– Niedawno probowal pan wrocic do koszykowki – dodal Coldren. – Do zespolu z New Jersey.
Myron skinal glowa.
– Widzialem pana w wiadomosciach. Odwazny krok po tak dlugiej przerwie.
Jack Coldren zamilkl, nie wiedzac, od czego zaczac.
– Jak wygladala ta rozmowa? – przyszedl mu w sukurs Myron.
Coldren przesunal wzrokiem po zielonej polaci.
– Czy to na pewno bezpieczne? – spytal. – Ten dran zabronil nam wzywac policje. Kazal zachowywac sie normalnie.
– Jestem agentem sportowym, ktory szuka klientow – odparl Myron. – Rozmowa ze mna to rzecz najnormalniejsza w swiecie.
Po krotkim namysle Coldren skinal glowa. Dotad nie przedstawil go asystentce. Lecz Diane Hoffman bylo to obojetne. Stala bez ruchu trzy metry od nich. Twarz miala czerstwa i wychudla, oczy podejrzliwie zwezone. Laseczka popiolu na jej papierosie tak sie wydluzyla, ze niemal przeczyla prawu ciezkosci. Diane byla w czapce i kamizelce, jaka czesto nosza „workowi” golfistow, przypominajacej odblaskowy stroj amatorow biegania po nocy.
– Podszedl do mnie prezes klubu i szepnal, ze dzwoni moj syn w pilnej sprawie. Wszedlem wiec do budynku klubu i wzialem sluchawke.
Jack Coldren urwal i kilka razy zamrugal. Trudniej mu bylo oddychac. Zolta wycieta w serek koszulke golfowa mial nieco za ciasna. Kazdym oddechem rozciagal bawelniana tkanine. Myron czekal.
– Dzwonil Chad – wreszcie wyrzucil z siebie Coldren. – Zdazyl powiedziec „tato” i ktos wyrwal mu sluchawke. Uslyszalem gruby meski glos.
– Jak gruby?
– Slucham?
– Jak gruby byl ten glos?
– Bardzo gruby!
– Czy nie brzmial dziwnie? Troche mechanicznie?
– Wlasciwie to… owszem, tak.
Zmieniony elektronicznie, domyslil sie Myron. Takie maszynki potrafily zamienic bas Barry’ego White’a w dyszkant czterolatki. I na odwrot. Kazdy mogl je kupic. Obecnie sprzedawano je nawet w sklepach sieci Radio Shack. Plci porywacza lub porywaczy na tej podstawie nie dalo sie ustalic. Podany przez oboje Coldrenow opis „meskiego glosu” byl zatem bez znaczenia.
– Co powiedzial?
– Ze ma mojego syna. Ostrzegl, ze jezeli skontaktuje sie z policja lub z kims takim, Chad za to zaplaci. Dodal, ze bede pod stala obserwacja.
Jakby dla podkreslenia, Jack Coldren rozejrzal sie dokola. Na horyzoncie nie czail sie nikt podejrzany, choc usmiechniety Greg Norman pomachal im reka i uniosl w gore kciuki. Powodzenia, brachu.
– Powiedzial cos jeszcze? – spytal Myron.
– Ze chce pieniedzy.
– Ile?
– Duzo. Nie sprecyzowal ile, ale kazal ja przygotowac. Ma zadzwonic.
Myron zrobil mine.
– A wiec nie wymienil sumy?
– Nie. Powiedzial tylko, ze duzo.
– I ze maja byc gotowe.
– Tak.
Gdzie tu sens? Porywacz, ktory nie wie, ile chce wymusic?
– Moge byc z panem szczery, Jack?
Coldren wyprostowal sie, wsunal koszule do spodni. Byl, jak okresliliby niektorzy, rozbrajajaco, chlopieco przystojny. Twarz mial duza, lagodna, o miekkich, plastycznych rysach.
– Niech pan mnie nie oszczedza – odparl. – Zadam prawdy.
– Czy to moze byc zart?
Jack zerknal na Diane Hoffman. Poruszyla sie lekko.
Czyzby skinela glowa?
– Co pan przez to rozumie? – spytal.
– Czy moze za tym stac Chad?
Poderwane wietrzykiem dluzsze kosmyki sypkich wlosow opadly golfiscie na oczy. Odgarnal je. Jego twarz na chwile sie zmienila. O czyms myslal? W przeciwienstwie do zony nie zajal postawy obronnej. Moze dopuszczal mozliwosc, ze stoi za tym Chad, albo po prostu czepial sie nadziei, ze synowi nic wobec tego nie grozi.
– Slyszalem dwa rozne glosy… przez telefon – odparl.
– Moze uzyto zmieniacza – podsunal Myron. Coldren znowu sie zamyslil, marszczac brwi.
– Nie umiem powiedziec.
– Mysli pan, ze Chad bylby zdolny do czegos takiego?
– Nie. Kto by jednak podejrzewal o cos podobnego wlasne dziecko? Staram sie zachowac obiektywizm, choc to trudne. Pyta pan, czy moj syn bylby do tego zdolny? Oczywiscie, ze nie. Z drugiej strony nie bylbym pierwszym rodzicem, ktory myli sie co do swojego dziecka.
Pewnie, pomyslal Myron.
– Czy Chad uciekl kiedys z domu? – spytal.
– Nie.
– Czy mial jakies klopoty? Czy cos mogloby go popchnac do takiego kroku?
– Takiego jak upozorowanie porwania?
– Nie musi to byc nic wielkiego. Czy nie zrobiliscie panstwo czegos, co go rozdraznilo?
– Nie – odparl nagle nieobecnym glosem Coldren. – Nic mi nie przychodzi do glowy.
Podniosl wzrok. Choc slonce stalo nisko i swiatlo nie bylo razace, zmruzyl oczy, oslaniajac je dlonia przytknieta do czola, jakby salutowal. Poza ta skojarzyla sie Myronowi ze zdjeciem Chada, ktore widzial w domu Coldrenow.
– O czyms pan pomyslal, Myron.
– Nie ma o czym mowic.
– Mimo to chcialbym uslyszec.
– Jak bardzo panu zalezy na wygraniu tego turnieju, Jack? Coldren usmiechnal sie polgebkiem.
– Byl pan sportowcem, Myron – odparl. – Wiec pan wie jak bardzo.
– Wiem.
– Do czego pan zmierza?
– Panski syn jest sportowcem, i prawdopodobnie tez to wie.
– Tak – przyznal Coldren. – Ale czekam na odpowiedz.
– Gdyby ktos chcial panu zaszkodzic, najskuteczniej dopialby swego, przekreslajac panskie szanse na wygranie tych mistrzostw.
W oczach Jacka Coldrena znow pojawil sie bol jak po naglym ciosie w zoladek. Cofnal sie o krok.
– To tylko teoria – dodal predko Myron. – Nie twierdze, ze robi to panski syn…
– Po prostu musi pan zbadac wszystkie tropy.
– Tak.
Po chwili Coldren doszedl do siebie.
– Nawet jezeli panski domysl jest sluszny, wcale nie musi stac za tym Chad. Moze poluje na mnie ktos inny. – Znow zerknal na asystentke. – Nie pierwszy raz – dodal, patrzac na nia.
– To znaczy?
Jack Coldren nie odpowiedzial od razu. Odwrocil sie tylem i spojrzal w dal, tam gdzie poslal pilki. Nie bylo ich widac.
– Pewnie pan slyszal, ze dawno temu juz raz przegralem mistrzostwa – rzekl, stojac plecami do Myrona.
– Tak.
Nie rozwinal tematu.