– Taki, ze pan Landreaux podpisal rowniez kontrakt z Tru Pro Enterprises Roya O’Connora. Podpisal go wczesniej! Problem lezy wiec w tym, ze twoj kontrakt jest niewazny.
– Moze niech te sprawe rozstrzygnie sad.
Aaron westchnal gleboko.
– Zdaniem mojego klienta w interesie nas wszystkie lepiej nie mieszac do tego prawa.
– Jejku, a to ci niespodzianka. I co proponuje twoj klient?
– Pan O’Connor jest sklonny zaplacic ci za stracony czas.
– Laskawca.
– No.
– A jezeli odmowie?
– Mamy nadzieje, ze do tego nie dojdzie.
– A jezeli dojdzie?
Aaron westchnal, wstal i oparl rece na biurku.
– Niestety, znikniesz.
– Zalatwisz to jak David Copperfield?
– Jak grabarz.
Myron przylozyl dlon do piersi.
– Och! Ach! Och!
Aaron znow sie rozesmial, tym razem niewesolo.
– Wiem o twoim pokazie taekwondo w garazu. Miales do czynienia z glupim miesniakiem. Nie ze mna. Bylem zawodowym bokserem. Mam czarny pas dzudo i jestem arcymistrzem aikido. Zabijam ludzi.
– Imponujace
– Powiem wprost, Myron. Zadrzesz z nami, to cie zabije.
– Trzese sie jak osika.
Myron wcale nie byl tak pewny siebie, jak by wskazywal ow sarkazm, za nic jednak nie chcial okazac, ze sie boi. Skurwiele tacy jak Aaron byli jak psy. Atakowali, gdy wyczuli strach.
Aaron zasmial sie jeszcze raz. Bylo mu dzis do smiechu. Albo byl rozbawiony, albo nawdychal sie gazu rozweselajacego.
– Ostrzegam po raz ostatni – zaznaczyl. – Albo Landreaux dotrzyma warunkow kontraktu z O’Connorem, albo obu was zezra robaki.
Najpierw groza ci zrobieniem z twarzy owsianki. A potem, ze rzuca cie na pozarcie robakom.
– Lubie cie, Myron. Naprawde nie chce, by spotkalo cie cos zlego. Sam rozumiesz…
– …interes to interes.
– Otoz to.
W drzwiach pojawila sie Esperanza. Aaron wyszczerzyl sie do niej jak rekin.
– No, no – powiedzial i mrugnal do niej jak najgrubsza ryba.
Az dziw, co ja powstrzymalo od natychmiastowego wyskoczenia z ciuchow.
– Rozmowa na drugiej linii – oznajmila.
– Pilnie tego wysluchaj, Myron – poradzil Aaron, usmiechajac sie po raz ostatni. – Docen powage sytuacji. I pamietaj o robakach.
– O robakach. Nie zapomne.
Aaron mrugnal do Esperanzy, poslal jej calusa i wyszedl.
– Uroczy – powiedziala.
– Kto dzwoni?
– Chaz Landreaux.
Myron nalozyl sluchawke.
– Halo.
– Skurwiele byli u mojej mamy! – wykrzyczal Chaz. – Zagrozili, ze obetna mi jaja i posla jej w pudelku! Mojej matce! Powiedzieli to mojej matce!
Myron bezwiednie zacisnal dlon w piesc.
– Zajme sie tym – rzekl wolno. – Wiecej tego nie zrobia. Zabawa sie skonczyla. Nadszedl czas dzialania.
Czas, by powiedziec Winowi o Royu O’Connorze.
Win usmiechnal sie jak dzieciak, ktory w sniezny dzien i slucha radia z nadzieja, ze moze zanikna szkoly.
– Roy O’Connor – powiedzial.
– Obiecaj, ze go nie uszkodzisz.
Win przymknal rozmarzone oczy. Byc moze skinal glowa, ale Myron nie byl tego pewien.
13
U Baumgarta na Palisades Avenue. Ich ulubiony lokal.
Peter Chin powital ich w drzwiach, z oczami rozszerzonymi ze zdziwienia i zachwytu na widok Jessiki.
– Panna Culver! Cudownie znow pania widziec.
– Milo mi, Peter.
– Piekna jak zawsze. Ozdoba naszej restauracji.
– Czesc, Peter – powiedzial Myron.
Zajety wylacznie Jessika, Chin zbyl jego pozdrowienie machnieciem reki. Nie zareagowalby nawet na krokodyla, obgryzajacego mu noge.
– Zmizerniala pani – powiedzial.
– W Waszyngtonie nie daja tak dobrze jesc.
– Dziwne. Sadzilem, ze ona jest przy kosci – wtracil Myron.
Jessica przeszyla go wzrokiem.
– Juz nie zyjesz! – powiedziala.
W Englewood w stanie New Jersey lokal U Baumgarta byl instytucja. Przez piecdziesiat lat miescily sie tu delikatesy, znane z wysmienitych lodow i deserow. Po nabyciu ich osiem lat temu Peter Chin utrzymal te tradycje, ale dodal do niej najwykwintniejsza lekka kuchnie chinska w stanie. Polaczenie to okazalo sie przebojem. Najczesciej zamawiano kaczke po Pekinsku, makaron z olejem sezamowym, koktajl czekoladowy, frytki, a na deser lody „Czekoladowa smierc”. Kiedy Myron i Jessica mieszkali razem, jedli U Baumgarta co najmniej w tygodniu.
Myron nadal bywal tu raz na tydzien. Zwykle z Winem i Esperanza. Czasem sam. Z zadna kobieta nie umawial sie na randki U Baumgarta.
Peter poprowadzil ich obok bufetu i posadzil na kanapce pod duzym obrazem. Nowoczesnym. Byl to portret Cher albo Barbary Bush. A moze obu. Bardzo enigmatyczny.
Usiedli naprzeciwko siebie – w milczeniu, przytloczeni ciezarem chwili. Znow byli tutaj razem. Spodziewali sie lagodnego przyplywu nostalgii, a przezyli wstrzas.
– Tesknilam za tym lokalem – odezwala sie Jessica.
– Tak.
Siegnela przez stol reka do jego dloni.
– I za toba.
Twarz jej palala jak dawniej, gdy patrzyla na niego tak jakby byl jedynym mezczyzna na swiecie. Scisnelo go w piersi, prawie nie mogl oddychac. Swiat sie rozpadl, rozplynal. Zostali; sami, we dwoje.
– Nie wiem, co powiedziec. Usmiechnela sie.
– Jak to? – spytala. – Myronowi Bolitarowi zabraklo slow?
– Ciekawostka, co? Podszedl Peter.
– Zaczna panstwo od przystawki z chrupiacej kaczki i golabka z nasionami limby – oznajmil bez wstepow. – Na danie glowne zloza sie krab blekitny w specjalnym sosie, homar a la Baumgart i krewetki.
– Mozemy wybrac deser? – spytal Myron.
– W zadnym razie. Pan zje placek pekanowy z lodami. A panna Culver…