poniewaz podjazd zajety byl przez parkujace limuzyny, stojace rownolegle jedna obok drugiej.
– Jak wygladam? – zapytala Colleen, gdy znalazly sie w cieniu markizy wiszacej nad wejsciem. Rozchylila plaszcz, aby Teresa mogla lepiej sie przyjrzec.
– Za dobrze – odpowiedziala przyjaciolka i tak rzeczywiscie myslala. Colleen zamienila tak charakterystyczny dla niej blezer i dzinsy na prosta, czarna sukienke, ktora znakomicie podkreslala jej godny pozazdroszczenia biust. Teresa pomyslala o sobie i nieco sie podlamala. Ciagle miala na sobie kostium, w ktorym byla w biurze. Nie znalazla niestety dosc czasu, by pojechac do domu i przebrac sie.
– Doprawdy nie rozumiem, dlaczego jestem taka zdenerwowana – przyznala Colleen.
– Wyluzuj sie – poradzila Teresa. – W tej sukni? Doktor McGovern nie ma szans.
Po wejsciu Colleen podala nazwiska witajacemu je szefowi sali, ktory natychmiast sprawdzil rezerwacje i poprosil, aby obie panie udaly sie za nim, a sam ruszyl na drugi koniec sali.
To byl prawdziwy marsz z przeszkodami. Slalom miedzy gesto ustawionymi stolikami i uwijajacymi sie kelnerami. Teresa poczula sie, jakby byla rybka w akwarium. Kazdy mezczyzna i kazda kobieta, wszyscy bez wyjatku mierzyli je wzrokiem.
Panowie siedzieli przy malym stoliku wcisnietym w kat sali. Gdy sie zjawily, obaj jednoczesnie wstali. Chet odsunal krzeslo dla Colleen. Jack zrobil to samo dla Teresy. Zanim usiadly, zdjely plaszcze i przewiesily je przez oparcia krzesel.
– Musisz znac wlasciciela, skoro dostales takie dobre miejsca – zauwazyla Teresa.
Chet, ktory opacznie wzial uwage Teresy za komplement, pochwalil sie, ze rzeczywiscie juz w zeszlym roku poznal osobiscie Elaine. Wyjasnil, ze to kobieta, ktora siedzi przy kasie na koncu kontuaru.
– Chcieli nas posadzic na przedzie, ale sie nie zgodzilismy – wtracil Jack. – Pomyslelismy, ze wam, drogie panie, moze przeszkadzac przeciag, jaki panuje w poblizu drzwi.
– Jacy troskliwi – zauwazyla Teresa. – Poza tym tu jest tak intymnie.
– Tak sadzisz? – Twarz Cheta wyraznie pojasniala. Prawde powiedziawszy, byli scisnieci jak sardynki w puszce.
– Jak mozesz pytac? Ona jest zawsze szczera – oburzyl sie Jack.
– No dobra, wystarczy! – przerwal Chet lagodnie. – Moze jestem tepy, ale w koncu zrozumialem.
U kelnera, ktory pojawil sie natychmiast po przybyciu pan, zamowili wino i aperitif. Colleen i Chet zaczeli jakas zartobliwa rozmowe. Teresa i Jack natomiast prawili sobie zlosliwosci, az wino stepilo wreszcie ostrze sarkazmu i ironii. Do tego czasu zjawilo sie na stole glowne danie i zaczeli rozmawiac w bardziej przyjacielskim tonie.
– Co nowego o epidemii? – zapytala Teresa.
– Dwie kolejne ofiary i kilka pielegniarek poddanych kwarantannie – poinformowal Jack.
– Tyle to podali w porannych wiadomosciach – zauwazyla Teresa. – Pytam, czy jest cos nowego?
– Tylko jedna z ofiar zmarla na dzume – ujawnil Jack. – U drugiej stwierdzono jedynie kliniczne objawy choroby, ale ja osobiscie watpie, aby to byla dzuma.
Widelec Teresy znieruchomial w polowie drogi do ust.
– Nie? Jezeli nie dzuma, to co to bylo? – zapytala zaskoczona.
Jack wzruszyl ramionami.
– Sam chcialbym wiedziec. Mam nadzieje, ze wyniki badan laboratoryjnych pozwola mi na to odpowiedziec.
– W Manhattan General musi wrzec – stwierdzila Teresa. – Dobrze, ze tam teraz nie leze. Pobyt w szpitalu jest wystarczajaco przygnebiajacy, a jezeli do tego dochodzi strach przed dzuma albo czyms podobnym, to prawdziwy horror.
– Administracja szpitala jest wprost wstrzasnieta – stwierdzil Jack. – I maja powod. Jezeli okaze sie, ze tam kryje sie zrodlo epidemii, bedzie to pierwszy we wspolczesnej historii przypadek szpitalnej dzumy.
