zeby zobaczyc to, o czym juz wiedziala, i przygotowac sie na czekajaca ja udreke, lecz Darren Crowe otworzyl drzwi, zeby ja wpuscic, i stal na progu, przygladajac sie jej, wiec nie miala innego wyjscia, jak tylko nalozyc rekawiczki i ochraniacze na buty i zaczac robic to, co do niej nalezalo.
– Czy Frost juz przyjechal? – spytala, nakladajac rekawiczki.
– Przed dwudziestoma minutami. Jest wewnatrz.
– Bylabym wczesniej, ale jechalam z Revere.
– Co robilas w Revere?
– Bylam na urodzinach mojej matki.
Rozesmial sie.
– Zdaje sie, ze bawilas sie fantastycznie.
– To nie ma nic do rzeczy.
– Nalozyla drugi ochraniacz, wyprostowala sie i przybrala urzedowa mine.
Mezczyzni tacy jak Crowe uznawali tylko sile, wiec niczego poza sila nie wolno jej bylo okazac. Wchodzac z nim do wnetrza domu, zdawala sobie sprawe, ze caly czas bedzie ja obserwowal, sprawdzal jej reakcje na to, co tam miala zobaczyc. Wyprobowywal ja przy kazdej okazji, czyhal na moment, kiedy zwymiotuje, wiedzac, ze taki moment kiedys nadejdzie.
Gdy zamknal drzwi wejsciowe, odcinajac doplyw swiezego powietrza, doznala uczucia klaustrofobii. Odor smierci byl teraz silniejszy; czula, jak jej pluca napelniaja sie trucizna. Wchodzac do holu, nie dala poznac po sobie emocji; patrzyla na wysoki na dwanascie stop sufit i antyczny zegar. Zauwazyla, ze wahadlo zostalo zatrzymane.
Beacon Hill byl dla niej wymarzona dzielnica Bostonu; zamieszkalaby tu, gdyby wygrala na loterii albo – co bylo mniej prawdopodobne – wyszla za maz za wlasciwego mezczyzne.
Dom, w ktorym teraz sie znajdowala, byl taki, o jakim marzyla. Denerwowalo ja jedynie podobienstwo scenerii do miejsca morderstwa Veagerow. Piekny dom, w pieknym otoczeniu. I podobna atmosfera rzezi.
– System alarmowy nie byl wlaczony – powiedzial Crowe.
– Ktos go wylaczyl?
– Nie.
Ofiary zapewne nie umialy go wlaczyc. Dom nie nalezal do nich.
– A do kogo?
Crowe siegnal po notes.
– Wlascicielem jest Christopher Harm, lat szescdziesiat dwa, emerytowany makler gieldowy. Czlonek rady Bostonskiej Orkiestry Symfonicznej. Jest na wakacjach we Francji. Zaproponowal Ghentom korzystanie z domu podczas ich wystepow w Bostonie.
– Jakich wystepow?
– Oboje sa muzykami. Przylecieli tydzien temu z Chicago.
Karenna Ghent jest pianistka, a jej maz, Alexander, gral na wiolonczeli. Dzis wieczor mieli dac swoj ostatni koncert w Symphony Hall.
Nie uszlo jej uwagi, ze Crowe mowil w czasie przeszlym tylko o mezczyznie, a nie o jego zonie. Szli korytarzem, szeleszczac papierowymi ochraniaczami, ku miejscu, skad dobiegal gwar glosow. Wszedlszy do salonu, zrazu nie zauwazyla ciala zaslonietego przez stojacych tylem do niej Sleepera i Frosta, zobaczyla natomiast dobrze znana scene horroru: sciane z lukami krwi z przecietej tetnicy. Zapewne zbyt glosno westchnela, bo Frost i Sleeper rownoczesnie odwrocili sie ku niej. Rozstapili sie, odslaniajac doktor Isles przykucnieta u boku ofiary.
Alexander Ghent siedzial oparty o sciane. Wygladal jak straszna marionetka. Odchylona do tylu glowa odslaniala ziejaca rane w miejscu, ktore kiedys bylo jego gardlem. Taki mlody, pomyslala Rizzoli, patrzac na nadspodziewanie pogodna twarz i szczere, niebieskie oczy. Taki bardzo mlody.
– O szostej przyjechala tu Evelyn Petrakas, pracownik Symphony Hall, zeby ich zawiezc na wieczorny wystep – wyjasnial Crowe.
– Nikt nie odpowiadal na dzwonek.
Zobaczyla, ze drzwi nie byly zamkniete, wiec weszla.
– Ma na sobie tylko spodnie od pizamy – zauwazyla Rizzoli.
– Jest w stadium stezenia posmiertnego – oznajmila doktor Isles, podnoszac sie.
– Cialo zdazylo juz wystygnac.
Wiecej bede mogla powiedziec po zbadaniu potasu w cialku szklistym. W tej chwili mozna przypuszczac, ze smierc nastapila od szesnastu do dwudziestu godzin temu, czyli… – spojrzala na zegarek – miedzy pierwsza a piata rano.
– Lozko nie jest zascielone – powiedzial Sleeper.
– Ostatnio widziano ich wczoraj wieczorem.
Wyszli z Symphony Hall kolo jedenastej, po czym pani Petrakas przywiozla ich tutaj. Oboje spali, pomyslala Rizzoli, patrzac na spodnie od pizamy Alexandra Ghenta. Spali, nie wiedzac, ze w domu jest ktos obcy. Ktos skradajacy sie ku sypialni.
– Okno wychodzace na maly ogrod z tylu domu bylo otwarte – dodal Sleeper.
– Na grzadkach znalezlismy slady stop, ale roznych rozmiarow.
Niektore mogl zostawic ogrodnik, a moze nawet same ofiary.
Rizzoli popatrzyla na tasme klejaca, krepujaca kostki Alexandra Ghenta.
– A co z pania Ghent? – spytala, wiedzac z gory, jaka bedzie odpowiedz.
– Nie ma jej – stwierdzil Sleeper.
Spenetrowala wzrokiem podloge, lecz nie zauwazyla rozbitej filizanki ani okruchow porcelany.
Cos tu jest inaczej, przemknelo jej przez mysl.
– Detektywie Rizzoli!
Odwrocila sie.
W korytarzu za soba zobaczyla czlonka ekipy kryminalistycznej.
– Policjant przy wejsciu powiedzial, ze przyjechal jakis facet, ktory twierdzi, ze cie zna. Smierdzi jak skunks i zada, zeby go wpuscic. Chcesz sie z nim zobaczyc?
– Wiem, kto to jest – odparla.
– Pojde po niego.
Korsak chodzil tam i z powrotem po chodniku, palac zachlannie papierosa. Byl tak rozjuszony ponizeniem, ktore go spotkalo, czyli sprowadzeniem do statusu cywilnego gapia, ze mialo sie wrazenie, iz kleby dymu wydobywaja mu sie nawet z uszu. Zobaczywszy ja, odrzucil niedopalek, miazdzac go pod butem jak obrzydliwego robaka.
– Chcesz mnie wylaczyc, czy co? – powiedzial.
– Przepraszam cie.
Zapomnialam uprzedzic policjanta.
– Cholerny fryc. Nie okazal mi szacunku.
– Nie wiedzial, rozumiesz? To moja wina.
– Podniosla tasme policyjna, zeby mogl pod nia przejsc.
– Chce, zebys to obejrzal.
Zatrzymala sie przy drzwiach, czekajac, az nalozy ochraniacze na buty i lateksowe rekawiczki. Zachwial sie, stojac na jednej nodze, a gdy go podtrzymala, poczula od niego alkohol. Kiedy zadzwonila do niego z samochodu, byl w domu, po sluzbie. Teraz zalowala, ze go zawiadomila.
Byl wsciekly, w wojowniczym nastroju: nie daloby sie go nie wpuscic bez unikniecia publicznej awantury. Pokladala nadzieje w tym, iz jest na tyle trzezwy, ze nie bedzie musiala sie za niego wstydzic.
– W porzadku – powiedzial nadasany.
– Pokaz, co tu masz.