– Wlasnie. Chcesz wiedziec, jak to sie robi?
Zanim zdazylem odpowiedziec, Abe znowu zaczal mowic.
– To nie tak jak w filmach telewizyjnych – powie dzial. – W telewizji to zawsze jest skomplikowane. Szukaja jakiegos zmarlego dzieciaka, a potem listownie prosza o jego metryke albo cos w tym stylu. Wykonuja wiele bardzo skomplikowanych czynnosci.
– Tymczasem…?
– Tak sie tego nie robi. – Usiadl przy komputerze i zaczal stukac w klawisze. – Przede wszystkim, trwaloby to za dlugo.
– Po drugie, w czasach Internetu, sieci i innych takich bzdur martwi szybko staja sie umarlymi. Nie da sie przedluzyc im zycia. Umierasz i twoj numer ubezpieczenia takze. W przeciwnym wypadku moglbym wykorzystac numery ubezpieczenia zmarlych staruszkow albo ludzi, ktorzy zmarli w srednim wieku. Rozumiesz?
– Tak sadze – odrzeklem. – Jak pan tworzy falszywa tozsamosc?
– Wcale jej nie tworze – odparl z szerokim usmiechem Abe. – Wykorzystuje prawdziwe.
– Nie nadazam.
Abe zmarszczyl brwi, patrzac na Squaresa.
– Wydawalo mi sie, ze mowiles, ze pracowal na ulicach.
– Dawno temu – wyjasnil Squares.
– No dobrze, zobaczymy. – Abe Goldberg znowu sie do mnie odwrocil. – Widziales tego czlowieka na gorze. Tego, ktory przyszedl po was.
– Tak.
– Wyglada na bezrobotnego, prawda? I pewnie bezdomnego.
– Trudno powiedziec.
– Zapomnij o politycznej poprawnosci. Wygladal na wloczege, prawda?
– Byc moze.
– Mimo to jest obywatelem. Ma nazwisko. Matke. Urodzil sie w tym kraju. A wiec… -
Usmiechnal sie i teatralnym gestem machnal reka. – Ma rowniez numer ubezpieczenia spolecznego. Moze nawet prawo jazdy, byc moze takie, ktorego waznosc wygasla. Istnieje dopoty, dopoki ma numer ubezpieczenia. Ma tozsamosc. Nadazasz?
– Nadazam.
– Powiedzmy, ze brakuje mu pieniedzy. Potrzebuje pieniedzy, natomiast nie potrzebuje swojej tozsamosci. Zyje na ulicy, wiec po co mu tozsamosc. Nie ma karty platniczej ani kawalka ziemi. Przepuszczamy jego nazwisko przez komputer. – Postukal w obudowe monitora. – Sprawdzamy, czy nie jest poszukiwany. Jesli nie jest – a przewaznie nie – kupujemy jego dokumenty. Powiedzmy, ze nazywa sie John Smith. I zalozmy, ze ty, Will, chcesz miec mozliwosc meldowania sie w hotelach pod przybranym nazwiskiem.
Wreszcie zrozumialem, do czego zmierza.
– Sprzeda mi pan numer jego ubezpieczenia spolecznego i stane sie Johnem Smithem. Abe pstryknal palcami.
– Bingo.
– A jesli nie jestesmy do siebie podobni?
– Na karcie ubezpieczeniowej nie ma rysopisu. Majac ja, mozesz zadzwonic do dowolnego urzedu i wyrobic wszystkie potrzebne papiery. Jesli ci sie spieszy, moge wystawic ci prawo jazdy z Ohio. Jednak nie wytrzyma dokladnych ogledzin.
– Natomiast tozsamosc jak najbardziej.
– A jesli tego Johna Smitha przycisnie i zechce skorzystac ze swojej tozsamosci?
– Moze to zrobic. Do licha, pieciu ludzi moze to robic jednoczesnie. Kto sie zorientuje? To proste, mam racje?
– Proste – przytaknalem. – Sheila przyszla do pana?
– Tak.
– Kiedy?
– No, ze dwa… trzy dni temu. Jak juz mowilem, nie byla nasza typowa klientka. Taka mila dziewczyna. I piekna.
– Czy powiedziala, dokad sie wybiera?
Abe usmiechnal sie i polozyl mi dlon na ramieniu.
– Czy sadzisz, ze mamy zwyczaj zadawac duzo pytan? Oni nie chca mowic, a ja wiedziec. Nigdy ze soba nie rozmawiamy. Sadie i ja mamy wyrobiona reputacje, a jak juz powiedzialem na gorze, dlugi jezyk moze cie zabic. Rozumiesz?
– Tak.
– Prawde mowiac, kiedy Raquel przyszedl z tym po raz pierwszy, nie puscilismy pary. Dyskrecja. Na tym opiera sie ten biznes. Kochamy Raquela. Mimo to nic mu nie powiedzielismy. Ani mru – mru.
– A dlaczego zmieniliscie zdanie?
Abe wygladal na urazonego. Odwrocil sie do Squaresa, a potem znowu do mnie.
– Myslisz, ze jestesmy zwierzetami? Ze nie mamy zadnych uczuc?
– Nie chcialem…
– Chodzi o morderstwo – przerwal mi. – Slyszelismy, co przydarzylo sie tej biednej, slicznej dziewczynie. To nie w porzadku. – Rozlozyl rece. – A co mialem zrobic? Przeciez nie moge isc na policje. Rzecz w tym, ze ufam Raquelowi i panu Squaresowi. To dobrzy ludzie. Krocza w ciemnosciach, ale rozjasniaja je. Tak jak Sadie i ja, prawda?
Drzwi piwnicy otworzyly sie i Sadie do nas dolaczyla.
– Zamknelam – oznajmila.
– Dobrze.
– Na czym stanales? – zapytala meza.
– Wyjasnialem mu, dlaczego o tym mowimy.
– W porzadku.
– Pan Squares powiedzial, ze moze w to byc zamieszana rowniez mala dziewczynka.
– Jej corka – wyjasnilem. – Ma chyba dwanascie lat. Sadie cmoknela z ubolewaniem.
– Nie wiesz, gdzie ona jest.
– Wlasnie.
Abe pokrecil glowa. Sadie przysunela sie do niego i ich ciala zetknely sie, dziwnie do siebie dopasowane. Zastanawialem sie, jak dlugo sa malzenstwem, czy maja dzieci, skad pochodza, jak sie tutaj znalezli i dlaczego podjeli taka dzialalnosc.
– Chcesz cos uslyszec? – spytala Sadie. Skinalem glowa.
– Panska Sheila miala… – potrzasnela rekami w powietrzu -…miala cos w sobie. Sile ducha. Byla piekna, oczywiscie, ale nie tylko. Kiedy dowiedzielismy sie, ze umarla, poczulismy… czulismy sie nieswojo. Przyszla do nas i byla taka przestraszona. Moze zawiodla ja tozsamosc, ktora jej dalismy. Moze przez to zginela.
– Dlatego – dorzucil Abe – chcemy pomoc. – Napisal cos na kawalku papieru i podal mi go. – Dalismy jej nazwisko Donna White. To jest numer ubezpieczenia. Nie wiem, czy to w czyms pomoze.
– A prawdziwa Donna White?
– Bezdomna narkomanka.
Spojrzalem na skrawek papieru. Sadie podeszla do mnie i polozyla dlon na moim policzku.
– Wygladasz na milego czlowieka. Popatrzylem na nia.
– Znajdz te dziewczynke.
Skinalem glowa, raz, a potem znowu, i obiecalem, ze to zrobie.
28
Katy Miller wciaz sie trzesla, kiedy wrocila do domu. To niemozliwe, myslala. To pomylka. Zle uslyszalam nazwisko.