– Nie, to ja panu dziekuje. I zapraszam znowu.
– Jeszcze jedna dewiza prostytutek?
– Slucham?
– Nic takiego. Czy ja tez moge byc szczery? – spytal Myron.
– Tak.
– Jezeli nie powie mi pan, czy widzial tego chlopca, to moge panu przywalic w twarz. Bardzo mocno.
Pan Improwizator „wyszedl z nerw”.
Drzwi otwarly sie z rozmachem i do srodka wtoczyla sie spleciona parka. Kobieta bez zenady mietosila krocze partnera.
– Na gwalt potrzebujemy pokoju! – zawolal mezczyzna.
– Macie panstwo karte bywalcow? – spytal Myron.
– Co?
– Do widzenia. Zycze panu milego dnia – pozegnal go usmiechniety Stuart Lipwitz i z odnowionym usmiechem zwrocil sie do wijacych sie cial: – Witam w Zajezdzie Dworskim. Nazywam sie Stuart Lipwitz. Jestem nowym kierownikiem.
Myron poszedl do wozu. Na parkingu wzial gleboki oddech i spojrzal za siebie. Wizyta w Zajezdzie Dworskim wydawala sie tak nierealna jak opisy porwania przez obcych (z pominieciem badania odbytu). Wsiadl do wozu i zadzwonil na komorke Wina. Chcial mu tylko zostawic wiadomosc. Ale ku jego zdumieniu przyjaciel odebral telefon.
– Wyslow sie – rzekl spiewnie.
Myrona natychmiast zbilo z tropu.
– To ja – baknal.
Win milczal. Nie cierpial oczywistosci. „To ja” bylo kompletna strata czasu. Znal przeciez jego glos. Gdyby nie znal, „To ja” nic by mu nie powiedzialo.
– Myslalem, ze na polu golfowym nie odbierzesz telefonu – usprawiedliwil sie Myron.
– Jade do domu sie przebrac – wyjasnil Win. – A potem obiaduje w Merion. – Czlonkowie filadelfijskiej socjety nie jadali obiadow, oni obiadowali. – Przylaczysz sie?
– Nie odmowie.
– Chwileczke.
– Tak?
– Jestes odpowiednio ubrany?
– Bez zarzutu. Myslisz, ze mimo to mnie wpuszcza?
– Brawo, bardzo smieszne. Zapisze to sobie, jak tylko skoncze sie smiac. Zaczynam szukac piora. Tak mnie rozbawiles, ze pewnie zaraz sie wladuje na pierwszy z brzegu slup telegraficzny. Dobrze chociaz, ze umre z weselem w duszy. Caly Win.
– Mamy sprawe – rzekl Myron.
Milczenie Wina bardzo ulatwilo mu zadanie.
– Opowiem ci o niej przy obiedzie.
– A do tego czasu rosnace napiecie i zaciekawienie bede gasil koniakiem.
Win rozlaczyl sie. Na pewno ci sie spodoba, pomyslal Myron. Nie zdazyl przejechac mili, gdy zadzwonila komorka.
– Porywacz znow sie odezwal – oznajmil Bucky.
Rozdzial 4
– Co powiedzial?
– Chca pieniedzy.
– Ile?
– Nie wiem.
– Nie wie pan? – zdziwil sie Myron. – Jak to? Nie powiedzieli?
– Chyba nie – odparl Bucky. W tle rozlegl sie jakis halas.
– Gdzie pan jest?
– W Merion. Telefon odebral Jack. Wciaz jest w szoku.
– Telefon odebral Jack?
– Tak.
– Porywacz zadzwonil do Jacka w Merion? – spytal z jeszcze wiekszym zdziwieniem Myron.
– Tak. Moze pan tu przyjechac? Latwiej to bedzie wyjasnic.
– Juz jade.
