ruchu i czekali.
W twarze uderzyl ich snop swiatla, taki jak z latarni morskiej albo projektora w kinie. Myron zacisnal powieki. Przyslonil dlonia oczy i powoli je odemknal. Smuge jaskrawosci przecial jakis mezczyzna. Wielki cien, rzucany przez jego sylwetke na sciane, przypominal znak Batmana.
– Nikt nie uslyszy waszych krzykow – oznajmil.
– Czy to nie cytat z filmu? – spytal Myron. – Chociaz wydaje mi sie, ze kwestia brzmi: „Nikt nie uslyszy, jak krzyczysz”. Ale moge sie mylic.
– W tym garazu gineli ludzie! – zagrzmial glos. – Nazywam sie Reginald Squires. Pan i panska przyjaciolka powiecie wszystko, co chce wiedziec, albo bedziecie nastepni.
O rany. Myron spojrzal na Carla. Murzyn zachowal stoicka twarz. Myron obrocil sie w strone swiatla.
– Jest pan bogaty, prawda?
– Bardzo bogaty – sprostowal Squires.
– Wiec chyba stac pana na lepszego speca od dialogow.
Myron zerknal na Carla. Ten wolno pokrecil glowa. Z cienia wyszedl jeden z mlodych bandziorow. Na gebie mial radosny psychopatyczny usmiech. Myron czekal w napieciu.
Gangster zacisnal piesc, wypuscil cios w glowe i chybil, bo Myron zrobil unik, natychmiast chwycil go za przegub, wsunal przedramie pod lokiec napastnika i zgial mu reke w stawie w strone przeciwna naturze. Nie majac wyboru, bandzior opadl na ziemie. Kiedy sprobowal sie wyrwac, Myron wzmocnil nacisk i walnal go kolanem w nos. Chlapnelo i chrzastka nosa rozlozyla sie jak wachlarz.
Drugi zbir wyjal pistolet i wycelowal w Myrona.
– Nie! – krzyknal Squires.
Myron puscil ofiare. Bandzior osunal sie na beton niczym mokry piach z rozerwanego worka.
– Zaplaci pan za to, Bolitar – zapowiedzial Squires, rozkoszujac sie emisja glosu. – Robert.
– Tak, panie Squires? – odparl bandzior z pistoletem.
– Uderz dziewczyne. Mocno.
– Tak, panie Squires.
– Hej, niech uderzy mnie – zaprotestowal Myron. – To ja mam niewyparzony jezyk.
– To jest panska kara – oswiadczyl chlodna Squires. – Uderz dziewczyne, Robert!
Bandzior Robert ruszyl do Esperanzy
– Panie Squires – odezwal sie Carl.
– Tak, Carl?
Carl wszedl w swiatlo.
– Pozwoli pan, ze ja to zrobie.
– To przeciez nie w twoim stylu, Carl.
– Zgadza sie, panie Squires. Ale Robert moze jej zrobic duza krzywde.
– I o to chodzi.
– Rzecz w tym, ze ja posiniaczy albo polamie. Panu zalezy na tym, zeby ja zabolalo. A to moja specjalnosc.
– Wiem, Carl. Dlatego place ci tyle, ile place.
– Wiec niech pan pozwoli mi zrobic to, co do mnie nalezy. Uderze tak, ze nie zostawie znaku ani jej trwale nie uszkodze. Panuje nad tym. Wiem, gdzie uderzyc.
Tajemniczy pan Squires rozwazyl propozycje.
– Zaboli ja? – spytal. – Bardzo zaboli?
– Jesli pan nalega – odparl Carl stanowczo, choc bez entuzjazmu.
– Tak. Zrob to. Chce, zeby ja bardzo, bardzo zabolalo. Carl podszedl do Esperanzy. Myron ruszyl w jego strone, ale Robert przystawil mu pistolet do glowy. Nic nie mogl zrobic.
– Nie waz sie – ostrzegl Carla, patrzac na niego groznie. Carl zignorowal go. Stanal przed Esperanza. Spojrzala na niego wyzywajaco. Bez ostrzezenia uderzyl ja w zoladek.
Sila ciosu poderwala Esperanze w gore. Z glosnym „uff” zgiela sie wpol jak scyzoryk, z wytrzeszczonymi oczami upadla na ziemie i, zwinawszy sie w klebek, zaczela gwaltownie lapac powietrze. Carl obrzucil ja obojetnym wzrokiem i spojrzal na Myrona.
– Ty sukinsynu! – zaklal Myron.
– Twoja wina.
Esperanza wila sie na ziemi w strasznym bolu, wciaz nie mogac nabrac powietrza do pluc. Myronowi zrobilo sie goraco. Chcial podejsc do niej, ale Robert znowu wbil mu lufe w kark.
– Teraz mnie pan wyslucha – Reginald Squires powtornie uruchomil emisje glosu. – Tak, panie Bolitar?
Myron wzial kilka glebokich oddechow. Miesnie mu specznialy. Gotowal sie. Laknal zemsty. Patrzyl na wijaca sie Esperanze. Wreszcie udalo sie jej podzwignac na czworaki. Glowe miala spuszczona. Cialem wstrzasaly silne drgawki. Z jej gardla wydobyl sie odglos wymiotow. Chwile potem nastepny.
Zaraz…
W dzwieku tym… przeszukal bank pamieci. W calej tej scenie, w zlozeniu sie jak scyzoryk, w zwijaniu sie z bolu na ziemi… bylo cos dziwnie znajomego. Gdzies juz to widzial. Nie, niemozliwe. Kiedy?… Raptem znalazl odpowiedz.
Na zapasniczym ringu.
Boze, ona udaje!
Na twarzy Carla dostrzegl slad usmiechu.
Cholerny swiat! Odegrali to!
Reginald Squires odchrzaknal.
– Okazal pan niezdrowe zainteresowanie moim synem, Bolitar – oswiadczyl grzmiacym glosem. – Jest pan zboczony?
Myron juz mial rzucic kolejnym dowcipem, lecz ugryzl sie w jezyk.
– Nie.
– A wiec czego pan od niego chce?
Myron zmruzyl oczy przed swiatlem. Nadal widzial jedynie niewyrazny kontur postaci. Co mial na to odpowiedziec? Facet – byl zdrowo rabniety. Bez dwoch zdan.
– Slyszal pan o smierci Jacka Coldrena – odparl, zastanawiajac sie, jak to rozegrac.
– Oczywiscie.
– Pracuje nad ta sprawa.
– Szuka pan jego mordercy?
– Tak.
– Przeciez Jack zginal tej nocy. A pan pytal o mojego syna w sobote.
– To dluga historia.
Cien rozlozyl rece.
– Mamy czasu, ile dusza zapragnie.
Myron spodziewal sie, ze Squires to powie. Skad?
Nie majac nic do stracenia, opowiedzial mu o porwaniu. Prawie wszystko. Kilka razy podkreslil, ze Chada porwano z Zajazdu Dworskiego. Zrobil to celowo. Egocentryk Reginald Squires zareagowal zgodnie z przewidywaniami.
– Twierdzi pan, ze Chada Coldrena porwano z mojego motelu?! – krzyknal.
Jego motelu! Myron zdazyl sie tego domyslic. Tylko to tlumaczylo interwencje Carla po alarmie Stuarta Lipwitza.
– Tak.
– Carl?
– Tak, panie Squires?
– Wiedziales o tym porwaniu?
– Nie, panie Squires.
– No, to trzeba sie tym zajac! – krzyknal Squires. – Nikt nie bedzie robil takich rzeczy na moim terenie. Slyszycie?! Nikt!
Gosc ogladal stanowczo za duzo filmow gangsterskich.