Mnostwo krwi. Greg bardzo mocno krwawil, ale Myron nie wiedzial skad. Zadzwonila nastepna kula i na glowe posypal sie mu deszcz szklanych drzazg. Przytrzymywal Grega, probujac go oslonic, uchronic przed strzalami. Greg wodzil bezladnie reka po piersi i twarzy, szukajac dziury po kuli. Krew wciaz plynela… Z szyi. A moze z obojczyka. Wszystko jedno. Zalewala mu oczy. Myron probowal ja zatamowac. Starl lepka ciecz, wymacal palcem rane i docisnal ja dlonia. Ale krew wyplywala mu miedzy palcami. Greg wpatrzyl sie w niego wielkimi oczami. Stan Gibbs zakryl glowe dlonmi, skulil sie jak pasazer przymusowo ladujacego samolotu i krzyknal niemal jak dziecko:
– Przestan! Tato!!!
Padl kolejny strzal. Znow posypaly sie odlamki szkla. Myron siegnal do kieszeni i wyjal pistolet. Greg chwycil go za reke i pociagnal w dol.
– Nie mozesz go zabic – powiedzial. W ustach mial krew. – Jezeli zginie… to jedyna nadzieja Jeremy’ego.
Myron skinal glowa, ale nie odlozyl pistoletu. Z oddali dobiegl warkot helikoptera. A zaraz potem dzwiek syren. Nadjezdzali federalni. Nic dziwnego. Na pewno ich sledzili. Przynajmniej z powietrza.
Oddech Grega stal sie krotki i urywany. Oczy zaszly mu szara mgla.
– Trzeba cos zrobic, Stan – rzekl Myron.
– Niech pan sie nie wychyla – odparl Gibbs, otworzyl drzwiczki i krzyknal: – Tato!!!
Nie bylo odpowiedzi.
Gibbs wysiadl, podniosl rece i stanal.
– Prosze cie! – zawolal. – Zaraz tu przyjada. I cie zabija!
Zadnej reakcji. Myron mial wrazenie, ze w stojacym powietrzu wciaz slychac echo strzalow.
– Tato?!
Myron uniosl nieco glowe i zaryzykowal zerkniecie. Zza wegla domu wylonil sie mezczyzna. Z ramienia ubranego w wojskowy drelich bojowy i buty Edwina Gibbsa zwieszal sie pas z amunicja. Karabin trzymal lufa do ziemi. Myron rozpoznal go. Tak, to byl Nathan Mostoni, ale wygladal dwadziescia lat mlodziej. Glowe trzymal wysoko, podbrodek mial uniesiony, plecy wyprostowane.
Z ust Grega dobyl sie bulgot. Zaczely mu opadac powieki. Myron zerwal z niego koszule i zatkal nia rane.
– Greg, nie mdlej! – zawolal. – Greg! Nie mdlej!
Greg nie odpowiedzial. Zamrugal oczami i zamknal je. Myron poczul serce w gardle.
– Greg?!
Siegnal do pulsu. Wyczul go, choc nie byl lekarzem. Wydal mu sie slaby. Jasna cholera! No, nie! Stan Gibbs podszedl blizej ojca.
– Prosze cie! Odloz karabin, tato – powiedzial.
Na podjazd wjechaly wozy policyjne. Zapiszczaly hamulce. Federalni wyskoczyli z samochodow i, chroniac sie za tarczami z drzwiczek, wycelowali bron. Zagubiony i sploszony Edwin Gibbs wygladal jak stworzony przez Frankensteina potwor, ktorego otoczyli rozjuszeni wiesniacy. Syn pospieszyl w jego strone.
Powietrze zgestnialo jak melasa. Trudno bylo sie poruszac, trudno oddychac. Myron niemal wyczuwal, jak rosnie napiecie policjantow, jak swedza ich koniuszki palcow spoczywajace na chlodnych metalowych spustach. Na chwile wypuscil Grega i krzyknal:
– Nie wolno wam go zastrzelic!
– Odloz bron! Natychmiast! – wezwal przez megafon jeden z agentow.
– Nie strzelajcie! – krzyknal Myron.
Przez chwile nic sie nie dzialo. Czas wycial stara sztuczke, kiedy wszystko naraz przyspiesza i zamiera. Na podjazd wjechalo kolejne auto federalnych. A za nim zahamowal z piskiem woz telewizyjny. Stan szedl w strone ojca.
– Jestes otoczony! – zagrzmial megafon. – Rzuc karabin, zaloz rece za glowe i kleknij!
Edwin Gibbs spojrzal w lewo, w prawo i usmiechnal sie. Myron zdretwial ze strachu. Gibbs uniosl karabin. Myron wytoczyl sie z samochodu.
– Nie! – krzyknal.
