kierownica podal sie za ogrodnika. Obok siedzial jego pomocnik. Okazali dokumenty tozsamosci, ktore agenci dokladnie obejrzeli, a nawet zweryfikowali telefonicznie ich autentycznosc. Potem zajrzeli na tyl furgonetki. Zobaczyli tam narzedzia ogrodnicze, jakies skrzynki i stara, zrolowana brezentowa plandeke. Na wszelki wypadek jeden z agentow pojechal za furgonetka do posiadlosci.
Samochod Sally Beecham stal przed domem; uszy porazalo przerazliwe wycie. Drzwi frontowe staly otworem i agent widzial Sally tuz za progiem. Chyba wylaczala system alarmowy, bo po chwili wycie ustalo. Ogrodnicy wysiedli z furgonetki, wyciagneli z niej jakies narzedzia, zaladowali je na taczke i znikneli za domem. Agent wsiadl do samochodu i wrocil na punkt kontrolny.
LuAnn i Riggs stali na motelowym parkingu pod Danville. Riggs rozmawial przed chwila z kierownikiem motelu. Tej nocy z motelu dzwoniono na policje. Ktos zaatakowal i ciezko zranil mezczyzne z pokoju sto dwanascie. Wezwano helikopter pogotowia ratunkowego, ktory zabral rannego. Mezczyzna nie mial na imie Charlie, ale to o niczym jeszcze nie swiadczylo. I kierownik nie widzial z nim zadnej dziewczynki.
– Jestes pewna, ze mieszkali w pokoju sto dwanascie? – spytal Riggs.
LuAnn odwrocila sie do niego jak pchnieta sprezyna.
– Oczywiscie, ze jestem.
Zamknela oczy i zaczela sie kolysac na pietach. Wiedziala, co tu sie wydarzylo! Nie mogla zniesc mysli, ze Jackson dotykal Lisy, ze krzywdzil jej dziecko.
– Posluchaj, skad mialem wiedziec, ze laczy cie z tym facetem jakas psychiczna wiez?
– Nie z nim. Z nia! Z moja corka.
To oswiadczenie zbilo Riggsa z tropu. Stal i wodzil wzrokiem za LuAnn, ktora zaczela spacerowac nerwowo tam i z powrotem.
– Potrzebne nam blizsze informacje, Matthew. Natychmiast.
Riggs byl tego samego zdania, ale nie usmiechalo mu sie zwracac z tym do policji. Straciliby mnostwo czasu na wyjasnianie sytuacji, a efekt mogl byc taki, ze lokalni gliniarze zatrzymaliby LuAnn w areszcie.
– Chodz – powiedzial.
Wrocili do biura motelu i Riggs podszedl do automatu telefonicznego. Zadzwonil do Mastersa. Dowiedzial sie, ze FBI nie natrafilo jeszcze na slad Jacksona, Roger Crane tez przepadl jak kamien w wode.
Riggs opowiedzial Mastersowi w paru slowach, co sie wydarzylo w nocy w motelu.
– Nie rozlaczaj sie – warknal Masters.
Riggs obejrzal sie na wpatrzona w niego LuAnn. Czekala w milczeniu na wiesci, przygotowana na najgorsze. Chcial jej poslac uspokajajacy usmiech, ale nie zrobil tego. Sam byl niespokojny. Poza tym nie chcial w niej budzic falszywych nadziei.
W sluchawce znowu rozlegl sie glos Mastersa. Agent mowil cicho, byl wyraznie zdenerwowany. Riggs odwrocil sie do LuAnn plecami i sluchal.
– Rozmawialem z policja w Danville – mowil Masters. – Zgadza sie, jakis mezczyzna zostal pchniety nozem w motelu pod miastem. Ze znalezionych przy nim dokumentow wynika, ze nazywa sie Robert Charles Thomas.
Czyzby Charlie? Riggs oblizal zaschniete wargi, mocniej scisnal sluchawke,
– Z dokumentow? Nie mogl sam tego policji powiedziec?
– Byl nieprzytomny. Stracil duzo krwi. Podobno to cud, ze w ogole przezyl. Tak mi powiedzieli. Rana zostala zadana profesjonalnie, mial sie powoli wykrwawic. Znalezli tez w pokoju strzalki od paralizatora, ktorym przypuszczalnie zostal obezwladniony. Lekarze nie potrafia jeszcze powiedziec, czy z tego wyjdzie.
– Jak wyglada? – Riggs uslyszal szelest przekladanych kartek. Byl wlasciwie przekonany, ze to Charlie, ale chcial sie jeszcze upewnic.
– Ponad metr osiemdziesiat – podjal Masters – szescdziesiat pare lat, poteznej budowy ciala, musi byc silny jak byk, skoro jeszcze zyje.
Riggs wzial gleboki oddech. Nie mial juz watpliwosci. To byl Charlie.
– Gdzie teraz jest?
– Helikopter pogotowia ratunkowego przetransportowal go do kliniki wydzialu medycyny Uniwersytetu Stanu Wirginia w Charlottesville. Lezy na oddziale intensywnej terapii.
Riggs wyczul za plecami czyjas obecnosc. Obejrzal sie i zobaczyl LuAnn. Z jej oczu wyzieral strach.
– George, a nie ma tam wzmianki, ze byla z nim dziesiecioletnia dziewczynka.
– Sam zapytalem. W raporcie zapisano, ze ten czlowiek odzyskal na chwile przytomnosc i zaczal wykrzykiwac czyjes imie.
– Lisa?
Masters odchrzaknal.
– Tak. – Riggs milczal. – To byla jej corka, prawda? – spytal Masters. – Nasz gosc ja teraz ma, tak?
– Na to wyglada – wykrztusil Riggs.
– Skad dzwonisz?
– Chyba nie jestem jeszcze gotowy, zeby ci to powiedziec, George.
– Facet porwal mala dziewczynke – powiedzial z naciskiem Masters. – Wy dwoje mozecie byc nastepni, Matt. Pomysl o tym. Mozemy was wziac pod ochrone. Musisz sie do nas zglosic.
– Sam nie wiem.
– Posluchaj, jedzcie do domu Tyler. Nasi ludzie pilnuja drogi dojazdowej do posiadlosci dwadziescia cztery godziny na dobe. Jesli ona zgodzi sie tam pojechac, obstawie caly teren agentami.
– Zaczekaj, George. – Riggs przycisnal sluchawke do piersi i spojrzal na LuAnn. Wyczytala z jego oczu wszystko.
– Charlie?
– Nieprzytomny. Nie wiedza, czy z tego wyjdzie. Lezy w klinice uniwersytetu wirginskiego na oddziale intensywnej terapii.
– Jest w Charlottesville?
Riggs kiwnal glowa.
– Przetransportowano go tam helikopterem. Droga powietrzna to niedaleko, a maja tam swietny oddzial intensywnej terapii. Bedzie pod dobra opieka.
Nie odrywala od niego wzroku, czekala. I doskonale wiedzial, na co.
– Prawdopodobnie Jackson ma Lise. – Zmienil szybko temat. – LuAnn, FBI chce, zebysmy sie do nich zglosili. Wezma nas pod ochrone. Jesli sie zgadzasz, mozemy jechac do Wicken’s Hunt. Agenci pilnuja tam juz drogi dojazdowej. Sadza…
Wyrwala mu sluchawke z reki.
– Nie chce zadnej ochrony! – krzyknela do niej. – Nie potrzebuje waszej zakichanej ochrony. On ma moja corke. I ja ja odnajde. Odbiore mu ja. Slyszysz?
– Pani Tyler… zakladam, ze rozmawiam z LuAnn Tyler… – zaczal