Masters.
– Wy sie w to nie mieszajcie. On ja na pewno zabije, jesli chociaz tylko mu sie wyda, ze depczecie mu po pietach.
Masters usilowal panowac nad glosem, chociaz to, co mowil bylo okrutne:
– Pani Tyler, nie wiadomo, czy on juz jej czegos nie zrobil. Tresc i zar jej odpowiedzi kompletnie go zaskoczyly.
– Wiem, ze jej nie skrzywdzil. Na razie.
– To psychopata. Z takimi nie mozna…
– Wiem, co mowie. I wiem, o co mu chodzi. Na pewno nie o Lise. Trzymajcie sie od tego z dala. Jesli sie wtracicie i przez to zginie moja corka, to znajde ciebie na koncu swiata.
Sluchajac tego, George Masters, siedzacy teraz za swoim biurkiem w silnie strzezonym gmachu Hoovera, majacy za soba dwadziescia piec lat tropienia przestepcow, w ciagu ktorych niejedno widzial, otoczony tysiacem swietnie wyszkolonych, zahartowanych agentow specjalnych FBI, zadrzal.
W sluchawce trzasnelo. Polaczenie zostalo przerwane.
Riggs puscil sie w pogon za pedzaca do samochodu LuAnn.
– LuAnn, zaczekaj! – Zatrzymala sie i odwrocila. – Posluchaj, w tym, co mowi George, jest wiele racji.
LuAnn wyrzucila w gore rece, potem opuscila je i schylila sie, zeby wsiasc do samochodu.
– LuAnn, ty zglosisz sie do FBI. Niech cie chronia przed tym facetem. Ja zostane i bede go szukal.
– Lisa jest moja corka. To przeze mnie znalazla sie w niebezpieczenstwie i ja musze ja ratowac. Tylko ja. Nikt inny. Charlie umiera. Ty nieomal zginales. Troje ludzi zamordowano. Nie wciagne nikogo wiecej w swoje przegrane, parszywe, popieprzone zycie! – Wykrzyczala mu to w twarz. Kiedy skonczyla, oboje dyszeli ciezko.
– Nie pozwole ci tropic go samej, LuAnn. Jesli nie chcesz sie zglosic do FBI, to nie. Ja tez sie nie zglosze. Ale nie bedziesz, powtarzam, nie bedziesz tropila go sama. Zginelybyscie obie.
– Nie slyszales, co mowilam, Matthew? Przestan sie tym zajmowac. Idz do swoich kumpli z FBI, niech ci zorganizuja jakies nowe zycie jak najdalej od tego wszystkiego. Jak najdalej ode mnie. Chcesz umrzec?! Bo jesli bedziesz sie mnie trzymal, umrzesz na pewno, to ci gwarantuje!
– On i tak mi nie popusci, LuAnn – powiedzial cicho Riggs. – Obojetne, czy zglosze sie do FBI, czy nie, znajdzie mnie i zabije. – Nie odzywala sie, podjal wiec: – I prawde mowiac, jestem juz za stary, zbyt zmeczony uciekaniem i ukrywaniem sie, zeby zaczynac to od poczatku. Wole juz isc do gniazda tego grzechotnika i stanac z nim oko w oko. I wole miec tam obok siebie ciebie niz ktoregokolwiek z agentow Biura, ktoregokolwiek z gliniarzy w tym kraju. Prawdopodobnie bedziemy mieli mozliwosc tylko jednego podejscia i ja chce podjac z toba to ryzyko. – Urwal. Patrzyla na niego. Oczy miala dzikie, wlosy powiewaly jej na wietrze, sciskala i rozkurczala piesci. – Jesli mnie ze soba wezmiesz – dorzucil.
Wiatr wzmagal sie. Stali o krok od siebie. Od odpowiedzi LuAnn zalezalo teraz, czy ta odleglosc miedzy nimi powiekszy sie czy zmaleje. Pomimo chlodu zimny pot zraszal im czola.
– Wsiadaj! – burknela w koncu.
W pomieszczeniu bylo ciemno choc oko wykol. Na zewnatrz lalo od rana. Lisa, przywiazana do stojacego posrodku krzesla, marszczac nosek, bez powodzenia probowala zsunac sobie z oczu opaske. Te kompletne ciemnosci napelnialy ja lekiem. Miala wrazenie, ze gdzies blisko czaja sie jakies koszmarne stwory. I nie mylila sie.
– Glodna? – rozlegl sie niespodziewanie glos tuz przy jej prawym lokciu. Serce omal jej nie stanelo.
– Kto to? Kim jestes? – Glos jej drzal.
– Starym znajomym twojej mamusi. – Jackson kleczal przy dziewczynce. – Wiezy nie uwieraja?
– Gdzie wujek Charlie? Co mu zrobiles? – Lisie wracala odwaga.
Jackson zachichotal cicho.
– Wujek? – Wstal. – To dobrze, bardzo dobrze.
– Gdzie on jest?
– Niewazne – warknal Jackson. – Mow, czy jestes glodna.
– Nie.
– To moze sie czegos napijesz?
Lisa zawahala sie.
– Wody.
Uslyszala w tle brzek szkla i zaraz potem poczula chlod na wargach. Cofnela glowe.
– To tylko woda. Nie otruje cie. – Jackson powiedzial to tak rozkazujacym tonem, ze Lisa otworzyla usta i zaczela pic. Jackson cierpliwie trzymal przy jej ustach szklanke, dopoki nie skonczyla.
– Jak bedziesz chciala czegos jeszcze, na przyklad skorzystac z toalety, to powiedz. Bede w poblizu.
– Gdzie my jestesmy? – Nie doczekawszy sie odpowiedzi, zadala inne pytanie: – Dlaczego pan nam to robi?
Stojacy w ciemnosciach Jackson dlugo zastanawial sie nad odpowiedzia, zanim jej wreszcie udzielil.
– Twoja matka i ja mamy pewne rachunki do wyrownania. Wiaze sie to z czyms, co wydarzylo sie dawno temu, ale mnie popychaja do tego reperkusje bardzo niedawnych wypadkow.
– Moja mama na pewno nic panu nie zrobila.
– Wprost przeciwnie, zawdziecza mi wszystko, co w zyciu osiagnela, a robi wszystko, co w jej mocy, by mi zaszkodzic.
– Nie wierze – zaperzyla sie Lisa.
– Nie oczekuje od ciebie, ze uwierzysz – powiedzial Jackson. – Jestes lojalna wobec matki, i tak powinno byc. Wiezy rodzinne to cos bardzo waznego. – Skrzyzowal rece i pomyslal o swojej rodzinie, o slodkiej, spokojnej twarzy Alicji. Slodka i spokojna w smierci. Z wysilkiem odepchnal od siebie te wizje.
– Moja mama przyjdzie tu po mnie.
– Wlasnie na nia czekam.
Lisa zrozumiala, co to oznacza, i drgnela.
– Chce pan ja skrzywdzic, prawda? Chce pan jej cos zrobic, kiedy tu przyjdzie. – Podniosla glos.
– Zawolaj, jak bedziesz czegos potrzebowala. Nie chce, zebys cierpiala nie za swoje winy.
– Niech pan nie krzywdzi mojej mamy, prosze. – Do przewiazanych opaska oczu dziewczynki naplynely lzy.
Jackson staral sie ignorowac te blagania. Chlipanie przeszlo w glosny placz, a potem w szloch. Po raz pierwszy zobaczyl Lise, kiedy byla osmiomiesiecznym niemowleciem. Wyrosla na sliczna dziewczynke. Gdyby LuAnn nie przyjela jego oferty, osierocona Lisa zylaby teraz pewnie w jakims