– Dzien dobry panu! – zawolal. Z wygladu i glosu przypominal Johna Tesha z programu Entertainment Weekly. – Witam w Zajezdzie Dworskim!
– Czesc – odparl Myron.
– Moga w czyms panu pomoc?
– Mam nadzieje.
– Znakomicie! Nazywam sie Stuart Lipwitz. Nowy kierownik Zajazdu Dworskiego.
– Spojrzal wyczekujaco na Myrona.
– Moje gratulacje.
– Bardzo dziekuja, to milo z pana strony. W razie jakichkolwiek problemow, gdyby cokolwiek w Zajezdzie Dworskim nie spelnialo pana oczekiwan, prosza mnie natychmiast zawiadomic. Zalatwia to osobiscie – zapewnil gospodarz z szerokim usmiechem i dumnie wypieta piersia. – W Zajezdzie Dworskim dbamy o komfort klienta.
Myron przygladal sie mu dluzsza chwile, czekajac, az jego stuwatowy usmiech przygasnie. Nie przygasl. Wyjal zdjecie Chada Coldrena.
– Widzial pan tego mlodzienca? – spytal.
Stuart Lipwitz nawet nie spojrzal na fotografie.
– Przepraszam – rzekl z tym samym usmiechem. – Ale czy pan jest z policji?
– Nie.
– W takim razie, pan wybaczy, nie pomoge panu.
– Slucham?
– Przykro mi, lecz w Zajezdzie Dworskim cenimy sobie dyskrecje.
– Chlopiec nic nie przeskrobal – zapewnil Myron. – Nie jestem detektywem, ktory chce przylapac in flagranti niewiernego meza.
Usmiech Lipwitza ani drgnal.
– Pan wybaczy, ale to jest Zajazd Dworski. Klienci korzystajacy z bogatego wachlarza naszych uslug czesto chca zachowac anonimowosc. W Zajezdzie Dworskim respektujemy ten wymog.
Myron przyjrzal sie uwaznie jego minie, szukajac oznak zgrywy. Nie znalazl zadnych. Gosc caly promienial niczym wykonawca zapchajdziura w przerwie programu Up with People. Opierajac sie na kontuarze, Myron spojrzal na jego buty. Lsnily jak lusterka. Wlosy bubka byly gladko zaczesane do tylu. Iskra w oku wygladala na prawdziwa.
Troche mu zajelo, zanim wreszcie pojal, jak sie sprawy maja. Wyjal portfel, wyciagnal dwadziescia dolarow i przesunal je po blacie. Recepcjonista spojrzal na banknot, ale sie nie poruszyl.
– Za co to, prosza pana? – spytal.
– To prezent.
Stuart Lipwitz nie tknal banknotu.
– W podziece za informacje. – Myron wyciagnal drugi banknot i zatrzymal w powietrzu. – Jesli laska, to mam jeszcze jeden.
– W Zajezdzie Dworskim obowiazuje dewiza: klient nasz pan.
– Czy to nie jest dewiza prostytutek?
– Slucham?
– Niewazne.
– Jestem nowym kierownikiem Zajazdu Dworskiego, prosze pana.
– Juz slyszalem.
– I wlascicielem jednej dziesiatej udzialow.
– Kolezanki od partyjek madzonga z pewnoscia zazdroszcza pana mamie.
Lipwitz zachowal usmiech.
– Innymi slowy zwiazalem sie z tym na dluzej. Tak rozumiem interes, prosze pana. Dlugofalowo. Nie na dzis. Nie na jutro. Ale na przyszlosc. Dlugoterminowo. Rozumie pan?
– Aha – skwitowal beznamietnie Myron. – Na dluzej? Stuart Lipwitz strzelil palcami.
– Wlasnie. Nasza dewiza brzmi: Dolary na rozpuste mozesz wydac w wielu miejscach. Chcemy, zebys wydal je tutaj.
Myron odczekal chwile.
– Wyborna – pochwalil.
– W Zajezdzie Dworskim ciezko pracujemy na zdobycie zaufania, a zaufanie to rzecz bezcenna. Kiedy budze sie rano, musze spojrzec w lustro.
– W lustro na suficie?
– Ujme to inaczej – odparl z niezmiennym usmiechem Lipwitz. – Jezeli nasz klient badz klientka wie, ze w Zajezdzie Dworskim moze bezpiecznie zgrzeszyc, jest wieksza szansa na to, ze powroci. – Pochylil sie z mokrym blyskiem podniecenia w oku. – Rozumie pan?
Myron skinal glowa.
– Na powtorke.
– Wlasnie.
– A do tego dochodza rekomendacje. W rodzaju: „Wiesi, Bob, znam swietne miejsce na skok w bok”.
– Sam pan rozumie.
Do usmiechu doszlo skinienie glowa.
– Wszystko to ladnie pieknie, Stuart, tylko ze chlopak ma pietnascie lat. Pietnascie! – Chad wprawdzie skonczyl szesnascie, ale co tam. – W gre wchodzi naruszenie prawa.
W usmiechu Lipwitza odbil sie zawod, jak u belfra rozczarowanego odpowiedzia ulubionego ucznia.
– Pan wybaczy, ze sie z nim nie zgodze. W swietle obowiazujacego w tym stanie prawa osoby powyzej czternastego roku zycia moga dysponowac wlasnym cialem. A poza tym wynajecie pokoju w motelu pietnastolatkowi jest w pelni legalne.
Gosc stanowczo za duzo sobie pozwalal. Czy zadalby sobie az tyle fatygi, gdyby chlopca nigdy tu nie bylo? Z drugiej strony, co tu ukrywac, Stuart Lipwitz dobrze sie bawil, uszczesliwiony niemal jak dzieciak, ktoremu fundnieto zestaw Happy Meal w barze McDonalda. Tak czy owak nadszedl czas, zeby troche nim potrzasnac.
– Nie jest, jesli sie go w tym pokoju napastuje – odparl Myron. – Nie jest, jesli twierdzi, ze ktos wtargnal do tego pokoju, korzystajac z dodatkowego klucza, ktory dano mu w recepcji.
Pan Blef jedzie do Filadelfii!
– Nie mamy dodatkowych kluczy – oswiadczyl Lipwitz.
– Jednak ten ktos jakos go zdobyl. Usmiech pozostal. Grzeczny ton rowniez.
– Gdyby tak istotnie bylo, prosze pana, przyjechalaby policja.
– Nie pomoze mi pan, to zaraz do nich wpadne.
– Chce pan wiedziec, czy ten mlody czlowiek – Lipwitz wskazal na zdjecie Chada – tu sie zatrzymal?
– Tak.
Usmiech recepcjonisty nabral mocy. Malo brakowalo, a Myron oslonilby oczy.
– Jezeli pan mowi prawde, to ten mlody czlowiek sam moze potwierdzic, czy tu byl. Ja nie jestem do tego potrzebny.
Myron nie zmienil miny. Nowy kierownik Zajazdu Dworskiego przechytrzyl pana Blefa.
– Owszem – potwierdzil, w lot zmieniajac taktyke. – Wiem, ze tutaj byl. Zadalem pytanie wstepne. Policja tez zada podania nazwiska, mimo ze je zna. Zeby od czegos zaczac.
Pana Blefa zastapil pan Improwizator.
Stuart Lipwitz wyjal kartke i przystapil do pisania.
– To nazwisko i numer telefonu prawnika Zajazdu Dworskiego – powiedzial. – Dopomoze panu rozwiazac wszelkie problemy.
– Nie usunie ich pan osobiscie? Nie zadba o komfort klienta?
– Prosze pana. – Lipwitz pochylil sie do przodu, zachowujac kontakt wzrokowy. W jego glosie i minie nie bylo sladu zniecierpliwienia. – Mam byc szczery?
– Wal pan.
– Nie wierze w ani jedno panskie slowo.
– Dzieki za szczerosc.