– No i popatrz! – Norm wskazal na asystenta gracza. – Tylko popatrz!
– Patrze.
– Widzisz logo Zoomu?
Na wierzchu worka, ktory niosl asystent, spoczywaly scierki do czyszczenia kijow.
– Odpowiedz mi ustnie, Myron, jedna sylaba: „nie” – ciagnal spiewnie Norm Zuckerman. – Albo, jesli to wykracza poza twoj ograniczony zasob slow, po prostu pokrec glowa.
Zademonstrowal jak.
– Jest pod recznikiem – odparl Myron. Norm teatralnie przylozyl dlon do ucha.
– Slucham?
– Logo jest pod recznikiem.
– Co ty powiesz? Pod recznikiem?! – huknal Norm. Widzowie odwrocili glowy i obrzucili gniewnymi spojrzeniami wariata z dlugimi wlosami i bujna broda.
– I co z tego mam, ha?! Co bede mial z tego, jezeli w telewizyjnej reklamie Zoomu podetkna przed kamere jakas scierke? Co bede mial z tego, jezeli te wszystkie szmondaki, ktorym place miliony za noszenie moich butow, owina giczoly scierkami? Jezeli kazdy moj billboard przeslania gigantyczna sciera…
– Zrozumialem, Norm.
– To dobrze. Czy ja place jakiemus idiocie od noszenia kijow za zakrywanie mojego znaku? Podchodze do tego kretyna, grzecznie prosze, zeby zdjal te scierke z logo, a ten patrzy na mnie tak. Tak patrzy, Myron! Jak na brazowa plame w klozecie, ktorej nie splukal. Jak na Zydka z getta, ktory milczkiem przelknie glodne kawalki goja.
Myron spojrzal na Esme.
Usmiechnela sie i wzruszyla ramionami.
– Milo sie z toba rozmawia, Norm – powiedzial.
– Co? Uwazasz, ze nie mam racji?
– Rozumiem twoje racje.
– A gdyby to byl twoj klient, co bys zrobil?
– Dopilnowal, zeby workowy nosil logo odsloniete.
– Dokladniutko. – Norm zarzucil reke na ramie Myrona i konspiracyjnie schylil glowe. – Powiesz mi, co sie dzieje na linii ty i golf? – spytal.
– Co masz na mysli?
– Nie grasz w golfa. Nie masz klientow wsrod golfistow. I oto nagle widze, jak zarzucasz sieci na Tada Crispina, a zaraz potem slysze, ze krecisz sie kolo Coldrenow.
– Kto tak powiedzial?
– Chodza takie sluchy. Mam potezne wplywy. Wiec co jest grane? Skad to nagle zainteresowanie golfem?
– Jestem agentem sportowym, Norm. Reprezentuje sportowcow. Golfisci to sportowcy. W jakims sensie.
– No dobrze, ale o co chodzi z tymi Coldrenami?
– Nie wiem, o co pytasz.
– Jack i Linda to mili ludzie. Ustosunkowani, rozumiesz?
– Nie.
– Linde Coldren reprezentuje LBA. Nikt nie zrywa kontraktu z LBA. Przeciez wiesz. Sa za mocni. Jack od dawna nie zdzialal nic, wiec mogl sobie darowac agentow. Probuje zatem rozgryzc, skad ta nagla mieta Coldrenow do ciebie.
– Dlaczego chcesz to rozgryzc?
– Dlaczego?
Norm przylozyl dlon do piersi.
– Tak, dlaczego ci na tym zalezy?
– Dlaczego? – powtorzyl Norm, tym razem z niedowierzaniem. – Powiem ci dlaczego. Z powodu ciebie. Wiesz, ze cie kocham. Jestesmy bracmi. Ziomkami. Chce dla ciebie najlepszego. Skaz mnie Bog, naprawde. Zarekomenduje cie kazdemu.
– Mhm – mruknal Myron bez wiekszego przekonania. – Wiec w czym problem?
Norm wyrzucil rece w gore.
– A kto mowi o problemie? Czy ja mowie o problemie? Uzylem tego slowa? Pytam z czystej ciekawosci. Mam juz to w naturze. Jestem ciekawski. Jestem plociuch. Zadaje mnostwo pytan. Wsadzam nos, gdzie nie trzeba. Taki mam charakter.
– Mhm – powtorzyl Myron.
Spojrzal na Esme Fong, ktora stala za daleko, zeby ich slyszec. Wzruszyla ramionami. Widac praca dla Norma Zuckermana wymagala czestego wzruszania nimi. Ale Norm juz taki mial styl bycia, wlasny wariant gry w dobrego i zlego gline. Sprawial wrazenie nieobliczalnego, wrecz nierozsadnego, podczas gdy jego – zawsze mloda, inteligentna, atrakcyjna – asystentka byla ostoja spokoju, kolem ratunkowym.
