– Tak.
– Poprosze o ich wykaz. I numery, jesli je pani zna.
Ponownie skinela glowa.
– Skontaktuje sie ze znajoma, sprawdze, czy da sie podlaczyc do tej linii identyfikator numeru dzwoniacego. Zeby go namierzyc, gdy zadzwoni. Chad, jak slyszalem, ma komputer.
– Tak.
– Gdzie stoi?
– W jego pokoju.
– Przesle do mojego biura wszystko, co jest na dysku. Moja asystentka, Esperanza, dokladnie to zbada. Moze cos znajdzie.
– Na przyklad?
– Slowo daje, nie wiem. E-maile. Korespondencje. Strony internetowe. Fora, w ktorych uczestniczyl. Cokolwiek, co moze dostarczyc wskazowek. To nie praca naukowa. Sprawdza sie dostepne informacje, liczac, ze na cos sie trafi.
– Dobrze – zgodzila sie Linda Coldren po chwili.
– A pani ma jakichs wrogow?
Na jej twarzy pojawil sie polusmiech.
– Bez liku – odparla. – Jestem czolowa golfistka swiata.
– Czy kogos z nich byloby stac na cos takiego?
– Nie. Nikogo.
– No, a pani maz? Czy ktorys z jego wrogow moglby go nienawidzic az tak?
– Jacka? – Zmusila sie do smiechu. – Jego wszyscy kochaja.
– To znaczy?
Potrzasnela glowa i tylko machnela reka.
Myron zadal jeszcze kilka pytan, ale niewiele wiecej mogl z niej wydobyc. Spytal, czy moze wejsc na gore do pokoju Chada. Zaprowadzila go po schodach.
Tuz po otwarciu drzwi w oczy rzucily mu sie trofea. Mnostwo. Wszystkie zwiazane z golfem. Wszystkie zwienczone brazowa figurka mezczyzny z wysoko uniesiona glowa, cialem skreconym tuz po uderzeniu pilki i kijem golfowym nad ramieniem. Niektorzy z miniaturowych golfiarzy nosili czapki do golfa. Czesc miala krotkie, faliste wlosy jak futbolista Paul Horaung na starych kronikach sportowych. W prawym kacie staly dwa skorzane worki, wypchane ponad miare kijami golfowymi. Sciany byly pokryte zdjeciami Jacka Nicklausa, Arnolda Palmera, Sama Sneada, Toma Watsona, a podloge zascielaly numery miesiecznika „Golf Digest”.
– Chad gra w golfa? – spytal.
Linda Coldren spojrzala na niego wymownie. Napotkal jej wzrok i madrze skinal glowa.
– Moja genialna dedukcja niektorych oniesmiela – dodal. Niemal sie usmiechnela. Rozbrajajacy Myron Bolitar, mistrz lagodzenia napiecia.
– Mnie nie – odparla.
– Jest dobry?
– Bardzo dobry. – Raptem sie odwrocila i stanela plecami do niego. – Cos jeszcze panu potrzeba?
– Nie w tej chwili.
– Bede na dole.
Zostawila go.
– Wszedl do srodka. Sprawdzil sekretarke Chada. Byly na niej trzy nagrania. Dwa razy nagrala sie mu Becky, jak mozna sadzic, jego dobra przyjaciolka. Zadzwonila, zeby powiedziec „czesc”, sprawdzic, czy ma jakies plany na weekend. No bo ona, Millie i Suze wybieraja sie do Heritage, co nie, wiec jakby chcial wpasc, niech wpadnie. Myron usmiechnal sie. Czasy sie zmienialy, a przeciez podobne slowa mogla wypowiedziec jego szkolna kolezanka albo szkolna kolezanka jego taty lub dziadka. Cykl pokoleniowy. Wprawdzie inne byly: muzyka, filmy, jezyk czy moda, ale zmiany dotyczyly zewnetrznosci. Pod workowatymi spodniami i fryzurami podkreslajacymi tozsamosc nastoletnich wlascicieli kryly sie te same co zawsze leki, potrzeby i kompleksy.
Trzecia nagrana wiadomosc byla od niejakiego Glena. Chcial wiedziec, czy Chad zagra w ten weekend w golfa w Pine, poniewaz Merion odpada ze wzgledu na mistrzostwa. „Tata zalatwi nam spoko pukanko w galke”, zapewnil Chada Glen kulturalnym tonem ucznia prywatnej szkoly sredniej.
