Ricky Lane odwrocil wzrok, spojrzal w lewo, potem w prawo. Mine mial mocno zmieszana.
– Trudno to wyjasnic – rzekl. – Moze to zabrzmi; nieladnie, ale chlopcom nie byla w smak jego popularnosc, i Zdobylismy dwa mistrzostwa kraju, a wszyscy gadali tylko o jednym graczu – o Christianie.
– Znam wywiady. Zawsze chwalil kolegow z druzyny.
– Jasne, prawdziwy dzentelmen. – W glosie Ricky’ego zabrzmial sarkazm. – Te wszystkie farmazony o „wspolnym wysilku druzyny”, zeby media kochaly go jeszcze bardziej. Chlopcy mieli go za reklamiarza. Jednoosobowa firme reklamowa. Zarzucali mu nadmierna popularnosc.
– A ty?
– Czy ja wiem. Moze. Faktem jest, ze go nie lubilem.
Oprocz futbolu nic nas nie laczylo. Byl biednym bialasem ze Srodkowego Zachodu. A ja czarnuchem z miasta. Trudno, zeby miedzy nami iskrzylo.
– To wszystko?
Ricky lekko wzruszyl ramionami.
– Chyba tak. To przeszlosc, czlowieku. Nie wiem, po co ci o tym wspomnialem. Nic mnie to juz nie obchodzi. Christian po prostu do nas nie pasowal. Mily byl z niego koles. Zawsze grzeczny. A to nie jest za dobrze widziane w szatni, wiesz.
Myron wiedzial. W szatni popularnosc zapewnialo cos zupelnie innego – szczeniackie, seksistowskie, antypedalskie zarty.
– Musze leciec, czlowieku. Win zaraz zacznie glowkowac, gdzie mnie wcielo.
– Dobra. Do milego.
Ricky juz sie odwracal, kiedy Myronowi przyszlo na mysl, zeby spytac:
– A co mozesz powiedziec o Kathy Culver?
Ricky zbladl.
– A bo co?
– Znales ja?
– No, troche. Byla czirliderka i chodzila z naszym rozgrywajacym, ale nie nalezala do naszej paczki. – Ricky mocno sie stropil. – Czemu pytasz?
– Byla lubiana? A moze znienawidzona?
Oczy Lane’a fruwaly jak ptaki szukajace miejsca, gdzie moglyby spoczac.
– Zawsze byles wobec mnie w porzadku, Myron, a ja wobec ciebie, tak?
– Tak?
– Nic wiecej nie powiem. Ona nie zyje. I dajmy jej spokoj.
– O co chodzi?
– O nic. Po prostu nie chce o niej mowic. To nieprzyjemna historia. Do zobaczenia.
Ricky odszedl korytarzem tak pospiesznie, jakby gonil go sam wielki Reggie White. Myron rozwazal, czy za nim pojsc, ale uznal, ze nie ma po co. Ricky nic mu dzis wiecej nie powie.
12
– Jest tu ktos, a raczej cos, do ciebie – oznajmila Esperanza, wsadzajac glowe w drzwi.
Myron uciszyl ja gestem. Od powrotu do biura mial na glowie sluchawke z mikrofonem.
– Musze konczyc – powiedzial. – Moze go przepchniesz do pierwszej kategorii. To kawal byka. Dzieki.
Zdjal sluchawke.
– Kto to? – spytal Esperanze.
Zrobila mine.
– Aaron. Nie podal nazwiska. Nie musial.
– Niech wejdzie.
Na widok Aarona Myron poczul sie tak, jakby wpadl w petle czasu. Aaron byl tak potezny, jak go zapamietal, wielki niczym pomagier mechanika w garazu. Mial na sobie swiezo wyprasowany bialy garnitur, poniewaz jednak nie nosil koszuli, swiecil kawalem opalonego torsu. Nie nosil tez skarpetek. Elegancka fryzura, wlosy zaczesane do tylu a la Pat Riley. Niedbaly krok. Markowe okulary sloneczne. Markowa woda kolonska, cuchnaca podejrzanie ostro jak srodek owadobojczy. Krotko mowiac, „supergosc – ty go nie rusz, bo dostaniesz w kosc”.
Supergosc usmiechnal sie szeroko.
– Milo cie widziec – powiedzial.
Myron nie podal mu dloni. Byl na to zbyt doswiadczony. Poza tym Aaron scisnalby jego dlon mocniej.
– Siadaj.
– Wspaniale – pochwalil Aaron, teatralnie rozkladajac rece, jakby nosil peleryne, i z wyraznym trzaskiem zdjal okulary. – Piekne biuro. Podoba mi sie.
– Dziekuje.
– Wspanialy adres. Wspanialy widok. Haslem bylo przymiotnik „wspanialy”.
– Chcesz tu cos wynajac?
Aaron zasmial sie, jakby uslyszal swietny dowcip.
– Nie – odparl. – Nie lubie sie zamykac w biurze. To nie w moim stylu. Kocham wolnosc. Niezaleznosc, ruch. Nie znioslbym przykucia do biurka.
– Kurcze, to fascynujace. Slowo. Aaron znow sie zasmial.
– Nic sie nie zmieniles. Ciesze sie, ze cie widze.
Nie widzieli sie od czasow gimnazjalnych. Myron poszedl do szkoly sredniej w Livingston w New Jersey. Aaroh zas do jej zacieklej rywalki w West Orange. Ich druzyny graly z soba mecze dwa razy w roku i rzadko byly to przyjemne spotkania.
Najlepszym kumplem Myrona byl wtedy Todd Midron. Gapowaty, niezgrabny wielkolud o miekkim sercu, ktory sie jakal. Najtwardszy chlopak, jakiego Myron znal. Todd byl dla niego tym, kim dla George’a Lennie w
Todd nie przegrywal pojedynkow. Nigdy. Nikt sie do niego nie zblizal. Byl za silny. Podczas meczu w ostatniej klasie Aaron tak podcial Myrona, ze o malo nie zrobil mu krzywdy. Todd nie zdzierzyl, rzucil sie i wtedy Aaron go zniszczyl. Myron chcial pomoc przyjacielowi, ale Aaron strzasnal go z siebie niczym platek lupiezu, a potem, caly czas wpatrujac sie w niego, nie patrzac na slabnaca ofiare, metodycznie walil w Todda jak w beben. Zbil go bez litosci. Zamienil jego twarz w krwawa miazge. Todd spedzil cztery miesiace w szpitalu. Przez blisko rok chodzil z zadrutowana szczeka.
– Ej! – Aaron wskazal na fotos na scianie. – To Woody Allen z ta, jak jej tam.
– Diane Keaton.
– O wlasnie, z Diane Keaton.
– Masz do mnie jakis interes? – spytal Myron.
Aaron odwrocil sie do niego. Jego blyszczacy wygolony tors j niemal oslepial.
– Jakbys zgadl. Ja do ciebie, a ty do mnie.
– Tak?
– Reprezentuje twojego konkurenta. Weszliscie w maly spor. Moj klient pragnie zalatwic sprawe pokojowo.
– Przerzuciles sie na prawo? Aaron sie usmiechnal.
– Cos ty.
– Aha.
– Chodzi o pewnego mlodzienca, Chaza Landreaux. Ostatnio podpisal kontrakt z twoja firma, RepSport MB.
– Sam to wymyslilem.
– Slucham?
– RepSport MB. Sam wymyslilem te nazwe. Aaron ponowil usmiech. Szeroki i zebaty.
– Z tym kontraktem jest problem.
– Jaki?