nienaturalnie nieruchome. Myron dotknal jego ramienia. Greg nie zareagowal.
– Chce pani, zeby moj klient z wami wspolpracowal? – spytala Clara.
– Mam wypuscic glownego podejrzanego?
– Nie uciekne – zapewnil Gibbs.
– A kto mi to zagwarantuje?! – odparla Kimberly.
– Inaczej sie nie uda – rzekl blagalnie. – Jezeli wpadniecie tam, walac z pistoletow, komus stanie sie krzywda.
– Jestesmy zawodowcami! – oburzyla sie. – Nie wpadamy, walac z pistoletow!
– Moj ojciec jest niezrownowazony. Jezeli zobaczy taka chmare policjantow, recze, ze poleje sie krew.
– Wcale nie musi. To zalezy od niego.
– Otoz to. Nie naraze jego zycia. Wypuscicie nas i nie pojedziecie za nami. Namowie go, zeby wam sie poddal. Caly czas bedzie ze mna Myron. Z bronia i komorka.
– Jedzmy. Marnujemy czas – ponaglil Myron.
Kimberly Green przygryzla dolna warge.
– Nie mam pozwolenia…
– E tam – przerwala jej Clara Steinberg.
– Slucham?
– Posluchaj, panienko. – Clara wymierzyla w agentke miesisty palec. – Pan Gibbs nie jest aresztowany, tak?
– Tak – odparla z wahaniem Green.
Clara obrocila sie w strone Stana Gibbsa i Myrona i odprawila ich machnieciem dloni.
– No, to sio, poszli, zegnam. Gadamy bez sensu. Uciekajcie. Sio!
Gibbs i Myron wolno wstali.
– Sio!
– Jezeli zobacze ogon, rezygnuje – zapowiedzial Gibbs, patrzac na Kimberly. – Zrozumiala pani?
Przetrawila to w milczeniu.
– Sledzicie mnie od trzech tygodni. Dobrze wiem, jak to wyglada.
– Nie bedzie pana sledzila – przemowil Greg Downing i ponownie wpatrzyl sie w oczy Gibbsa. Wstal. – Pojade z wami. To mnie najbardziej zalezy na tym, zeby panski ojciec nie zginal.
– Dlaczego?
– Jego szpik moze uratowac zycie mojemu synowi. Jezeli panski ojciec umrze, to umrze rowniez moj syn. A jesli Jeremy’emu cos sie stalo… chce tam byc.
Gibbs dlugo sie nie zastanawial.
– Pospieszmy sie – powiedzial.
35
Prowadzil Gibbs. Greg siedzial z przodu na fotelu pasazera, Myron z tylu.
– Dokad jedziemy? – spytal Myron.
– Do Bernardsville, w powiecie Morris.
Myron znal to miasteczko.
– Trzy lata temu umarla moja babka – wyjasnil Gibbs. – Jeszcze nie sprzedalismy jej domu. Ojciec czasem w nim mieszka.
– A gdzie poza tym?
– W Waterbury, w Connecticut.
Greg spojrzal na Myrona. Starzec w blond peruce. Skojarzyli to sobie jednoczesnie.
– Uzywa nazwiska Mostoni?
Gibbs skinal glowa.
– Najczesciej. Prawdziwy Nathan Mostoni tez jest pacjentem z Pine Hills. Tak wlasnie nazywamy to ekskluzywne wariatkowo. To Mostoni wpadl na pomysl wykorzystania tozsamosci osob skazanych na dozywotni pobyt w zakladzie, glownie do robienia przekretow. Ojciec sie z nim zaprzyjaznil. Kiedy Nathan popadl w kompletny obled, ojciec przejal jego tozsamosc.
Greg pokrecil glowa i zacisnal dlonie w piesci.
– Powinien pan wydac drania! – powiedzial.
– Kocha pan syna, panie Downing?
Greg poslal Gibbsowi spojrzenie, ktore przebiloby tytan.
– A co ma piernik do wiatraka?! – spytal.
– Chcialby pan, zeby panski syn wydal kiedys pana wladzom?