– Pierwsze slysze, ze moze chodzic o infekcje szpitalna -przyznala Teresa. – Prawde powiedziawszy, do wczoraj niewiele myslalam o tych sprawach. Czy wszystkie szpitale maja podobne klopoty?
– Zdecydowanie tak. Nie mowi sie o tym glosno, ale od pieciu do dziesieciu procent hospitalizowanych pacjentow staje sie ofiarami infekcji nabytych w czasie pobytu w szpitalu.
– Moj Boze! Nie mialam pojecia, ze to az tak powszechne zjawisko.
– To sie zdarza wszedzie – potwierdzil Chet. – Kazdy szpital ma podobne problemy, poczawszy od placowek naukowych, na najmniejszym wiejskim szpitaliku konczac. A najgorsze w tym wszystkim jest to, ze wirusy, ktore mozna zlapac w szpitalu, sa przewaznie uodpornione na antybiotyki.
– No, wspaniale – cynicznie zauwazyla Teresa. Po chwili zastanowienia zapytala: – Czy szpitale jakos zasadniczo roznia sie od siebie w tych sprawach?
– Z pewnoscia – odparl Chet.
– Czy znane sa liczby?
– Tak i nie. Komisja Zdrowia wymaga skladania raportow dotyczacych wewnatrzszpitalnych infekcji, ale dane nie sa udostepniane.
– To przeciez parodia! – oburzyla sie Teresa, spogladajac ukradkiem w strone Colleen.
– Jezeli wskazniki przekraczaja dopuszczalna norme, szpital traci koncesje – wyjasnil Chet. – Nie jest wiec tak zle.
– Ale to nie fair wobec spoleczenstwa – upierala sie Teresa. – Nie majac dostepu do tych danych, ludzie nie moga zdecydowac, do ktorego ze szpitali sie zapisac.
Chet rozlozyl rece w gescie bezradnosci.
– Polityka – skwitowal jednym slowem.
– Moim zdaniem to okropne – oswiadczyla Teresa.
– Zycie w ogole jest nie fair – dorzucil Jack.
Po deserze i kawie Chet i Colleen rozpoczeli wspolna kampanie na rzecz przedluzenia wieczoru. Zaproponowali tance w jakims klubie, na przyklad w China Club. Propozycja zostala przyjeta z niechecia. Pomyslodawcy robili co mogli, aby zmienic zdanie Teresy i Jacka, lecz po kilku nieudanych probach poddali sie.
– Wy sobie idzcie – namawiala Teresa.
– Jestes pewna?
– Nie chcemy was zatrzymywac – dolaczyl sie Jack.
– No to chodzmy – zadecydowal Chet.
Zatrzymal taksowke i zadowolony wsiadl obok rozesmianej Colleen. Teresa i Jack pokiwali im na pozegnanie.
– Mysle, ze dobrze sie bawia w swoim towarzystwie -zwrocila sie do Jacka Teresa. – Trudno mi sobie wyobrazic cos gorszego niz siedzenie w zatloczonym, zadymionym nocnym klubie, w ktorym wszystko az drzy od glosnej muzyki. Nie, to nie dla mnie.
– No prosze, w koncu znalezlismy cos, co nas laczy – zauwazyl Jack.
Zasmiala sie. Zaczynala powoli doceniac jego poczucie humoru.
Przez kilka minut stali zamysleni przy krawezniku; kazde z nich patrzylo w inna strone. Pomimo chlodu Druga Avenue roila sie od zadnych nocnych rozrywek nowojorczykow. Powietrze bylo mrozne i czyste, a niebo nad glowami bezchmurne.
– Czy oni tam zapomnieli, ze dzis jest pierwszy dzien wiosny? – Teresa przerwala milczenie, spogladajac w niebo. Wsunela rece gleboko w kieszenie plaszcza i skulila ramiona.
– Moglibysmy przejsc sie do tego baru, w ktorym bylismy wczoraj – zaproponowal Jack.
– Moglibysmy – zgodzila sie. – Ale mam lepszy pomysl. Moja agencja jest tuz obok, przy Medison Avenue. To niedaleko, wiec moze wpadniemy tam?
– Zapraszasz mnie do biura, wiedzac, co mysle o reklamie?
– Myslalam, ze sprzeciwiasz sie jedynie reklamom w medycynie?
– Prawda jest taka, ze w ogole nie przepadam za reklamami – przyznal Jack. – Wczoraj Chet mi przerwal, zanim zdolalem wyjasnic sprawe.
– No wiec jak, wpadniemy do biura? Robimy nie tylko reklamy dla spolek medycznych. Moze ci sie spodoba.
Jack probowal rozszyfrowac kobiete ukryta za lagodnymi, niebieskimi oczami i zmyslowymi ustami. Slabosc i wrazliwosc, jakie sugerowaly, w zaden sposob nie pasowala do logicznej, bezwzglednie zmierzajacej do celu,
