stal na rozstawionych nogach, rece mial oparte na biodrach, a jego was poruszal sie nerwowo. Za nim stala doktor Mary Zimmerman, a za nia Charles Kelley.
Jack wstal z krzesla. Laboranci odsuneli sie na bok. Atmosfera stala sie napieta. Kierownik laboratorium wygladal na szczerze rozgniewanego.
– Jest pan tu z oficjalna wizyta? – zapytal Jacka. – Bo jezeli tak, to ciekaw jestem, dlaczego nie zastosowal sie pan do powszechnie panujacych obyczajow i nie przyszedl do mojego biura, zamiast tu weszyc? Mamy w szpitalu kryzysowa sytuacje, a laboratorium jest w centrum sprawy. Nie scierpie czyjegokolwiek wtracania sie.
– Ho, ho! – zawolal Jack. – Spokojnie. – Nie spodziewal sie podobnego wybuchu, szczegolnie po Martinie, ktory poprzedniego dnia byl tak goscinny.
– Zadne 'spokojnie' – warknal Martin. – Co pan tu, do cholery, robisz?
– Wykonuje swoja prace, prowadze dochodzenie w sprawie smierci Katherine Mueller i Susanne Hard. Nie wydaje mi sie, zebym przeszkadzal. Wlasciwie to moge powiedziec, ze jak dotad bylem dyskretny.
– Szuka pan czegos konkretnego w moim laboratorium? -zapytal Martin.
– Omawialem sprawe badania bakterii z panskim niezwykle uzdolnionym personelem – odpowiedzial Jack.
– Panskie uprawnienia pozwalaja jedynie na opisanie przypadku i przyczyny smierci – wtracila sie doktor Zimmerman, wysuwajac sie przed Martina. – A to juz pan zrobil.
– Nie calkiem – poprawil ja Jack. – Nie postawilismy jeszcze diagnozy w przypadku Susanne Hard.
W odpowiedzi dostrzegl zwezajace sie zlowrogo oczy doktor Zimmerman. Nie miala maski ochronnej, wiec Jack mogl sie przekonac, jak surowy wyraz miala jej twarz. Podkreslaly go zwlaszcza waskie, zaciete usta.
– Nie postawil pan szczegolowej diagnozy w przypadku Susanne Hard. Jednak postawil pan diagnoze ogolna, wykrywajac fatalna infekcje. W tych warunkach sadze, ze to podobna sprawa.
– Okreslenie 'podobna' nigdy nie bylo celem moich medycznych ambicji – zauwazyl sarkastycznie Jack.
– Ani moich – odparowala Mary Zimmerman. – Rowniez nie dla Centrum Kontroli Chorob ani Miejskiej Rady Zdrowia, ktore aktywnie zajely sie wyjasnieniem niefortunnych zdarzen. Szczerze powiedziawszy, panska obecnosc tylko utrudnia nam prace.
– I jest pani pewna, ze nie potrzebujecie pomocy? – Nie potrafil ukryc kpiacego tonu.
– Powiem, ze panska obecnosc to cos wiecej niz tylko utrudnianie pracy – wtracil sie Kelley. – Jestes pan zwyklym oszczerca. Bedzie pan musial porozmawiac z naszymi prawnikami.
– Och la, la! – odpowiedzial Jack, unoszac rece w gescie obrony przed naglym i niespodziewanym atakiem. – Utrudnia prace, to jeszcze moge zrozumiec. Oszczerca brzmi natomiast smiesznie.
– Nie z mojego punktu widzenia – stwierdzil Kelley. – Kierowniczka dzialu zaopatrzenia poinformowala mnie,