– Dzien dobry wszystkim – powiedzial przesadnie radosnym tonem.
Byl ubrany w tradycyjny, choc dyskretny, stroj do golfa: koszulke polo, zwykla czapke, blekitne spodnie z zaszewkami. Ucalowal Esperanze w policzek.
– Zostaniesz z nami, Esperanzo? – spytal z najwieksza uprzejmoscia.
Popatrzyla na niego, na Myrona i skinela glowa.
– Cudownie. Mozesz zajac sypialnie z lewej w korytarzu – rzekl Win i zwrocil sie do Myrona: – Nie uwierzysz!
– Zamieniam sie w sluch, rozanielony przyjacielu – odparl Myron.
– Crispin nadal chce sie z toba spotkac. Zdaje sie, ze twoje wczorajsze wyjscie zrobilo na nim wrazenie. – Usmiechniety szeroko Win rozlozyl rece. – Metoda na niezdecydowanego kontrahenta. Musze ja kiedys wyprobowac.
– Tad Crispin? Ten Tad Crispin?! – spytala Esperanza.
– Ten sam – odparl Win.
– Ja cie!
Spojrzala z aprobata na Myrona.
– Otoz to! No coz, musze leciec. Zobaczymy sie w Merion. Wiekszosc czasu spedze w namiocie Lock- Horne’ow. – Win ponowil usmiech. – Pa, pa.
Ruszyl do drzwi, zatrzymal sie, strzelil palcami.
– O malo nie zapomnialem. – Rzucil Myronowi kasete. – Moze to oszczedzi ci troche czasu.
Kaseta wyladowala na lozku.
– Czy to…?
– Tasma z banku First Philadelphia – wyjasnil Win. – Z szostej osiemnascie w czwartek po poludniu. Jak prosiles. – Raz jeszcze sie usmiechnal i skinal reka. – Przyjemnego dnia.
– Przyjemnego dnia? – powtorzyla Esperanza, patrzac, jak wychodzi.
Myron wzruszyl ramionami.
– Kogo on udawal? – spytala.
– Winka Martindale’a – odparl Myron. – Chodz. Zejdzmy na dol i obejrzyjmy ja sobie.
Rozdzial 12
Linda Coldren otworzyla drzwi, zanim zapukal.
– Co sie stalo? – spytala.
Twarz miala sciagnieta, co uwydatnilo jej wysokie kosci policzkowe. Spojrzenie nieobecne, zgaszone. Nie spala tej nocy. Stres, troska, niepewnosc daly sie jej we znaki. Byla silna. Probowala stawic czolo sytuacji. Jednak znikniecie syna zaczynalo ja powoli zzerac.
Myron pokazal kasete.
– Ma pani magnetowid? – spytal.
W lekkim otepieniu zaprowadzila go do telewizora, w ktory patrzyla wczoraj, kiedy sie poznali. Z pokoju w glebi wylonil sie Jack Coldren z workiem golfowym na ramieniu. On rowniez wygladal na wyczerpanego. Pod oczami mial miesiste worki, przypominajace miekkie kokony. Blysnal powitalnym usmiechem, ale tak niklym jak plomien w zapalniczce, w ktorej sie skonczyl gaz.
– Czesc, Myron.
– Czesc, Jack.
– Co sie dzieje?
Myron wsunal kasete do magnetowidu.
– Znaja panstwo kogos, kto mieszka przy Green Acres Road? – zagadnal.
Jack i Linda spojrzeli na siebie.
– Dlaczego pan o to pyta? – zdziwila sie Linda.
– Zeszlej nocy obserwowalem wasz dom. Ktos wyszedl stad przez okno.
– Przez okno? – Jack zmarszczyl brwi. – Ktore?
– Okno sypialni waszego syna.
Zapadla cisza.
– A co to ma wspolnego z Green Acres Road? – spytala Linda.
– Podazylem za nim. Skrecil w Green Acres Road i zniknal… – albo w jednym z domow, albo w lesie.
