trzydziestu lat. Tego ranka Erik zabral go do sklepu z bronia. Kupil amunicje i inne drobiazgi, ktore mogly okazac sie potrzebne. Sprzedawca wyczyscil rugera i sprawdzil, usmiechajac sie pogardliwie do stojacego przed nim klienta, zalosnego niedojdy, ktory nawet nie wie, jak zaladowac swoj cholerny pistolet, a co dopiero mowic o strzelaniu.
Jednak teraz bron byla nabita.
Erik Biel sluchal, jak jego zona rozmawia z Myronem. Nie wiedzieli, co robic dalej. Drew Van Dyne’a – uslyszal Erik – nie ma w domu. Zastanawiali sie nad Harrym Davisem. Erik usmiechnal sie. W tym wypadku wyprzedzal ich o krok. Zablokowal identyfikacje swojego numeru i zadzwonil do nauczyciela. Podal sie za handlarza nieruchomosci. Davis odebral telefon i powiedzial, ze nie jest zainteresowany.
To bylo pol godziny temu.
Erik poszedl do swojego samochodu. Bron mial zatknieta za pasek spodni.
– Eriku? Dokad idziesz?
Nie odpowiedzial. Myron Bolitar zlapal Harry’ego Davisa w szkole. Nauczyciel nie chcial z nim gadac. Jednak tak czy inaczej porozmawia z Erikiem Bielem. To pewne jak diabli.
Myron uslyszal glos Claire.
– Eriku? Dokad idziesz?
Jego telefon zapiszczal.
– Claire, mam kogos na drugiej linii. Zaraz do ciebie oddzwonie.
Myron przelaczyl sie.
– Czy to Myron Bolitar?
Glos brzmial znajomo.
– Tak.
– Tu detektyw Lance Banner z policji w Livingston. Spotkalismy sie wczoraj.
Czy to bylo zaledwie wczoraj?
– Jasne, detektywie, co moge dla ciebie zrobic?
– Jak daleko jestes od szpitala Swietego Barnaby?
– Pietnascie, moze dwadziescia minut jazdy. Dlaczego pytasz?
– Joan Rochester wlasnie przywieziono na chirurgie.
Rozdzial 47
Myron jechal szybko i dotarl do szpitala w dziesiec minut. Lance Banner czekal na niego.
– Joan Rochester nadal jest na chirurgii.
– Co sie stalo?
– Chcesz uslyszec jego wersje czy jej?
– Obie.
– Dominick Rochester powiedzial, ze spadla ze schodow. Juz to przerabialismy. Ona najwyrazniej czesto spada ze schodow, jesli rozumiesz, co mam na mysli.
– Rozumiem. Jednak mowiles, ze jest wersja jego i jej?
– Owszem. Dotychczas zawsze go kryla.
– A tym razem?
– Powiedziala, ze ja pobil – rzekl Banner. – I ze chce wniesc oskarzenie.
– Musial sie zdziwic. Jaki jest jej stan?
– Dosc ciezki – odparl Banner. – Kilka zlamanych zeber. Zlamana reka. Musial bic ja po nerkach, poniewaz lekarz zastanawia sie nad usunieciem jednej.
– Jezu.
– I oczywiscie nie ma zadnych sladow na twarzy. Facet jest dobry.
– Ma wprawe – rzekl Myron. – Jest tutaj?
– Maz? Taak. Jednak zabieramy go do aresztu.
– Na jak dlugo?
Lance Banner wzruszyl ramionami.
– Znasz odpowiedz. Krotko mowiac, nie na dlugo.
– Dlaczego do mnie zadzwoniles? – spytal Myron.
– Joan Rochester byla przytomna, kiedy ja przywieziono. Chciala cie ostrzec. Powiedziala, zebys uwazal.
– Co jeszcze?
– To wszystko. Cud, ze powiedziala az tyle.
Myron czul gniew zmieszany z poczuciem winy. Sadzil, ze Joan Rochester poradzi sobie z mezem. W koncu zyla z nim. Sama dokonala wyboru. Swietnie, co jeszcze wymysli na usprawiedliwienie swojej bezczynnosci – ze sama tego chciala?
– Powiesz mi, w jaki sposob jestes zamieszany w zycie Rochesterow? – zapytal Banner.
– Aimee Biel nie uciekla z domu. Ma klopoty. Pospiesznie strescil mu ostatnie wydarzenia. Kiedy skonczyl, Lance Banner powiedzial:
– Zdobedziemy nakaz aresztowania Drew Van Dyne’a.
– A co z Jakiem Wolfem?
– Nie wiem, co on ma z tym wspolnego.
– Znasz jego syna?
– Mowisz o Randym? – Lance Banner wzruszyl ramionami, troche zbyt ostentacyjnie. – Jest srodkowym rozgrywajacym.
– Czy kiedys wpakowal sie w jakies klopoty?
– Dlaczego pytasz?
– Poniewaz slyszalem, ze jego ojciec przekupil was, zebyscie odstapili od oskarzenia o handel narkotykami – odparl Myron. – Zechcesz to skomentowac?
Banner przeszyl go ponurym wzrokiem.
– Za kogo ty sie uwazasz, do cholery?
– Oszczedz sobie sliny, Lance. Dwaj twoi kumple przycisneli mnie na rozkaz Jake’a Wolfa. Nie pozwolili mi porozmawiac z Randym. Jeden uderzyl mnie w brzuch, kiedy bylem skuty.
– To stek bzdur.
Myron tylko na niego popatrzyl.
– Ktorzy policjanci? – dopytywal sie Banner. – Chce uslyszec ich nazwiska, do licha.
– Jeden prawie mojego wzrostu, chudy. Drugi mial sumiaste wasy i wygladal jak John Oates z zespolu Hall i Oates.
Lance spochmurnial. Usilowal to ukryc.
– Wiesz, o kim mowie.
Banner probowal wziac sie w garsc.
– Gadaj, co dokladnie sie stalo – wycedzil przez zacisniete zeby.
– Nie ma na to czasu. Po prostu powiedz mi, o co chodzi z tym dzieciakiem Wolfa.
– Nikt nikogo nie przekupil.
Myron czekal. Kobieta na wozku jechala prosto na nich. Banner odsunal sie, przepuszczajac ja. Potarl dlonia twarz.
– Pol roku temu jeden z nauczycieli twierdzil, ze przylapal Randy’ego Wolfa na sprzedazy narkotykow. Obszukal chlopaka i znalazl przy nim dwie torebki prochow. Takie po piec dolcow.
– Ten nauczyciel – powiedzial Myron. – Jak sie nazywal?
– Prosil, zebysmy nie ujawniali jego nazwiska.
– Czy to byl Harry Davis?
Lance Banner nie skinal glowa, ale nie musial.
– I co sie stalo?
– Nauczyciel zadzwonil do nas. Poslalem tam dwoch moich. Hildebranda i Petersona. Oni, hm, pasuja do