– Biuro szeryfa.
– Czesc, Jake, tu Myron.
– O w morde! Czulem, ze nie powinienem przylazic tu w niedziele.
– Ranisz mnie, Jack! Ale serio, czy w policji wciaz uchodzisz za wielkiego jajarza?
Jake Courter westchnal ciezko.
– Czego chcesz tym razem? – spytal. – Wpadlem odwalic troche papierkowej roboty.
– Nie masz chwili wytchnienia dla obroncow prawa i sprawiedliwosci.
– A zebys wiedzial. W tym tygodniu wyjezdzalem do dwunastu wezwan. Zgadnij, ile bylo w tym falszywych alarmow wlamaniowych.
– Trzynascie.
– Blisko.
Przez ponad dwadziescia lat Jake Courter, potezny Murzyn, pracowal jako policjant w kilku najniebezpieczniejszych miastach w kraju. Nienawidzil tej sluzby i laknal spokojniejszego zycia. W koncu wystapil z policji i przeniosl sie do malowniczego (czytaj: zdominowanego przez bialych) Reston w stanie New Jersey. Szukajac cieplej posadki, wystartowal w wyborach na szeryfa. Postawil – jak to ujal – na swoja „czern”, a poniewaz Reston to miasto akademickie (czytaj: liberalne), wygral w cuglach. „Dzieki poczuciu winy bialych” – zwierzyl sie Myronowi. Uzyskal najwiecej glosow.
– Tesknisz za ekscytujacym zyciem w wielkim miescie? – spytal Myron.
– Jak za opryszczka. Dobra, Myron, juz mnie oczarowales. Urobiles w lapach jak plasteline. Czego chcesz?
– Jestem w Filadelfii na Otwartych Mistrzostwach Stanow.
– W golfie?
– W golfie. Slyszales moze o niejakim Squiresie?
– Ozez ty! – zaklal po chwili Jack.
– Co?
– W cos ty sie znowu wpakowal?
– W nic. Rzecz w tym, ze ma dom najezony dziwnymi zabezpieczeniami…
– A co ty robisz kolo jego domu?
– Nic.
– Jasne. Przypadkiem tam przechodziles.
– Cos w tym rodzaju.
– Nic w tym rodzaju. – Jake westchnal. – A zreszta co tam, to juz nie moja broszka. Squires. Reginald Squires alias Wielki Blekit.
Myron zrobil mine.
– Wielki Blekit?
– Wszyscy gangsterzy maja ksywki. Squires jest znany jako Wielki Blekit. Blekit jak w blekitnej krwi.
– Ach, ci gangsterzy. Szkoda, ze nie wyzywaja sie w uczciwym marketingu.
– Uczciwym marketingu? Nie ma takiego zwierzecia. W kazdym razie Squires ma gory rodzinnej forsy, blekitne wychowanie, wyksztalcenie i co tylko.
– To dlaczego obraca sie w tak podlym towarzystwie?
– Chcesz znac prosta odpowiedz? Bo ten skurwiel to prawdziwy psychol. Uwielbia zadawac bol. Troche jak Win.
– Win nie czerpie z tego przyjemnosci.
– Skoro tak twierdzisz.
– Nikomu nie zadaje bolu bez powodu. Robi to, zeby zapobiec zlu, wymierzyc zloczyncom kare et cetera.
– Pewnie, niech ci bedzie. Cos dzis taki drazliwy, Myron?
– Mam za soba dlugi dzien.
– Jest dopiero dziewiata rano.
– Czymze jest czas, jesli nie plodem dwoch wskazowek zegara?
– Skad ten cytat?
– Znikad. Wymyslilem to przed chwila.
– Przerzuc sie na pisanie tekstow na pocztowki.
– Czym sie zajmuje Squires, Jake?
– Zdziwic cie? Nie wiem. Nikt tego nie wie na pewno. Narkotykami, prostytucja, tym podobnym szajsem. Tyle ze ekskluzywnym. I nie w formie zorganizowanej. Po prostu dla rozrywki, rozumiesz? Wchodzi w cos, co go rajcuje, a potem to rzuca.
– Takze w porwania?
– Kurcze, w cos ty sie znowu wpakowal?
– Spytalem, czy Squires bawi sie w porwania.
– Aha. To pytanie czysto hipotetyczne. Z gatunku: „Jesli niedzwiedz nasra w lesie, gdy nikogo nie ma w poblizu, czy mimo to jego kupa smierdzi?”.
– Wlasnie. Czy w jego przypadku smierdzi porwaniem?
– Cholera wie. Ten facet to swir jakich malo. Obraca sie w snobistycznych kregach, chodzi na nudne przyjecia, zre gowniane frykasy, rzy z dennych, niesmiesznych kawalow, rozmawia z tymi samymi nudziarzami o tych samych bzdetach…
– Widze, ze ich podziwiasz.
– Jakbys zgadl, przyjacielu. Na pozor maja wszystko. Pieniadze, wielkie domy, eleganckie kluby. Ale sa tak kurewsko nudni, ze mozna sie zabic. Podejrzewam, ze Squires podziela moje zdanie.
– Mhm – mruknal Myron. – A wiec Win bardziej cie przeraza.
Jake zasmial sie.
– Otoz to. Wracajac jednak do twojego pytania: nie wiem, czy Squires bawilby sie w porwania. Choc wcale bym sie nie zdziwil.
Myron podziekowal mu, rozlaczyl sie i spojrzal w gore. Nad wierzcholkami krzakow na podobienstwo malych straznikow warowal rzad co najmniej tuzina kamer.
Co dalej?
Moze Chad Coldren obserwowal go przez jedna z nich, smiejac sie do rozpuku. Kto wie, czy on, Myron Bolitar, nie trudzil sie na darmo. Oczywiscie, Linda Coldren przyrzekla zostac jego klientka. Wzbranial sie przed ta mysla, choc nie byla mu niemila. Usmiechnal sie w duchu. Gdyby tak jeszcze udalo sie pozyskac Tada Crispina…
Hej, Myron – ostrzegl sie – chlopak moze byc w duzym niebezpieczenstwie!
Chyba ze, co trudno wykluczyc, ten zaniedbany przez rodzicow malolat lub zepsuty smarkacz – jak kto woli – urwal sie z domu i zabawia ich kosztem.
Tak czy siak pozostaje kwestia: co dalej?
Powrocil myslami do tasmy wideo z Chadem. Nie omowil z Coldrenami szczegolow, i teraz nurtowaly go pytania. Dlaczego wlasnie tam? Dlaczego Chad wzial pieniadze z tego konkretnego bankomatu? Skoro uciekl i sie ukrywal, potrzebowal gotowki. W porzadku, to mialo sens.
Ale dlaczego podjal ja na Porter Street?
Dlaczego nie w banku blizej domu? I rownie wazne pytanie: co Chad Coldren robil w tamtej dzielnicy? Nie bylo tam nic. Nawet postoju przy zbiegu autostrad. W sasiedztwie jedynym lokalem wymagajacym gotowki byl Zajazd Dworski. Myron jeszcze raz rozwazyl zachowanie motelier extraordinaire, Stuarta Lipwitza.
Uruchomil silnik. Jesli cos sie za tym krylo, warto bylo sprawdzic.
Oczywiscie Stuart Lipwitz dal jasno do zrozumienia, ze nic nie powie. Istnialo jednak narzedzie, ktore winno sklonic go do zmiany decyzji.
Rozdzial 14
– Usmiech, prosze!
Mezczyzna sie nie usmiechnal. Predko wrzucil wsteczny bieg i wycofal sie. Myron wzruszyl ramionami i