Zadnych wiesci od bliskiego kumpla Chada, Matthew Squiresa.
Myron wlaczyl komputer. Windowsy 95. Byczo. Tez mial z nimi na pienku. Chad Coldren, jak od razu spostrzegl, korzystal z poczty America Online. Pieknie. Uruchomil Flash-Session. Modem wlaczyl sie i krotko zapiszczal. „Witaj. Masz wiadomosc – oznajmil glos i po automatycznym przeslaniu tuzinow wiesci z serwera powiedzial: – Do widzenia”. Myron zajrzal do ksiazki adresowej Chada i znalazl adres e-mailowy Matthew Squiresa. Przebiegl wzrokiem liste przeslanych wiadomosci. Zadna nie byla od Matthew.
Ciekawe.
Oczywiscie, calkiem mozliwe, ze Matthew i Chad nie przyjaznili sie az tak blisko, jak sadzila Linda Coldren. Calkiem mozliwe tez, ze nawet jesli sie z soba kumplowali, Squires – mimo ze Chad przepadl bez ostrzezenia – nie kontaktowal sie z nim od srody. Bywa.
Tak czy siak dawalo to do myslenia.
Myron podniosl sluchawke i przyciskiem wybral ostatni numer, pod ktory dzwonil Chad. Po czterech sygnalach uslyszal glos:
– Dodzwoniles sie do Matthew. Zostaw wiadomosc lub nie. Jak chcesz.
Myron odlozyl sluchawke i – „jak chcial” – nie zostawil wiadomosci. Hmm. Ostatnia rozmowe Chad przeprowadzil z Matthew. Mogl to byc wazny trop. Albo zupelnie bez znaczenia. Nic z tego nie wynikalo.
Z telefonu Chada Myron zadzwonil do agencji.
– RepSport MB – odezwala sie po drugim sygnale Esperanza.
– To ja.
Wprowadzil ja w sprawe. Wysluchala bez przerywania.
Esperanza Diaz pracowala w agencji RepSport MB od samego poczatku. Dziesiec lat temu, w wieku zaledwie osiemnastu lat, zostala Krolowa Niedzielnej Porannej Telewizji Kablowej. Nie byl to jednak program informacyjno-reklamowy, choc nie brakowalo w nim reklam, zwlaszcza tych z przyrzadem do cwiczenia brzucha, do zludzenia przypominajacym sredniowieczne narzedzie tortur. Wystepowala w nim jako zawodowa zapasniczka, Mala Pocahontas, Zmyslowa Indianska Ksiezniczka. Filigranowa, gietka, odziana w skape zamszowe bikini przez trzy lata z rzedu dzierzyla tytul najpopularniejszej zapasniczki WDR (Wspanialych Dam Wrestlingu), czyli „Pieszczoszki, z ktora najchetniej splotlbys sie w podwojnym nelsonie”. A mimo to pozostala skromna.
– To Win ma matke? – spytala z niedowierzaniem tuz po tym, jak skonczyl opowiadac o porwaniu.
– Tak.
– No to po mojej teorii o czarcim pomiocie – rzekla po chwili.
– Ha, ha!
– I po teorii o Winie – owocu poronionego eksperymentu.
– Nie pomagasz.
– A co tu pomoze? – odparla. – Wiesz, ze go lubie. Ale ten chlopak… Jak nazywa takie przypadki psychiatria? To czubek.
– Ten czubek ocalil ci zycie.
– Jasne, a pamietasz jak? – odparowala.
Myron pamietal. W ciemnej alejce. Spreparowanymi kulami. Mozg bandziora rozprysnal sie jak konfetti. Caly Win. Skuteczny do przesady. Gotow rozgniesc robaka kula do kruszenia murow.
– Tak jak powiedzialam – przerwala cichym glosem dlugie milczenie. – Czubek.
Myron zapragnal zmienic temat.
– Sa jakies wiesci? – spytal.
– Z milion. Ale nic ekstra pilnego… Widziales ja? – zagadnela po chwili.
– Kogo?
– Madonne! – zirytowala sie. – O kogo pytam?! Matke Wina!
– Raz – odparl, siegajac pamiecia dziesiec lat wstecz. On i Win jedli wtedy kolacje w klubie golfowym Merion.