uchwycie przymocowanym do wybrzuszenia deski rozdzielczej tkwil aparat telefoniczny. Moze to rzeczywiscie Duane sprawil sobie taki prezent. Ale przeciez poszlaby na to cala gotowka spod materaca i jeszcze troche na te dodatkowe bajery.
Weszla szybko po schodkach i nasluchiwala chwile pod drzwiami, nie otwierajac ich. W srodku panowala niczym niezmacona cisza. Zebrala sie na odwage. Dala mu ostatnio wycisk, moze to powtorzyc.
– Duane? – Trzasnela glosno drzwiami. – Duane, cos ty znowu, u diabla, zmalowal?! Czy to cos na podworku to twoje?! – Nadal cisza. LuAnn postawila na podlodze nosidelko z pobudzona Lisa i ruszyla w glab przyczepy. – Duane, jestes tu? Nie wyglupiaj sie, odpowiadaj. Nie mam czasu na podchody.
Zajrzala do sypialni, ale tam go nie bylo. Rzucila wzrokiem na zegar na scianie. W okamgnieniu znalazl sie w torbie. Nie zostawi go Duane’owi. Wyszla z sypialni i wrocila do Lisy. Zatrzymala sie przy malej, zeby ja uspokoic, i postawila torbe obok nosidelka.
Wypatrzyla w koncu Duane’ a na wystrzepionej kanapie. Telewizor byl wlaczony, ale z poobijanego pudla nie wydobywal sie zaden dzwiek. Na stoliczku stal wytluszczony kubelek po kurzych skrzydelkach i chyba puszka po piwie. Obok kubelka lezala przewrocona butelka keczupu. W rozlanej na stoliku ciemnoczerwonej mazi taplaly sie frytki. Trudno bylo rozpoznac, czy to sniadanie, czy resztki z wczorajszej kolacji.
– Hej, Duane, slyszysz mnie?!
Zaczal odwracac powoli, bardzo powoli glowe. Skrzywila sie. Dalej pijany.
– Duane, czy ty juz nigdy nie wydoroslejesz? – Ruszyla ku niemu. – Musimy pogadac. Nie spodoba ci sie to, co zaraz uslyszysz, ale to juz twoj problem, bo… – Nie dokonczyla. Czyjas wielka lapa zatkala jej usta, tlumiac w zarodku krzyk. Grube ramie otoczylo ja w pasie, dociskajac rece do bokow. Dopiero teraz, strzelajac spanikowanym wzrokiem po pokoju, zauwazyla, ze caly przod koszuli Duane’a pokrywa korzuch krzepnacej czerwieni. Na jej oczach Duane stoczyl sie z cichym jekiem z kanapy na podloge i tam znieruchomial.
Lapa napastnika zsunela sie z ust LuAnn pod brode i odciagnela jej glowe w tyl tak daleko, ze jeszcze troche, a trzasnalby kark. Na widok noza przyblizajacego sie do jej gardla zassala w pluca ogromny haust powietrza.
– Przykro mi, mloda damo, zly czas, zle miejsce.
LuAnn nie rozpoznawala tego glosu. Oddech smierdzial tanim piwem i przyprawianymi na ostro kurzymi skrzydelkami. Parzyl ja w policzek. Ale nieznajomy popelnil blad. Unoszac noz, puscil jej rece. Spodziewal sie chyba, ze sparalizowana strachem nie pomysli o obronie. Nic z tych rzeczy. Kopnela go pieta w kolano i jednoczesnie wbila koscisty lokiec gleboko w obwisly brzuch, trafiajac prosto w przepone.
Pod wplywem uderzenia napastnikowi drgnela reka i noz rozcial LuAnn policzek. Poczula w ustach smak krwi. