– Dotykales czegos? – spytal.
– Tylko galki u drzwi – odparl Myron. Przeszukal tez reszte mieszkania, by sie upewnic, czy nie ma innych makabrycznych niespodzianek. Nie bylo.
– Jak tu wszedles?
– Drzwi nie byly zamkniete.
– Powaznie? – Dimonte uniosl brew i przyjrzal sie drzwiom. – Te drzwi zamykaja sie automatycznie na zatrzask.
– Powiedzialem, ze nie byly zamkniete? Byly uchylone.
– Jasne. – Dimonte przygryzl wykalaczke, pokrecil glowa i przeczesal palcami tluste wlosy. Przyklejone do jego czola loczki ani drgnely. – Co to za jedna? – spytal.
– Nie wiem – odparl Myron.
Dimonte zacisnal twarz niczym piesc, demonstrujac wielki sceptycyzm. Subtelny jezyk ciala nie byl jego mocna strona.
– Mam wyciagnac pistolet, Bolitar?
– Nie znam jej nazwiska. Moze Sally Guerro. A moze Carla.
– Uhm. – Wykalaczka poszla w ruch. – Wczoraj widzialem cie w telewizji. Znowu grasz w kosza.
– Gram.
Podszedl do nich wysoki, szczuply koroner w za duzych w stosunku do jego pociaglej twarzy okularach w drucianej oprawie.
– Nie zyje od co najmniej czterech dni – oznajmil.
– Przyczyna?
– Pewnosci nie mam. Zginela od ciosu tepym przedmiotem. Wiecej dowiem sie, kiedy trafi na stol. – Koroner z zawodowa obojetnoscia spojrzal na zwloki. – Przy okazji, nie sa prawdziwe – rzekl do Dimonte’a.
– Co?
Koroner wskazal na tors ofiary.
– Jej piersi. To implanty.
– Boze swiety, to ty teraz zabawiasz sie z trupami? – spytal Dimonte.
Pociagla twarz koronera zwiotczala, szczeka opadla mu w okolice pepka.
– Wypraszam sobie takie zarty – ostrzegl teatralnym szeptem. – Czy wiesz, jak takie plotki moga zaszkodzic komus w moim fachu?
– Dostaje awans?
Koroner nie rozesmial sie. Spojrzal z wyrzutem na Myrona, a potem na detektywa.
– Myslisz, ze to smieszne? Robisz sobie jaja z mojej kariery?!
– Wyluzuj, Peretti, tylko sie z toba drocze.
– Droczysz?! Moja kariera to dla ciebie zart?! Co z toba?! Dimonte zmruzyl oczy.
– Cos taki „ty mnie nie rusz”, Peretti? – spytal.
– Tez bys byl na moim miejscu – odparl koroner, prostujac sie.
– Skoro tak mowisz.
– O co ci chodzi?!
– „Ta damula przyrzeka za wiele”.
– Slucham?
– Szekspir – wyjasnil Dimonte. – To z
Spojrzal na Myrona. Myron usmiechnal sie.
– Z
– Gowno mnie obchodzi, skad to jest! – wybuchnal Peretti. – Nie igra sie dobrym imieniem czlowieka. Mnie to nie bawi.
– W dupie mam, co cie bawi. Masz cos do dodania? – spytal Dimonte.
– Na glowie ma peruke.
– Peruke? Ja cie krece. No, to sprawa rozwiazana. Teraz wystarczy tylko znalezc zboka, ktory nienawidzi peruk i falszywych cyckow. Bardzo mi pomogles, Peretti. A jakie majtki nosi? Juz je obwachales?
– Ja tylko…
– Zrob cos dla mnie, Peretti. – Dimonte wyprostowal sie i podciagnal spodnie, zaznaczajac, znow subtelnie, ze to wazna sprawa. – Powiedz mi, kiedy zginela. Powiedz mi, jak zginela. A potem pogadamy o jej modnych ciuszkach, zgoda?
Peretti poddal sie, unoszac rece, i wrocil do ciala.
– Implanty i peruka moga byc wazne – wtracil Myron. – Slusznie ci o tym wspomnial.
– Wiem – przyznal Dimonte. – Ale lubie mu dokuczac.
– A ten cytat z Szekspira brzmi: „Zdaje mi sie, ze ta dama przyrzeka za wiele”.
– Aha.
Dimonte zmienil wykalaczke. Poprzednia rozczochral zebami Jak grzywe konia.
– Powiesz mi, co sie dzieje, czy mam cie zawlec na komende? – zagrozil.
Myron zrobil mine.
– Zawlec na komende?
– Nie przeginaj paly, Bolitar, dobra?
Myron zmusil sie do spojrzenia na zakrwawione zwloki. Jego zoladek fikal salta w tyl. Mysl, ze powoli zaczyna przywykac do smrodu, stala sie niemal rownie obrzydla jak sam smrod. Peretti zabral sie do roboty, rozcinajac skalpelem zwloki, zeby dostac sie do watroby. Myron odwrocil wzrok. Do dziela przystapila ekipa kryminalistyczna z laboratorium Johna Jaya, robiac zdjecia i inne rzeczy. Partner Dimonte’a, mlody detektyw Krinsky, chodzil w milczeniu po mieszkaniu i notowal.
– Dlaczego zrobila sobie takie wielkie? – zapytal Myron.
– Co?
– Piersi. Rozumiem chec, zeby je powiekszyc. Presja spoleczna, moda. Ale zeby do az takich rozmiarow?
– Robisz sobie jaja? – spytal Dimonte.
– Wszystkie jej rzeczy sa w tych dwoch walizkach – rzekl Krinsky, wskazujac walizki na podlodze.
Myron spotkal go dotad najwyzej kilka razy. Z pewnoscia nie byl gadula. Odzywal sie chyba tak czesto, jak on sie wlamywal.
– Moim zdaniem, wyprowadzala sie stad.
– A wiesz juz, jak sie nazywala? – spytal Dimonte.
– Z jej portfela wynika, ze Sally Guerro – odparl cicho Krinsky. – To samo z jednego z jej paszportow.
Myron i Dimonte czekali na dalszy ciag. Nadaremnie.
– Jak to, z jednego z paszportow?! – zirytowal sie Dimonte. – To ile ich miala?
– Trzy.
– Cholera, Krinsky, mow!
– Jeden wystawiony na Sally Guerro. Drugi na Roberte Smith. A trzeci na Carle Whitney.
– Daj mi je.
Dimonte obejrzal paszporty. Myron zapuscil zurawia przez jego ramie. Ta sama kobieta na wszystkich trzech zdjeciach, choc z roznymi fryzurami (perukami) i numerami ubezpieczenia. Sadzac po liczbie pieczatek, intensywnie podrozowala.
Dimonte gwizdnal.
– Falszywe paszporty – stwierdzil. – I to dobrze podrobione. – Przewrocil kilka kartek. – W dodatku kilka razy odwiedzala Ameryke Poludniowa. Kolumbie. Boliwie. – Zamknal paszporty z dramatycznym trzaskiem. – No, no, no. Zdaje sie, ze trafilismy na narkotyki.
Myron przetrawil te wiadomosc. Narkotyki – czy to wyjasnialo czesciowo sprawe? Jezeli Sally – Carla – Roberta handlowala narkotykami, to tlumaczyloby jej zwiazek z Gregiem Downingiem. Zaopatrywala go w towar. W sobote spotkali sie wylacznie w celach handlowych. Praca kelnerki sluzyla za kamuflaz. Wyjasnialo to rowniez, dlaczego korzystala z automatu i miala w drzwiach tak potezne zamki – akcesoria z branzy dealerow narkotykowych. Sensowny domysl. Naturalnie Greg nie wygladal na narkomana, ale nie bylby pierwszym cpunem, ktory wszystkich zwiodl.
– Cos jeszcze, Krinsky? – spytal Dimonte.