Od obskurnego motelu Myron dotarl na autostrade i wjechal w zielonosc. Mnostwo zielonosci. Przedmiescia Filadelfii pelne sa dorodnych trawnikow, wysokich krzewow i cienistych drzew. Az dziw, ze leza tak blisko gorszych ulic. Takze tutaj, jak w wiekszosci miast, triumf swiecily jaskrawe podzialy. Pamietal, ze gdy przed dwoma laty wybrali sie z Winem na mecz Eagles, w drodze na Stadion Weteranow przejezdzali przez dzielnice wloska, polska, afroamerykanska. Mial wtedy wrazenie, ze te etniczne mniejszosci sa oddzielone od siebie – znow niczym w serialu Star Trek – niewidzialnymi poteznymi polami silowymi. Miasto Braterskiej Milosci, Filadelfia, zaslugiwalo niemalze na miano Malych Balkanow.
Skrecil w Ardmore Avenue. Do klubu Merion pozostala mila. Powrocil myslami do Wina, zadajac sobie pytanie, jak przyjaciel zareaguje na rodzinne zwiazki z ta sprawa.
Pewnie nie za dobrze.
Przez tyle lat ich znajomosci Win tylko raz wspomnial o matce.
Na trzecim roku studiow na Uniwersytecie Duke’a, po powrocie do akademika z dzikiej imprezy studenckiego bractwa, podczas ktorej wyzlopano rzeke piwa. Myron nie mial „mocnej glowy”. Zwykle dwie szklaneczki wystarczalyby gotow byl calowac z jezyczkiem toster. Winil za to rodzicow – kiepsko znosili trunki.
Inaczej bylo z Winem, ktory chyba od malego wychowal sie na sznapsach. Napoje wyskokowe prawie wcale na niego nie dzialaly. Ale na tamtej imprezie zaprawiony spirytusem poncz nawet jemu nieco poplatal nogi. Dopiero za trzecim razem udalo sie Winowi otworzyc drzwi ich wspolnego pokoju.
Myron od razu padl na lozko. Sufit nad jego glowa zawirowal z zawrotna szybkoscia. Zamknal oczy. Przerazony, wpil sie rekami w poslanie i przytrzymal. Zbladl jak sciana. Zoladek scisnely mdlosci. Zastanawial sie, kiedy pusci pawia; modlil sie, zeby jak najpredzej.
Ech, urok studenckich balang.
Przez czas jakis milczeli. Myron nie wiedzial, czy Win zasnal. Moze wyszedl. Zniknal w mroku nocy. A moze nie przytrzymal sie wirujacego lozka dosc mocno i sila odsrodkowa wyrzucila go przez okno w zycie pozagrobowe.
– Spojrz na to – przecial ciemnosci glos.
Cos spadlo mu na piers. Myron odwazyl sie puscic jedna reka lozko. Dobrze, na razie nie zlecial. Wymacal przedmiot i podniosl go w gore. W swietle od okna – uniwersyteckie kampusy sa oswietlone jak swiateczne choinki – zobaczyl, ze to zdjecie. Kolorowe, gruboziarniste, wyblakle, lecz na tyle wyrazne, by rozpoznac drogi samochod.
– To rollsroyce? – spytal. Nie znal sie na samochodach. – Bentley S Trzy Continental Latajaca Ostroga – odparl Win. – Z tysiac dziewiecset szescdziesiatego drugiego. Klasyczny model.
– Twoj?
– Tak.
– Lozko zawirowalo bezszmerowo.
– Skad go miales?
– Od faceta, ktory zerznal moja matka. Koniec. Na tym Win zamknal temat, otoczywszy go murem obronnym, do ktorego dostepu bronily miny, fosa oraz mnostwo drutow pod wysokim napieciem. Przez pietnascie nastepnych lat Win ani razu nie wspomnial o matce. Ani wtedy, gdy co semestr przysylala mu do akademika paczki. Ani wtedy, gdy co rok przysylala mu w dniu urodzin prezenty do biura. Ani przed dziesieciu laty, gdy spotkali sie z nia