Opuscila glowe.
– Przy Green Acres Road mieszkaja Squiresowie – rzekl Jack, robiac krok do przodu. – Najblizszy kolega Chada, Matthew.
Myron skinal glowa. Nie byl zaskoczony. Wlaczyl telewizor.
– To tasma z banku First Philadelphia – wyjasnil.
– Skad pan ja ma? – spytal Jack.
– Niewazne.
Otworzyly sie drzwi wejsciowe i wszedl Bucky. Ubrany dzis w spodnie w krate i zoltozielona koszule, starszy pan wkroczyl do pokoju, po swojemu wyciagajac szyje.
– Co robicie? – spytal.
Nie odpowiedzieli.
– Pytam…
– Ogladamy, tato – odparla Linda.
– Aha – rzekl cicho Bucky, przysuwajac sie blizej. Myron przelaczyl na trzeci kanal i wcisnal odtwarzanie.
Wpatrzyli sie w ekran. Myron juz widzial to nagranie. Obserwowal wiec twarze, rejestrujac reakcje.
W telewizorze pojawil sie podjazd do bankomatow. Kamera patrzyla z gory, czarno-bialy szerokokatny obraz bez dzwieku byl nieco znieksztalcony przez efekt rybiego oka. Myron nastawil tasme na wlasciwy moment. Niemal natychmiast w polu widzenia pojawil sie samochod. Kamera filmowala od strony kierowcy.
– To samochod Chada – oznajmil Jack Coldren.
W napietym milczeniu patrzyli, jak szyba auta zjezdza w dol. Pomimo nieco dziwnego kata widzenia – z gory, od strony bankomatu – nie ulegalo watpliwosci, ze za kierownica siedzi mlody Coldren. Chad wychylil sie z okna, wsadzil karte w otwor i postukal palcami w guziki jak wytrawna stenografka.
Na twarzy mial promienny, uszczesliwiony usmiech.
Gdy jego palce zakonczyly mala rumbe, rozsiadl sie w samochodzie. Czekajac, na chwile odwrocil sie od kamery w strone fotela dla pasazera. Ktos tam siedzial. Myron znow zbadal reakcje Coldrenow. Linda, Jack i Bucky mruzyli oczy, probujac robic dobra mine do zlej gry, ale sie nie dalo. Chad obrocil rozesmiana twarz do kamery, wyjal pieniadze, chwycil karte, cofnal sie do srodka, zamknal okno i odjechal.
Myron wylaczyl magnetowid i czekal. W pokoju zapadlo milczenie. Linda Coldren wolno podniosla glowe. Nie zmienila miny, lecz broda drzala jej z napiecia.
– W samochodzie byl ktos jeszcze – powiedziala. – Moze mierzyl do Chada z pistoletu albo…
– Przestan! – krzyknal Jack. – Widzialas jego mine, Lindo! Na milosc boska, widzialas jego usmiechnieta, zadowolona gebe!
– Znam mojego syna. Nie zrobilby tego.
– Wcale go nie znasz – odparowal Jack. – Spojrz prawdzie w oczy. Zadne z nas go nie zna.
– Na pewno jest inaczej – nie dala za wygrana, mowiac bardziej do siebie niz do nich.
– Tak? – Poczerwienialy Jack wskazal telewizor. – No to jak wytlumaczysz to, co przed chwila widzielismy? Ha? Smial sie. Swietnie sie bawi naszym kosztem. – Zamilkl, zmagajac sie z jakas mysla. – Moim kosztem – poprawil sie.
Linda poslala mu dlugie spojrzenie.
– Idz grac, Jack – powiedziala.
– Tak wlasnie zrobie.
Jack Coldren podniosl worek. Spojrzenia jego i Bucky’ego spotkaly sie. Starszy pan milczal. Po policzku splynela mu lza, Jack oderwal od niego wzrok i ruszyl do drzwi.