oko w oko.
Na zwyklej tablicy z ciemnego drewna widnial napis KLUB GOLFOWY MERION. Nic poza tym. Zadnych „Tylko dla czlonkow”. Zadnych „Jestesmy elitarni, nic tu po tobie”. Zadnych „Dla mniejszosci etnicznych osobne wejscie”. Nie bylo takiej potrzeby. Rozumialo sie to samo przez sie.
Ostatnia runda turnieju juz sie zakonczyla i tlum prawie sie rozjechal. Klub Merion mogl pomiescic zaledwie siedemnascie tysiecy fanow – niespelna polowe tego co wiekszosc pol golfowych – ale i tak parkowanie bylo istna katorga. Wiekszosc widzow musiala zostawic samochody w pobliskim Haveford College. Wahadlowe autobusy jezdzily wiec bez przerwy.
– Jestem umowiony z Windsorem Lockwoodem – wyjasnil Myron straznikowi, ktory zatrzymal go na koncu dojazdu.
Ten natychmiast rozpoznal nazwisko, dajac znak, zeby wjechal.
Nim Myron zdazyl zaparkowac, podbiegl do niego Bucky. Okragla twarz mial jeszcze pelniejsza, jakby wypchal sobie policzki mokrym piachem.
– Gdzie jest Jack? – spytal Myron.
– Na polu zachodnim.
– Gdzie?!
– W Merion sa dwa pola – wyjasnil staruszek, znowu wyciagajac szyje. – Wschodnie, bardziej slawne, i zachodnie. Podczas turnieju zachodnie sluzy do treningu.
– I tam jest panski ziec?
– Tak.
– Trenuje uderzenia?
– Oczywiscie. – Bucky podniosl zdziwiony wzrok. – Jak zwykle po zakonczonej rundzie. Wie o tym kazdy gracz. Gral pan w koszykowke. Nie cwiczyl pan po meczu rzutow na kosz?
– Nie.
– No coz, golf to bardzo wyjatkowy sport. Tuz po zakonczeniu rundy zawodnicy powtarzaja zagrania. Nawet jezeli grali dobrze. Skupiaja sie na dobrych uderzeniach, zeby rozwazyc bledy, ktore popelnili przy tych nieudanych. Rekapituluja wystep.
– Mhm – mruknal Myron. – A co z telefonem od porywacza?
– Zaprowadze pana do Jacka – odparl Bucky. – Tedy, prosze.
Przeszli przez osiemnasty tor i ruszyli szesnastym. Pachnialo swiezo skoszona trawa i pylkiem kwiatowym. W tym roku na Wybrzezu Wschodnim bylo go co niemiara. Miejscowi alergicy omdlewali z zachlannej rozkoszy.
Bucky pokrecil glowa.
– Co za zarosla – zirytowal sie. – Skandal! Wskazal wysoka trawe. Nie wiedzac, o co chodzi, Myron na wszelki wypadek skinal glowa.
– Przeklety Amerykanski Zwiazek Golfa chce, zeby to pole powalilo graczy! – zagrzmial Bucky. – Kaza zapuszczac te chaszcze! Czlowiek gra jak na polu ryzowym, psiakrew! A zielonki trzeba strzyc tak krotko, zeby bylo slisko niczym na lodowisku.
Myron milczal. Szli dalej.
– To jeden z naszych slynnych kamienistych dolkow – wyjasnil spokojniejszym glosem Bucky.
– Aha.
Paplal, jak to czesto czynia ludzie zdenerwowani.
– Kiedy pierwszym budowniczym przyszlo wytyczyc tor szesnasty, siedemnasty i osiemnasty – ciagnal tonem przewodnika oprowadzajacego turystow po Kaplicy Sykstynskiej – natkneli sie na kamieniolom. Nie poddali sie jednak, lecz zabrali do roboty i wkomponowali go w pole. – Moj Boze, kiedys to byly zuchy – wtracil cicho Myron. Niektorzy z nerwow paplaja. Inni ironizuja. Dotarli do poczatku pola i poszli Golf House Road. Choc ostatnia grupa golfistow zakonczyla gre ponad godzine temu, co najmniej tuzin graczy uderzalo w pilki. Cwiczyli. Owszem, uderzali pilki, poslugujac sie kompletem kijow: „drewniakami”, „zelazkami”, „maczugami”, a raczej glowicami wojennymi o imionach Berta, Kaska i podobnych, lecz dzialo sie tam wiecej. Wiekszosc zawodowcow wykorzystywala pole do opracowania z asystentami strategii gry, konsultacji ze sponsorami w sprawach sprzetu, nawiazywania kontaktow zawodowych, towarzyskich pogaduszek z kolegami po kiju, palenia papierosow (zdumiewajaca liczba graczy to nalogowi palacze), a nawet rozmow z agentami. W kolach golfowych pole treningowe nazywano biurem. Myron rozpoznal Grega Normana i Nicka Faldo. Wypatrzyl rowniez nowe odkrycie, Tada Crispina, kreowanego na nastepce Jacka Nicklausa, innymi slowy, wymarzonego klienta. Chlopak zaledwie dwudziestotrzyletni byl przystojny, zrownowazony i zareczony z rownie jak on atrakcyjna, „kochajaca ten sport” dziewczyna. W dodatku nie mial jeszcze agenta. Myron staral sie powstrzymac naplywajaca slinke. No co? Jest sie w koncu czlowiekiem. Agentem sportowym. Nie czepiajcie sie, ludziska.
– Gdzie jest Jack? – spytal.
– Dalej. Chcial pocwiczyc sam – odparl Bucky.
– Jak porywacz go znalazl?
– Zadzwonil do klubu. Powiedzial, ze to pilna sprawa.
– Podzialalo?
– Tak – potwierdzil z ociaganiem Bucky. – Prawde mowiac, to zadzwonil Chad. Przedstawil sie jako syn Jacka.
Ciekawe.
– O ktorej zadzwonil?
– Z dziesiec minut przed moim telefonem do pana. – Bucky zatrzymal sie i wskazal broda. – Tam.
Dosc pekaty i miekki w talii, Jack Coldren przedramiona mial jak marynarz Popeye. Wiatr zwiewal mu cienkie, sypkie wlosy, odslaniajac lyse placki. Walnal w pilke „drewniakiem” z niebywala furia. Niektorych taka reakcja moglaby zadziwic. Dowiadujesz sie, ze zniknal twoj syn, i jakby nic sie stalo, wychodzisz i pukasz w pilki golfowe. Ale Myron to rozumial. Walenie w pilki podbudowywalo. On sam w im wiekszym byl stresie, tym bardziej kusilo go, by wyjsc na podjazd przed domem i porzucac do kosza. Kazdy ma jakis sposob. Niektorzy pija. Inni sie narkotyzuja. Jeszcze inni wyruszaja samochodem albo graja w gre komputerowa. Win dla odprezenia czesto ogladal tasmy wideo ze swoimi wyczynami seksualnymi. Ale to byl Win.
– A ta kobieta z nim to kto? – spytal Myron.
– Diane Hoffman. Jego asystentka – odparl Bucky. Myron wiedzial, ze kobiety czesto asystuja zawodowym golfistom. Niektorzy gracze wynajmowali swoje zony. Z oszczednosci.
– Czy wie, co sie dzieje?
– Tak. Diane byla z nim w chwili, gdy odebral telefon. Sa z soba zzyci.
– Zawiadomil pan Linde?
Bucky potwierdzil skinieniem glowy.
– Zaraz potem. Moglby pan sam sie przedstawic? Chcialbym wrocic do domu i sprawdzic, co z nia.
– Oczywiscie.
– Jak sie z panem w razie czego skontaktowac?
– Prosze zadzwonic na komorke.
Bucky’ego o malo nie zatkalo. Jakby uslyszal herezje.
– W Merion komorki sa zakazane – oswiadczyl.
– Niech pan dzwoni. Jestem szajba.
Myron podszedl do pary na torze. Diane stala w szerokim rozkroku, ze splecionymi rekami, skupiona na Coldrenie, ktory robil zamach. Z jej ust zwieszal sie niemal pionowo papieros. Nie spojrzala na Myrona. Jej towarzysz skrecil spiralnie cialo i odwinal sie z energia uwolnionej sprezyny. Pilka poszybowala niczym rakieta ponad odlegle pagorki.
Jack Coldren odwrocil sie, spojrzal na Myrona, usmiechnal sie blado i skinal glowa.
– Pan Myron Bolitar? – spytal.
– Tak.
Uscisnal Myronowi reke. Diane Hoffman, obserwujaca pilnie kazdy ruch swojego gracza, zmarszczyla brwi, jakby dostrzegla blad w jego technice sciskania dloni.
– Jestem panu wdzieczny za pomoc – powiedzial Coldren. Dopiero stanawszy krok od niego, Myron spostrzegl, ze czlowiek ten przezyl wstrzas. Radosny rumieniec po trafieniu do osiemnastego dolka zgasila chorowita bladosc. Spojrzenie mial zaskoczone i oslupiale, jak po naglym ciosie w zoladek.