– Masz jakis problem?

– Jezeli ktores z nas ma problem, to raczej ty.

Natrafilas na kolejny slad, a tymczasem przestepujesz z nogi na noge, zeby zawiadomic nowego kumpla z FBI. Co sie z toba dzieje?

– Nic sie nie dzieje.

– Nie bujaj.

Zaczerwienila sie.

Nie byla wobec niego szczera, i oboje o tym wiedzieli.

Wystukujac przed chwila numer komorki Deana, czula przyspieszone bicie serca i zdawala sobie sprawe z przyczyny tego zjawiska. Teraz poczula sie jak cpun w stanie glodu narkotycznego, potrzebujacy dzialki. Zadzwonila do jego hotelu, nie mogac sie opanowac.

Odwrocila sie plecami do Korsaka, aby uniknac jego zlosliwego spojrzenia, i wygladajac przez okno, czekala na zgloszenie sie recepcji.

– Hotel Colonnade.

– Mozecie mnie polaczyc z jednym z waszych gosci? Nazywa sie Gabriel Dean.

– Chwileczke, zaraz sprawdzimy.

Czekajac, zastanawiala sie, jakich powinna uzyc slow, jakiej intonacji glosu. Wywazonych. Profesjonalnych. Jestes policjantka.

– Przykro mi, ale pan Dean nie jest juz naszym gosciem – odezwal sie recepcjonista.

Bezwiednie scisnela reka sluchawke.

– Zostawil numer kontaktowy? – spytala zgaszona.

– Nie.

Wyjrzala przez okno.

Zachodzace slonce na moment ja oslepilo.

– Kiedy opuscil hotel?

– Godzine temu.

Rozdzial 20

Rizzoli zamknela teczke z danymi, ktore przekazala policja stanu Maine, i wyjrzala przez okno. Jechali wsrod lasow, za drzewami z rzadka blyskaly biela budynki farm. Czytanie w samochodzie zawsze przyprawialo ja o mdlosci, a teraz uczucie to poglebily szczegoly uprowadzenia Marii Jean Waite. Lunch, ktory zjedli po drodze, tez zrobil swoje.

Frost nalegal, zeby zjadla bulke z homarem; bulka byla smaczna, lecz majonez podchodzil jej teraz do gardla. Popatrzyla na droge przed nimi, czekajac, az fala nudnosci minie. Cale szczescie, ze Frost byl spokojnym, ostroznym kierowca; jechal rownym tempem i nie robil nieoczekiwanych manewrow. Wlasciwie zawsze wiedziala, czego mozna sie po nim spodziewac, ale w tym momencie szczegolnie cenila sobie jego zrownowazenie.

Poczuwszy sie lepiej, zaczela zwracac uwage na naturalne piekno okolicy. Nigdy dotad nie zapuscila sie tak daleko w glab Maine. Najdalsza podroz na polnoc odbyla w wieku dziesieciu lat, kiedy latem pojechala z rodzina do Old Orchard Beach.

Przypomniala sobie promenade nadmorska, jazdy w wesolym miasteczku, niebieska wate cukrowa na patyku i kolby gotowanej kukurydzy. Przypomniala sobie, jak weszla do morza. Woda byla tak zimna, ze miala wrazenie, ze to sople lodu przebijaja jej skore az do kosci, a mimo to brodzila w niej dlatego, ze matka zawolala: „Woda jest dla ciebie za zimna, Janey. Zostan lepiej na tym slicznym, cieplym piasku”. Jej bracia wtorowali matce: „Nie wchodz, nie wchodz! Odmrozisz sobie te ohydne, ptasie nogi”! Wobec tego ruszyla po piasku w strone morza, ktore pluskalo, wylewajac na brzeg biala piane, i weszla do lodowatej wody.

Ale tym, co najsilniej wrylo jej sie w pamiec i co przypominala sobie czesto przez wszystkie nastepne lata, nie bylo pierwsze uklucie zimna, lecz parzacy wzrok braci, ktorzy patrzyli na nia z brzegu, szydzac z niej, zachecajac do brniecia coraz dalej w ow zatykajacy oddech ziab.

Szla wiec przed siebie, zanurzajac sie coraz glebiej – woda siegnela jej do ud, do pasa, do ramion – szla bez wahania, nie objawszy sie nawet rekami. Szla, gdyz bardziej niz bolu bala sie upokorzenia.

Teraz Old Orchard Beach bylo juz sto mil za nimi, a widoki rozciagajace sie dookola w niczym nie przypominaly tamtego Maine, ktore pamietala z dziecinstwa. Na tym odcinku wybrzeza nie bylo promenad ani wesolych miasteczek, zamiast nich mijala drzewa, zielone pola i od czasu do czasu wioski z bialymi iglicami wiez kosciolow w srodku kazdej z nich.

– Co roku w lipcu jedziemy ta droga z Alice – powiedzial Frost.

– Nigdy nie zapuscilam sie tak daleko.

– Nigdy?

Spojrzal na nia ze zdumieniem, jak gdyby chcial zapytac: To co w takim razie robilas?

– Nie mialam powodu, zeby tu przyjezdzac – odparla.

– Rodzice Alice maja kemping na Little Deer Isle. Spedzamy tam wakacje.

– Zabawne. Nie wyobrazam sobie Alice na kempingu.

– Och, oni to tak nazywaja. W gruncie rzeczy to jest normalny dom, z lazienkami i ciepla woda.

Frost zachichotal.

– Alice by sie zloscila, gdyby musiala siusiac w lesie.

– Zostawmy siusianie w lesie zwierzetom.

– Lubie las. Gdybym mogl, mieszkalbym w nim.

– Porzucilbys uroki miasta?

Frost potrzasnal glowa.

– Powiem ci, czego by mi nie bylo zal. Wszelkich uzywek. To przez nie zaczynasz sie zastanawiac, co sie dzieje z ludzmi.

– Myslisz, ze tu jest lepiej?

Milczal, patrzac przed siebie.

Po obu stronach drogi ciagnela sie nieprzerwana sciana lasu.

– Nie – powiedzial w koncu.

– Dlatego tu jestesmy.

Spojrzala na las.

Sprawca jechal ta sama droga, pomyslala.

Hegemon.

W poszukiwaniu ofiary.

Jechal ta sama droga, patrzyl na te same drzewa, moze nawet zjadl bulke z homarem w tej samej restauracji przy autostradzie.

Nie wszyscy drapiezcy poluja w miastach. Niektorzy wedruja bocznymi drogami, odwiedzaja male miejscowosci, ktorych mieszkancy sa ufni i gdzie nie zamyka sie drzwi. Moze byl tu na wakacjach i przypadkiem nadarzyla sie okazja, ktorej nie mogl sie oprzec. Drapiezcy tez wyjezdzaja na wakacje. Wyjezdzaja pooddychac morskim powietrzem jak normalni ludzie. Maja sporo ludzkich cech.

W dali, za drzewami, dostrzegla morze i granitowe cyple – urwisty krajobraz, ktory cieszylby ja bardziej, gdyby nie swiadomosc, ze przestepca rowniez tu byl.

Frost zwolnil i zaczal sie rozgladac.

– Czy nie przeoczylismy zjazdu z autostrady?

Вы читаете Skalpel
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату