– Jedz do domu – odparl Myron.
– I?
– Zostan z synem.
Greg potrzasnal glowa.
– Wolno mi zobaczyc sie z nim dopiero w weekend.
– Emily na pewno sie zgodzi.
– Tak, jasne. – Greg usmiechnal sie krzywo i potrzasnal glowa. – Nie znasz jej za dobrze, Myron, co?
– Chyba nie.
– Gdyby to od niej zalezalo, nie zobaczylbym wiecej Jeremy’ego.
– Za surowo ja oceniasz, Greg.
– Za surowo? Za lagodnie.
– Powiedziala mi, ze jestes dobrym ojcem.
– A powiedziala ci tez, o co mnie oskarzyla w sadzie, gdy walczylismy o opieke nad dziecmi?
Myron skinal glowa.
– Ze sie na nich wyzywales.
– Wyzywalem sie to malo. Wyzywalem sie seksualnie!
– Chciala wygrac.
– To ma byc usprawiedliwienie?
– Nie. To godne potepienia.
– Wiecej. To chore. Nie masz pojecia, do czego zdolna jest Emily, zeby dopiac swego.
– Na przyklad?
Greg nie odpowiedzial, tylko potrzasnal glowa, zapalil silnik i ruszyl.
– Spytam cie raz jeszcze – powiedzial. – W czym moge ci pomoc?
– W niczym.
– Nic z tego. Moj syn umiera. Nie bede siedzial z zalozonymi rekami, rozumiesz?
– Rozumiem.
– Masz cos poza tym nazwiskiem i adresem?
– Nie.
– Dobra. Podwioze cie na dworzec. Zostane tu i poobserwuje ten dom.
– Myslisz, ze stary klamie?
Greg wzruszyl ramionami.
– Moze ma metlik w glowie i zapomnial. Moze marnuje czas. Ale musze sie czyms zajac.
Myron nie odpowiedzial.
– Zadzwonisz do mnie, gdy sie czegos dowiesz? – spytal Greg.
– Oczywiscie.
Wracajac pociagiem na Manhattan, Myron zastanawial sie nad tym, co od niego uslyszal. O Emily. O tym, co zrobila – i do czego gotowa sie posunac – zeby ocalic syna.
11
Nastepny ranek rozpoczeli od wspolnego prysznicu. Myron kontrolowal temperature wody, pilnujac, zeby byla ciepla. Zeby nie doszlo do… skurczenia.
Kiedy wyszli z kabiny, pomogl Terese wytrzec sie.
– Dokladnie – powiedziala.
– Zapewniamy pelna obsluge, szanowna pani.
Znow puscil recznik w ruch.
– Wiesz, co zauwazylam, biorac prysznic z mezczyznami? – spytala.
– Co?
– Ze mam potem ekstraczyste piersi.
Win wyszedl kilka godzin temu. Ostatnio lubil wpadac do biura o szostej rano. Z powodu zamorskich rynkow czy czegos tam. Terese zrobila sobie grzanke z bajgla, a Myron zjadl miske platkow. „Chlupiacych”. W Nowym Jorku nie mozna juz bylo dostac tej marki, ale Win sprowadzal je z jakiegos Woodman w stanie Wisconsin. Myron przelknal lyche Chlupiacych i natychmiast poczul taki zastrzyk cukru, ze omal nie kucnal.
– Jutro rano musze wrocic – oznajmila Terese.
– Wiem.
Zjadl kolejna lyche, czujac, ze Terese mu sie przyglada.
– Ucieknij ze mna jeszcze raz – powiedziala.
Zerknal na nia. Wydala mu sie mniejsza, jakby sie oddalila.
– Wynajme ten sam dom na wyspie. Wskoczymy w samolot i…
– Nie moge – przerwal jej.
– Ach tak… Musisz znalezc tego Davisa Taylora? – spytala po chwili.
– Tak.
– Rozumiem. A potem?…
Potrzasnal glowa. Jedli przez chwile w milczeniu.
– Przepraszam – powiedzial.
Skinela glowa.
– Ucieczka nie zawsze jest dobrym rozwiazaniem, Terese.
– Myron?
– Slucham?
– Nie mam ochoty na banaly.
– Przepraszam.
– Powtarzasz sie.
– Ja tylko probuje pomoc.
– Czasem nie mozna pomoc. Czasem pozostaje tylko ucieczka.
– Nie dla mnie.
– Tak – przyznala. – Nie dla ciebie.
Nie byla zla ani zdenerwowana, tylko zrezygnowana, co wystraszylo go jeszcze bardziej.
Godzine potem do jego gabinetu weszla bez pukania Esperanza.
– Oto, co mamy na temat Davisa Taylora – powiedziala, siadajac.
Myron odchylil sie w fotelu i zalozyl rece za glowe.
– Po pierwsze, nigdy nie skladal zeznania podatkowego w Urzedzie Skarbowym.
– Nigdy?
– Ciesze sie, ze sluchasz.
– Nie zglosil zadnych dochodow?
– Dasz mi skonczyc?
– Przepraszam.
– Po drugie, nie ma zadnych dokumentow. Nawet prawa jazdy. Niedawno jego bank wydal mu karte kredytowa Visa. Prawie jej nie uzywa. Na jedynym koncie bankowym ma niecale dwiescie dolarow.
– Podejrzane.
– No.
– Kiedy otworzyl to konto?
– Trzy miesiace temu.
– A przedtem?
–
Myron potarl podbrodek.
– Nikt nie lata az tak nisko, zeby nie mozna go bylo namierzyc – powiedzial. – To musi byc pseudonim.