krzeselkach.! Za nim zasiadali Larry Hanson i kilku czlonkow zarzadu. Senat imperatora. Co jakis czas Otto odchylal sie do tylu i czestowal swoja swite uwagami wywolujacymi salwy smiechu.
– Myron! – zawolal uprzejmie, przyzywajac go krotka raczka. – Chodz no! Usiadz!
– Zaczekaj tu – powiedzial Myron do Christiana i wszedl po schodach.
Swita pod przewodnictwem Larry’ego Hansona wstala ja na komende i odmaszerowala.
– Raz, dwa, trzy, cztery! W prawo zwrot! – zawolal nich, salutujac.
A to ci niespodzianka. Zaden sie nie rozesmial.
– Siadaj, Myron – rzekl rozpromieniony Otto. – Pogadajmy.
– Nie odpowiedziales na moje telefony.
– Dzwoniles? – Burke pokrecil glowa. – Opieprze za to moja sekretarke.
Myron westchnal gleboko i usiadl.
– Dlaczego nie wpuszczono Christiana?
– No wiesz! To bardzo proste. Jeszcze nie podpisal kontraktu. Tytani nie moga tracic czasu na inwestowanie w kogos, kto moze nie wejsc do druzyny. – Burke wskazal glowa boisko. – Widzisz, kogo tu probujemy? To Neil Decker z Cincinnati. Swietny rozgrywajacy.
– Jasne, wspanialy. Juz prawie umie krecic pilka beczki. Otto zasmial sie.
– Rozbawiasz mnie. Pocieszny z ciebie facet, Myron.
– Cieszy mnie ta opinia. Powiesz mi, o co chodzi?
Otto Burke skinal glowa.
– To proste. Dlatego mowmy wprost, zgoda?
– Rzeczowo, wprost. Jak tylko chcesz.
– Swietnie. Chcemy renegocjowac kontrakt twojego klienta. Od nowa.
– Rozumiem.
– Uwazamy, ze jego wartosc spadla.
– Aha.
Burke uwaznie przyjrzal sie Myronowi.
– Widze, ze nie jestes zaskoczony – powiedzial.
– Co wymysliles tym razem?
– A co mialem wymyslic?
– No, to przypomne ci Benny’ego Kelehera. Zaprosiles go do domu, napoiles gorzala, a potem naslales na niego gliniarza, ktory aresztowal go za jazde po pijaku.
– Nie mialem z tym nic wspolnego – oburzyl sie Otto.
– Nazajutrz Keleher dziwnym trafem podpisal kontrakt. Nastepna sprawa, przypadek Eddiego Smitha. Wynajales detektywa, zeby zrobil mu kilka kompromitujacych fotek, i zagroziles, ze wyslesz je jego zonie.
– Kolejne klamstwo.
– Niech ci bedzie. Dobra, przejdzmy do rzeczy. Jaki jest powod naglego spadku ceny za Christiana?
Otto usiadl wygodnie i ze zlotej papierosnicy z emblematem Tytanow wyjal papierosa.
– W pewnym mocno swinskim magazynie zobaczylem cos, co mnie bardzo zniechecilo – odparl.
Wcale nie wygladal na zniecheconego. Byl bardzo zadowolony.
– Znow walnales ponizej pasa. Brawo!
– Slucham?
– Mowie o magazynie. To twoja robota.
Otto usmiechnal sie.
– A wiec o nim wiedziales?
– Skad wziales to zdjecie?
– Jakie zdjecie?
– To z ogloszenia.
– Nie mam z tym nic wspolnego.
– No jasne. Po prostu zaprenumerowales sobie
– Nie mam nic wspolnego z tym ogloszeniem, Myron. Slowo.
– To skad wziales to pismo?
– Ktos mi je pokazal.
– Kto?
– Nie moge powiedziec.
– Wygodny wykret.
– Nie podoba mi sie twoj ton. A poza tym wiedz jedno: I tym razem to ty zagrales nie fair. Skoro wiedziales o tymi magazynie, to twoim moralnym obowiazkiem bylo mi o nim powiedziec.
– Uzyles slowa „moralny” i piorun w ciebie nie strzelil? Bog nie istnieje.
Usmiech na twarzy Burke’a przygasl, lecz pozostal.
– Chocbysmy nie wiem jak chcieli, to problem pozostanie.! Ten magazyn istnieje i trzeba cos zrobic z tym fantem. Powiem ci, co wymyslilem.
– Zamieniam sie w sluch.
– Przyjmiesz nasza aktualna oferte i obnizysz ja o jednal trzecia. Jesli nie, fotka panny Culver trafi do mediow. Przemysl to sobie. Na decyzje masz trzy dni.
Podana przez Neila Deckera pilka, lecac jak kaczka zlamanym skrzydlem, spadla za daleko od adresata. Otto Burk zmarszczyl brwi i pogladzil brodke.
– Dwa dni – sprostowal.
10
Dziekan Harrison Gordon upewnil sie, czy drzwi gabinetu sa zamkniete na klucz; A scislej, na dwa spusty. W tej sprawie nie chcial ryzykowac.
Umoscil sie w fotelu i wyjrzal przez okno na renomowany Uniwersytet Restona w calej okazalosci – melanz zielonych trawnikow i budynkow z cegly. Tej swiatyni nauki nie przyozdabialy bluszcze, choc powinny. Studenci wyjechali na wakacje, ale teren wciaz roil sie od ludzi – uczestnikow letnich obozow futbolowych i tenisowych, okolicznych mieszkancow, traktujacych kampus jak park, hipisowskich weteranow, ktorzy pielgrzymowali do tutejszych przybytkow sztuk wyzwolonych niczym muzulmanie do Mekki, typow chowanych na owsiance – mnostwa czerwonych bandan i poncz. Jakis brodacz rzucil latajacym plastikowym talerzem. Talerz pochwycil maly chlopiec.
Harrison Gordon tego nie widzial. Obrocil sie z fotelem nie po to, by podziwiac widoki, ale po to, by nie patrzec na… smiec na biurku. Najchetniej zniszczylby go i o nim zapomnial. Ale nie mogl. Cos go powstrzymywalo, a zarazem ciagnelo do strony przy koncu pisemka…
Zniszcz je, idioto. Jezeli ktos to odkryje…
To co?
Nie wiedzial. Obrocil sie z fotelem, nie patrzac na magazyn. Z prawej strony biurka lezala teczka Katherine Culver. Przelknal sline. Drzaca reka przekartkowal imponujacy stos dokumentow i rekomendacji. Nie mial czasu ich przeczytac.
Przerazliwie zabrzeczal interkom. Gordon wyprostowal sie gwaltownie.
– Panie dziekanie?
– Tak?! – niemal odkrzyknal, z sercem bijacym jak u krolika.
– Jakas pani do pana. Nie byla umowiona, ale chyba powinien pan ja przyjac.
Sekretarka Edith sciszyla glos do koscielnego szeptu.
– Kto to jest? – spytal.
– Jessica Culver. Siostra Kathy.
Gordon poczul, jak ogarnia go panika.
– Panie dziekanie?
Bojac sie, ze krzyknie, zakryl usta dlonia.