rodziny, siwowlosy doktor Henry Lane. Odwinal bandaz z dloni Chada i zbadal chlopca. Myron i Victoria czekali w drugim pokoju. Victoria czytala magazyn. Myron chodzil.
– Powinnismy zawiezc go do szpitala – powiedzial.
– To zalezy od decyzji doktora Lane’a. Victoria ziewnela i przewrocila kartka.
Myron sprobowal uporzadkowac wypadki. W zamecie wywolanym oskarzeniami policji i szczesliwym powrotem Chada niemal zapomnial o Jacku Coldrenie. Jack nie zyl. Bardzo trudno to bylo pojac. Nie umknela mu jednak ironia losu: oto golfista, majacy wreszcie szanse odkuc sie za dawne niepowodzenia, ginie na tej samej pechowej przeszkodzie terenowej, ktora przed dwudziestoma trzema laty diametralnie odmienila jego zycie.
W drzwiach pojawil sie doktor Lane, prezentujacy sie tak, jak powinien wygladac idealny lekarz – czyli jak serialowy doktor Marcus Wilby, tyle ze bez rzedniejacych wlosow nad czolem.
– Chad ma sie lepiej. Mowi. Ozywil sie – oznajmil.
– Co z jego reka? – spytal Myron.
– Musi ja zbadac specjalista. Na szczescie nie ma zadnej infekcji.
– Chcialabym z nim porozmawiac. Victoria Wilson wstala. Lane skinal glowa.
– Doradzam ci delikatnosc, Victorio, choc wiem, ze ty nigdy nie sluchasz.
Usta jej drgnely. Co prawda nie w usmiechu, niemniej byla to oznaka zycia.
– Musisz tu zostac, Henry – odparla. – Policja zechce cie zapytac, co slyszales.
– Rozumiem.
Doktor skinal glowa. Victoria spojrzala na Myrona.
– Mowic bede ja.
– Dobrze.
Kiedy weszli do gabinetu, Chad wpatrywal sie w zabandazowana dlon takim wzrokiem, jakby oczekiwal, ze odciety palec odrosnie.
– Chad?
Chlopak wolno podniosl wzrok. W jego oczach lsnily lzy. Myron przypomnial sobie slowa Lindy o milosci Chada do golfa. Jeszcze jedno marzenie leglo w gruzach. Biedak nie mial pojecia, ze stal sie mu pokrewnym duchem.
– Kim pan jest? – spytal Chad.
– To przyjaciel – odparla Victoria Wilson. Do niego tez zwracala sie calkiem obojetnym tonem. – Nazywa sie Myron Bolitar.
– Chce zobaczyc rodzicow, ciociu Vee. Usiadla naprzeciwko niego.
– Duzo sie wydarzylo, Chad. Nie chce teraz o tym wszystkim mowic. Musisz mi zaufac, zgoda?
Chad skinal glowa.
– Opowiedz mi, co sie z toba dzialo. Wszystko. Od poczatku.
– Jakis czlowiek porwal mnie wraz z samochodem.
– Jeden czlowiek?
– Tak.
– Mow. Co sie stalo?
– Stalem na swietle. Otworzyl drzwiczki od strony pasazera i wsiadl. Na glowie mial kominiarke, wycelowal mi pistolet w twarz. Kazal jechac.
– Jaki to byl dzien?
– Czwartek.
– Gdzie nocowales w srode?
– W domu mojego kolegi Matta.
– Matthew Squiresa?
– Tak.
– Dobrze. A gdzie ten mezczyzna wsiadl do twojego samochodu? – spytala Victoria Wilson, nie spuszczajac oczu z twarzy chlopca.
– Kilka przecznic od szkoly.
– Nastapilo przed zajeciami czy po zajeciach w letniej szkole?
– Po. Jechalem do domu.
Myron milczal. Zastanawial sie, dlaczego chlopak klamie.
– Dokad dojechales z tym czlowiekiem?
– Kazal mi zatoczyc kolko. Wjechalismy na parking. Tam zalozyl mi cos na glowe. Worek lub cos takiego. Kazal mi polozyc sie na plecach i ruszyl. Nie wiem, dokad mnie zawiozl. Nic nie widzialem. Znalazlem sie w jakims pokoju. Caly czas trzymal mnie w worku na glowie, zebym nic nie widzial.
– Nie widziales jego twarzy?
– Nie.
– Jestes pewien, ze to mezczyzna? Nie kobieta?
– Mezczyzna. Kilka razy slyszalem jego glos. W kazdym razie jedna z tych osob na pewno.
– Bylo ich wiecej? Chad skinal glowa.
– W dniu, kiedy to zrobil… – Uniosl obandazowana dlon. Z twarza pozbawiona wyrazu patrzyl przed siebie niewidzacym wzrokiem. – Na glowie mialem ten worek. Rece skute z tylu kajdankami. – Glos mu zobojetnial jak glos Victorii. – Worek strasznie drapal. Pocieralem policzek ramieniem, zeby sobie ulzyc. Tamten wszedl, rozpial kajdanki, chwycil moja reke i ulozyl ja plasko na stole. Nic nie mowil. Nie ostrzegl mnie. Wszystko trwalo niecale dziesiec sekund. Po prostu polozyl ja na stole. Nic nie widzialem. Nagle uslyszalem stuk i poczulem sie jakos dziwnie. Z poczatku nawet nie bolalo. Nie wiedzialem, co sie stalo. Po chwili poczulem mokre cieplo. Krew. Bol przyszedl kilka sekund pozniej. Zemdlalem. Kiedy sie ocknalem, dlon mialem zabandazowana. Strasznie pulsowala. Na glowie znow mialem worek. Ktos wszedl. Dal mi jakies proszki. Troche zlagodzily bol. A potem uslyszalem glosy. Dwa. Chyba sie klocili.
Chad Coldren zamilkl, jakby zabraklo mu tchu. Myron obserwowal Victorie. Nie podeszla do chlopca, zeby go pocieszyc.
– Meskie glosy?
– Wlasciwie to jeden brzmial jak glos kobiety. Ale nie mam pewnosci. Bylem za daleko.
Chad spojrzal na bandaz. Poruszyl palcami. Probowal je.
– Co zdarzylo sie potem, Chad?
Chlopak wciaz wpatrywal sie w bandaz.
– Niewiele, ciociu Vee. Trzymali mnie kilka dni, nie wiem ile. Karmili glownie pizza i woda mineralna. Ktoregos dnia przyszli z telefonem. Zmusili, zebym zadzwonil do Merion i poprosil tate.
Telefon w sprawie okupu, pomyslal Myron. Drugi telefon porywacza.
– Zmusili mnie tez, zebym krzyknal.
– Zebys krzyknal?
– Wszedl tamten i kazal krzyknac, tak przerazliwie. Zagrozil, ze jezeli nie krzykne, zmusi mnie do krzyku. Probowalem przez jakies dziesiec minut. Wreszcie go zadowolilem.
Krzyk odtworzony przez telefon w galerii handlowej, pomyslal Myron. Tito zazadal wtedy stu tysiecy.
– To wszystko, ciociu Vee.
– Jak uciekles? – spytala Victoria.
– Nie ucieklem. Wypuscili mnie. Ktos zaprowadzil mnie do samochodu. Na glowie wciaz mialem worek. Podjechalismy kawalek. Samochod stanal. Kierowca otworzyl drzwiczki i wypchnal mnie. Bylem wolny.
Victoria spojrzala na Myrona i wolno skinela glowa. Uznal to za sygnal.
– Klamie – powiedzial.
– Co?! – zachnal sie chlopak.
– Klamiesz, Chad – powtorzyl Myron. – Co gorsza, policja sie na tym pozna.
– O czym pan mowi? – Chad poszukal oczami Victorii. – Kim jest ten czlowiek?
– W czwartek o szostej osiemnascie po poludniu na Porter Street uzyles swojej karty bankomatowej.
Chad zrobil duze oczy.
– Nie ja. To ten palant, ktory mnie porwal. Zabral mi portfel…
– Wszystko jest nagrane na tasmie, Chad. Chlopak otworzyl bezglosnie usta.
– Zmusili mnie – rzekl wreszcie slabym glosem.