Stan Gibbs puscil sie biegiem. Ojciec wpatrzyl sie w niego ze spokojem i wymierzyl bron. Stan biegl dalej. Tym razem czas nie stanal, czekal na strzaly. Ale strzalow nie bylo. Stan dopadl do ojca przed nimi. Edwin Gibbs zamknal oczy i pozwolil, by syn go pochwycil. Zwalili sie na ziemie. Stan przykryl ojca cialem, oslaniajac go przed kulami.
– Nie strzelajcie! – zawolal z nuta histerii w glosie, znowu jak dziecko. – Nie zabijajcie go, prosze!
Edwin Gibbs lezal na plecach. Wypuszczony karabin upadl w trawe. Stan odepchnal go. Wciaz lezal na ojcu i go oslanial. Pozostali w takiej pozycji az do nadejscia agentow. Agenci delikatnie podniesli Stana, przekrecili Edwina Gibbsa na brzuch i zakuli go w kajdanki. Cala scene zarejestrowala kamera telewizyjna.
Myron wrocil do samochodu. Greg wciaz mial zamkniete oczy. Nie poruszal sie. Do ich auta podbiegli dwaj agenci i wezwali przez radio karetke. Myron nie mogl zrobic dla Grega nic wiecej. Serce nadal mial w gardle. Spojrzal na wiejski dom, podbiegl do niego i nacisnal klamke. Drzwi byly zamkniete. Naparl na nie ramieniem. Ustapily. Wszedl do sieni.
– Jeremy? – zawolal.
Ale nie doczekal sie odpowiedzi.
36
Nie znalezli Jeremy’ego Downinga.
Myron przeszukal wszystkie pomieszczenia, szafy, piwnice, garaz. Bez rezultatu. Wraz z nim do domu weszli policjanci. Opukali sciany. Czujnikiem temperatury zbadali, czy pod domem nie ma jam i kryjowek. Nie bylo. Za to w garazu odkryli biala furgonetke, a na jej skrzyni czerwony sportowy but Jeremy’ego.
Ale nic poza tym.
Na koncu podjazdu zgromadzilo sie stado wozow telewizyjnych. Zwiazana ze Stanem Gibbsem i jego glosnym plagiatem sprawa porwanego chlopca, jego slawnego ojca, ktorego postrzelono i byl w stanie krytycznym, oraz aresztowanie czlowieka podejrzanego o dokonanie serii zabojstw zasluzyla sobie na relacje na zywo i pelne naglosnienie w stylu „smierci ksiezniczki Diany”. Reporterki z fryzurami sztywnymi od lakieru, z olsniewajacym blyskiem zebow przekazywaly „tragiczne wiadomosci”, sypiac zwrotami w rodzaju: „trwamy na posterunku”, „mija n-ta godzina poszukiwan”, „za moimi plecami widac kryjowke”, „bedziemy tu az do”.
Wszystkie sieci emitowaly bez przerwy najnowsze zdjecie Jeremy’ego, to, ktore Emily przeslala Internetem. Brokaw, Jennings i Rather przerwali swoje programy. Widzowie dzwonili z informacjami, lecz na razie zadna z nich nic nie wniosla.
Minely godziny.
Przyjechala Emily. We wszystkich mozliwych stacjach pokazano, jak w tworzacych groteskowy efekt stroboskopowych rozblyskach fleszy, z glowa opuszczona jak aresztantka, spieszy do czekajacego samochodu. Zeby uchwycic zrozpaczona matke, opadajaca na tylne siedzenie, kamerzysci odpychali sie lokciami. Ktoremus udalo sie nawet sfilmowac ja ponad oparciem przedniego fotela, gdy placze. Telewizja jak sie patrzy.
Z zapadnieciem mroku zapalono reflektory. Ochotnicy i stroze prawa przetrzasneli okolice w poszukiwaniu swiezych grobow lub sladow kopania. Bez rezultatu. Sciagnieto psy. Nadaremnie. Przeprowadzono rozmowy z sasiadami. Niektorzy z nich „nigdy” nie ufali „tej rodzinie”, jednakze wiekszosc odpowiadala szablonowo, ze Gibbsowie byli „milymi, bardzo spokojnymi ludzmi”.
Edwina Gibbsa odwieziono do aresztu. Probowano go przesluchac w komendzie policji w Bernardsville, ale uparcie milczal. Pozostali z nim Clara Steinberg, jego adwokatka, i syn Stan. Myron domyslal sie, ze staraja sie sklonic go do mowienia, na razie bezskutecznie.
Tymczasem przy domu Gibbsow zerwal sie wiatr. Kontuzjowane kolano Myrona rwalo przy kazdym kroku. Nie sposob bylo przewidziec, kiedy go rozboli. Bol pojawial sie, kiedy chcial, i nie opuszczal go jak niepozadany, uprzykrzony gosc. Nie przydawal sie nawet do przewidywania zlej pogody. Po prostu w pewne dni odzywal sie i nie bylo na to rady. Myron podszedl do Emily i otoczyl ja ramieniem.
– On tam gdzies jest – powiedziala w ciemnosc.