Norm stuknal Myrona lokciem.
– Ladna dziewucha, co? – Wskazal glowa Esme. – Zwlaszcza jak na absolwentke Yale. Widziales kiedys absolwentki Yale? Nie dziw, ze nazywaja je Buldozkami.
– Ale z ciebie postepowiec, Norm.
– Chromole postep. Jestem stary, Myron. Moge sobie pozwolic na brak taktu. Staremu z gderaniem do twarzy. Zabawny zrzeda, tak sie to nazywa. Przy okazji, Esme jest chyba w polowie…
– W polowie?…
– Chinka, Japonka, obojetne. Jest tez w polowie biala. Jak myslisz?
– Do widzenia, Norm.
– Rob, co chcesz. Nie dbam o to. Powiedz tylko, jak spiknales sie z Coldrenami. Przedstawil cie Win?
– Do widzenia, Norm.
Myron odszedl kawalek, przystajac na chwile, zeby popatrzec, jak golfista uderza pilke. Probowal sledzic jej lot. Bez powodzenia. Niemal natychmiast stracil ja z oczu. Nic dziwnego – w koncu malutka kulka pokonuje odleglosc kilkuset metrow z predkoscia ponad stu piecdziesieciu kilometrow na godzine – tyle ze byl tu jedyna osoba nieczerpiaca frajdy z tej uczty dla iscie sokolego oka. Wielbiciele golfa. W wiekszosci nie sa w stanie odczytac znaku zjazdu na miedzystanowej autostradzie, za to bez trudu sledza trajektorie lotu malutkiej pileczki przez kilka systemow slonecznych.
Nie ma co, golf to dziwny sport.
Na polu roilo sie od milczacych fanow, choc nazwa „fani” nie byla tu wlasciwa. O niebo lepsze wydawalo sie slowo „parafianie”. Na polu golfowym panowal nastroj czci, wyciszonego, cielecego podziwu. Przy kazdym uderzeniu pilki tlum wpadal w stan bliski orgazmu. Widzowie jeczeli z rozkoszy, zagrzewajac pilke z zapalem uczestnikow teleturnieju Dobra cena: Lec! Siadaj! Kasaj! Lap! Gryz! Tocz! Szybciej! Nizej! Wyzej! – niczym bezlitosny instruktor mambo. Ubolewali, gdy znosilo ja znienacka w lewo albo w prawo, martwili sie, kiedy gracz, chybiajac, „piescil” dolek, wyrzekali na „miekkie”, „sliskie” i „osle laczki”, na „ocierki” o „zielonke”, na „balwanki” – dolki zaliczane w osmiu uderzeniach, na pilki konkurentow lezace na linii strzalu, na te, ktore zbaczaly z toru, spadaly na „rubieze” i „pastwiska”, na „siady” pilek „glebokie”, „trudne”, ‘zle” i „dobre”. Zachwycali sie, kiedy zawodnik trafial w „zielonke” jednym uderzeniem, „zaliczal drajw”, „walil w punkt”, i patrzyli zlym okiem na profana, ktory twierdzil, ze tak „smyra” tylko „szpenio”. „Kosmetyczka, Alicjo!” – zzymali sie na gracza, gdy uderzona przez niego pilka nie doleciala do dolka. Golfisci stale zagrywali pilki „nie do zagrania”.
Myron pokrecil glowa. Kazda dyscyplina sportu miala wlasny zargon, jednakze mowa golfowa byla rownie niezrozumiala jak suahili. Byla rapem bogaczy.
Ale w taki dzien jak dzis – gdy na bezchmurnym niebie swiecilo slonce, a letnie powietrze pachnialo jak wlosy ukochanej – Myron poczul sie blizszy komunii duchowej z golfem. Wyobrazil sobie to pole bez widzow, cisze i spokoj, ktore zwabiaja mnichow buddyjskich do pustelni na szczytach gor, skoszona trawe, tak gesta i zielona, ze samego Boga skusilaby do ganiania na bosaka. Nie znaczylo to jednak, ze stal sie wyznawca golfa – przeciwnie, pozostal niedowiarkiem zawzietym jak heretyk – niemniej na krotka chwile dojrzal, co takiego w tej grze usidla i bez reszty zniewala ludzi.
Kiedy dotarl do czternastej zielonki, Jack Coldren szykowal sie wlasnie do uderzenia z odleglosci czterech i pol metra. Diane wyjela palik z dolka. Na prawie wszystkich polach golfowych swiata „palik”, czyli tyczke, wienczy