– Niech pan mi nie wciska kitu. Gdybym byl oblakanym psychopatycznym maniakiem, to moj syn powinien wydac mnie wladzom. A najlepiej strzelic mi w leb. Skoro wiedzial pan, ze ojciec jest nienormalny, to przynajmniej powinien byl pan zapewnic mu opieke.
– Probowalismy – odparl Gibbs. – Prawie cale dorosle zycie spedzil w zakladach. Nic to nie pomoglo. W koncu uciekl. Zadzwonil do mnie po osmiu latach. Wyobrazacie sobie? Nie widzialem go osiem lat. A tu raptem dzwoni i mowi, ze chcialby porozmawiac ze mna jako z reporterem. Jasno zaznaczyl: z reporterem! Nie moglem ujawnic zrodla bez wzgledu na to, co mi powie. Zmusil mnie, zebym to przyrzekl. W glowie mialem zupelny metlik. Ale zgodzilem sie. I wtedy opowiedzial mi swoja historie. O wszystkim, co zrobil. Dusilem sie. Chcialem ze soba skonczyc. Chcialem umrzec.
Greg przylozyl palce do ust. Gibbs skupil sie na drodze. Myron wpatrzyl sie w szybe. Pomyslal o czterdziestojednoletnim ojcu trojga dzieci, o dwudziestoletniej studentce, o parze nowozencow w wieku dwudziestu osmiu i dwudziestu siedmiu lat. O krzyku Jeremy’ego przez telefon. I o Emily, ktora czekala w domu, a jej umysl wciaz sial ziarno, chore i sczerniale.
Zjechali z drogi nr 78 i wiodaca na polnoc droga 287 dotarli do plataniny kretych ulic. Zadna nie byla prosta. Bernardsville, miejscowosc pelna przerobionych mlynow, kamiennych domow i kol wodnych, zamieszkiwali wlasciciele starych fortun i bogatych prowincjonalnych rodow. Polacie zbrazowialej trawy kolysaly sie martwo. Wszystko bylo tu jakby umyslnie postarzale i rowno zarosniete.
– To ta ulica – oznajmil Gibbs.
Myron wyjrzal przez szybe. Mial sucho w ustach. W brzuchu mrowilo go i pieklo. Opony jadacego kolejna kreta jak korkociag ulica chrzescily na luznym zwirze. Zalesione parcele przeplataly sie z typowymi podmiejskimi trawnikami, a liczne neoklasyczne budynki o centralnym holu z jednopietrowymi domami w stylu wiejskim, zestarzalymi jak mleko zostawione na kuchennym blacie. Zolta tablica ostrzegala, ze w poblizu bawia sie dzieci, ale Myron nie dostrzegl zadnych.
Wjechali na wysuszony jak pieprz podjazd, porosniety zielskiem sterczacym z popekanej ziemi. Myron opuscil szybe. Choc wszedzie bylo widac wypalona sloncem trawe, w powietrzu unosil sie mily do przesytu letni zapach lilii. Graly swierszcze. Kwitly polne kwiaty. Sladu zagrozenia.
W przodzie dojrzal wiejski dom z czarnymi okiennicami, odcinajacymi sie od bialego drewnianego poszycia. Ze srodka wylewalo sie swiatlo, przez co dom tonal w silnej, miekkiej i dziwnie goscinnej poswiacie. Ganek na froncie az prosil sie o bujana kanape i dzbanek z lemoniada.
Gibbs zatrzymal sie przed nim i zgasil silnik. Swierszcze scichly. Myron niemal spodziewal sie, ze ktos powie: „Jak cicho”, a ktos inny doda: „Aha, za cicho”.
– Wejde pierwszy – powiedzial Gibbs.
Nie zaprotestowali. Greg wpatrywal sie w okno domu, pewnie wyobrazajac sobie najgorsze. Myron zaczal bezwiednie stukac noga. Zdarzalo mu sie to czesto, gdy sie denerwowal. Stan siegnal do klamki.
W tym momencie szybe od strony pasazera strzaskala kula.
Tuz po wybuchu szkla glowa Grega z nieprawdopodobna predkoscia odskoczyla do tylu i policzek Myrona ochlapala grudka gestej krwi.
– Greg!
Nie bylo czasu. Gore wzial instynkt. Myron sciagnal Grega w dol, starajac sie skryc wlasna glowe. Krew.