– Ktorego zjazdu?

– Powinnismy zjechac w prawo, a potem pojechac Cranberry Ridge Road.

– Nie zauwazylam zadnych znakow.

– Jedziemy i jedziemy. Powinnismy byc juz na miejscu.

– Jestesmy spoznieni.

– Wiem.

– Zatelefonuj do Gormana. Powiedz mu, ze matolkowaci miejscy spryciarze zgubili sie w lesie.

Otworzyla telefon komorkowy i zasepila sie, widzac slaby sygnal.

– Myslisz, ze jego pager zadziala na tym odludziu?

– Poczekaj – rzekl Frost.

– Mamy szczescie.

Przed nimi, na poboczu drogi, stal samochod z urzedowymi tablicami rejestracyjnymi stanu Maine. Frost zrownal sie z nim, a Rizzoli opuscila okno, zeby porozmawiac z kierowca.

Nim zdazyla sie przedstawic, tamten zapytal: – Jestescie z Komisariatu Policji w Bostonie?

– Jak nas rozpoznales?

– Macie tablice z Massachusetts. Zdaje sie, ze zabladziliscie. Jestem detektyw Gorman.

– Rizzoli i Frost. Wlasnie chcielismy zadzwonic do ciebie po wskazowki.

– Nie udaloby sie wam.

Tu, pod tym zboczem, jest martwa strefa. Komorki nie funkcjonuja. Jedziemy w gory. Poprowadze was.

Zapuscil silnik.

Gdyby nie Gorman, nie trafiliby w zaden sposob na szlak przez Cranberry Ridge.

Byla to gruntowa droga, wycieta w lesie, oznaczona jedynie przybita do slupka tabliczka: Droga Pozarowa 24. Trzeslo ich na koleinach, droga wiodla zakolami w gore, tunelem gestych drzew zaslaniajacych wszelkie widoki. Nagle oslepilo ich slonce.

Las sie skonczyl i ujrzeli tarasowate ogrody i zielone pole prowadzace do okazalego domu na szczycie wzgorza. Widok byl tak zachwycajacy, ze Frost prawie stanal.

– Cos nieprawdopodobnego – powiedzial.

– Widzisz parszywa, wiejska droge i myslisz sobie, ze na koncu bedzie szalas albo najwyzej przyczepa kempingowa.

– Moze ma spelniac wlasnie taka funkcje.

– Izolowac od szumowin?

– Tak. Jak widac, to nie zawsze skutkuje.

Nim zatrzymali sie za samochodem przewodnika, Gorman juz stal na podjezdzie, zeby sie z nimi przywitac. Mial na sobie garnitur, podobnie jak Frost, ale jego byl zle dopasowany, jakby stracil sporo na wadze od czasu, gdy go kupil. Zwiedla, ziemista cera wskazywala na przebyta chorobe.

Wreczyl Rizzoli teczke i kasete wideo.

– Film z miejsca zbrodni – powiedzial.

– Reszte dokumentow przeslemy wam po przekopiowaniu. Czesc z nich mam w bagazniku… zabierzecie je z soba przed odjazdem.

– Doktor Isles przysle wam koncowe orzeczenie dotyczace szczatkow.

– Jaka byla przyczyna smierci?

Potrzasnela glowa.

– Nie da sie okreslic. Znalezlismy szkielet.

Gorman popatrzyl na dom i westchnal.

– Coz, przynajmniej wiemy, co sie stalo z Maria Jean. Nie moglem przez to spac.

Wskazal reka na dom.

– Niczego specjalnego tam nie ma. Jest posprzatany. Ale skoro chcieliscie go obejrzec…

– Kto w nim teraz mieszka? – spytal Frost.

– Od czasu morderstwa nikt.

– Szkoda, zeby taki ladny dom swiecil pustka.

– Czeka na urzedowe zatwierdzenie testamentu, ale nawet gdyby go wystawili na sprzedaz, trudno bedzie znalezc nabywce.

Weszli po schodkach na werande.

Na podlodze szelescily naniesione przez wiatr liscie, a wzdluz okapu wisialy doniczki uschnietych pelargonii. Widac bylo, ze od tygodni nikt tu nie sprzatal ani nie podlal kwiatow. Czulo sie owa pajecza atmosfere zaniedbania, ktora szybko zasnuwa opustoszale domy.

– Nie bylem tu od lipca – powiedzial Gorman, wyjmujac pek kluczy i starajac sie znalezc wlasciwy.

– Dopiero tydzien temu wrocilem do pracy i ciagle jeszcze nie moge osiagnac dawnego tempa. Musze wam powiedziec, ze zapalenie watroby potrafi wypuscic z czlowieka powietrze. Ja mialem tylko typ A, czyli lagodne. Dobrze, ze mnie nie zabilo…

Spojrzal na swoich gosci.

– Dam wam dobra rade: nie jedzcie malzy w Meksyku.

Znalazlszy wlasciwy klucz, otworzyl drzwi. Weszli do wnetrza.

Rizzoli poczula won swiezej farby i wosku do podlog.

Dom wyczyszczono i zdezynfekowano.

A potem porzucono, pomyslala, patrzac na widmowe ksztalty pookrywanych plotnem mebli w salonie.

Podlogi z jasnego debu lsnily jak wypolerowane szklo. Przez wysokie okna, siegajace od podlogi do sufitu, wpadalo slonce. Z budynku wzniesionego na samym szczycie wzgorza, powyzej klaustrofobicznych lasow, rozciagal sie widok az po zatoke Blue Hill. Przelatujacy wysoko odrzutowiec nakreslil biala linie na blekitnym tle nieba, a w dole motorowka zostawila na morzu smuge bialej piany.

Rizzoli przez chwile rozkoszowala sie wspaniala panorama, ktora z pewnoscia cieszyla oczy Marii Jean Waite.

– Opowiedz nam o tych ludziach – poprosila Gormana.

– Przeczytaliscie akta, ktore wam przefaksowalem?

– Tak, ale trudno sie z nich zorientowac, kim byli, jakie mieli zainteresowania.

– Czy ktos to moze wiedziec?

Odwrociwszy sie ku niemu, zauwazyla zoltawy odcien jego oczu.

Popoludniowe slonce podkreslalo ow niezdrowy kolor.

– Zacznijmy od Kennetha. To on mial pieniadze, prawda?

Gorman skinal glowa.

– To byl dupek.

– Raport nic o tym nie mowi.

– Niektorych rzeczy nie mozna zawrzec w raportach. Taka mial opinie.

Mamy tu sporo funduszy powierniczych facetow takich jak Kenny. Blue Hill jest teraz miejscem bogatych uciekinierow z Bostonu. Wiekszosc z nich jest w porzadku, ale od czasu do czasu zdarza sie ktos taki jak Kenny Waite, grajacy wazniaka. Tak, wszyscy tu dobrze wiedzieli, kim jest. Facetem z kasa.

– Skad ja mial?

– Dziadkowie byli potentatami w przemysle stoczniowym.

Kenny z cala pewnoscia nie zarabial, za to lubil wydawac pieniadze. W porcie

Вы читаете Skalpel
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату