piciem.
Bardzo dawno temu.
– Mam do ciebie pytanie z golfa – powiedzial Myron.
Win zachecil go skinieniem glowy.
– Myslisz, ze Jack Coldren utrzyma prowadzenie?
Win nalal sobie brandy.
– Wygra – odparl.
– Mowisz to z wielkim przekonaniem.
– Jestem pewny.
– Dlaczego?
Win podniosl kieliszek do ust i spojrzal znad jego brzegu.
– Widzialem jego oczy – powiedzial.
Myron uniosl brwi.
– O czym mowisz? – spytal.
– Znow ja ma. Iskre w oku.
– Zartujesz sobie.
– Byc moze. Pozwol jednak, ze o cos zapytam.
– Prosze.
– Co odroznia wybitnych sportowcow od bardzo dobrych? Legendy sportu od solidnych wyrobnikow? Mowiac prosto, co decyduje o tym, ze ktos staje sie mistrzem?
– Talent – odparl Myron. – Trening. Sprawnosc.
Win lekko pokrecil glowa.
– Wiesz, ze nie tylko.
– Tak?
– Tak. Jest wielu utalentowanych. Wielu trenuje. Ale co czyni prawdziwego mistrza?
– Iskra w oku?
– Tak.
Myron skrzywil sie.
– Chyba nie zaczniesz mi spiewac Eye ofthe Tigerl – spytal.
Win przekrzywil glowe.
– Kto spiewal te piosenke?
Nieustajacy teleturniej. Win oczywiscie znal odpowiedz.
– To piosenka z Rocky‘ego II, zgadza sie?
– Z Rocky’ego III.
– Tego z Mister T.7
Win skinal glowa.
– Ktory zagral? – spytal natychmiast.
– Clubbera Lange’a.
– Doskonale. A kto spiewal te piosenke?
– Nie pamietam.
– Grupa Survivor. Ironiczna nazwa, jesli sie pomysli, jak szybko odeszli w niebyt.
– Mhm – mruknal Myron. – No wiec co jest tym glownym czynnikiem, Win? Co czyni mistrza?
Win znow zakrecil kieliszkiem i lyknal.
– Zadza.
– Zadza?
– Glod.
– Aha.
– To zadna niespodzianka. Zajrzyj w oczy Joego DiMaggio. Larry’ego Birda. Michaela Jordana. Spojrz na zdjecia Johna McEnroe u szczytu kariery lub na zdjecia Chris Evert. Spojrz na Linde Coldren. – Win urwal. – Spojrz w lustro.
– W lustro? Ja tez mam w oczach zadze?
– Kiedy grales, tez miales w oczach lekki obled – odparl wolno Win.
Zamilkli. Myron lyknal yoo-hoo. Milo bylo czuc w reku chlodne aluminium.
– Mowisz o tej „zadzy”, jakby tobie byla ona obca – powiedzial.
– Bo jest obca.
– Bzdura.
– Dobrze gram w golfa – odparl Win. – Poprawka: bardzo dobrze. W mlodosci duzo cwiczylem. Wygralem niejeden turniej. Ale nigdy nie mialem ambicji, by osiagnac jeszcze wyzszy poziom.
– Widzialem cie na macie. W turniejach sztuk walki wprost tryskales „zadza”.
– To calkiem inna sprawa.
– Jak to?
– Te turnieje nie sa dla mnie zawodami sportowymi, ktorych zwyciezca wraca do domu z tandetnym trofeum, chelpiac sie nim przez kolegami i znajomymi. Nie sa rowniez rywalizacja prowadzaca do pustego przezycia, ktore ludzie niepewni wlasnej wartosci uznaja za chwale. Walka to dla mnie nie sport. W walce chodzi o przetrwanie. Jesli moge przegrac tam – skinal w strone niewidzialnej maty – moge przegrac w swiecie rzeczywistym. – Win podniosl wzrok w gore. – Ale…
– Zamilkl.
– Ale? – zachecil Myron.
– W tym, co mowisz, jest cos na rzeczy.
– Tak?
Win zetknal palce dloni.
– Dla mnie walka to sprawa zycia i smierci. Oto jak ja traktuje. Ale wspomniani przeze mnie sportowcy poszli krok dalej. Kazda, nawet najbardziej banalna rywalizacje traktuja jak boj na smierc i zycie. Przegrana oznacza smierc.
Myron skinal glowa. Nie bardzo sie z tym zgadzal, ale co tam. Wazne, zeby Win mowil.
– Czegos nie rozumiem – rzekl. – Jesli w Jacku tkwi ta szczegolna zadza zwyciestwa, to dlaczego nie wygral zadnego turnieju?
– Boja stracil.
– Zadze?
– Tak.
– Kiedy?
– Dwadziescia trzy lata temu.
– W czasie Otwartych Mistrzostw Stanow?
– Tak – potwierdzil Win. – U wiekszosci sportowcow wypala sie ona powoli. Znuzenie albo nasycenie zwyciestwami tlumi w nich wewnetrzny zar. W przypadku Jacka bylo inaczej. Jego zar sie nie wypalil. Zgasil go jeden silny, zimny podmuch. W sposob niemal naoczny. Dwadziescia trzy lata temu. Przy szesnastym dolku. Pilka wyladowala w kamiennym dole. Wlasnie wtedy zmienilo sie mu spojrzenie.
– I teraz powrocilo.
– Powrocilo – potwierdzil Win. – Zabralo mu to dwadziescia trzy lata, ale znow rozpalil w sobie ogien.
Napili sie. Win pociagnal lyczek. Myron pociagnal solidny haust i poczul w przelyku mily czekoladowy chlod.
– Jak dlugo znasz Jacka? – spytal.
– Poznalem go, kiedy mialem szesc lat, a on pietnascie.
– Mial wtedy w sobie „zadze”?
Win usmiechnal sie do sufitu.
– Predzej dalby sobie wydlubac nerka lyzka do grejpfruta, niz przegrac z kims w golfa. – Opuscil wzrok na Myrona. – Czy Jack Coldren mial w sobie te „zadze”? Byl jej kwintesencja.
– Widze, ze go podziwiales.
– Tak.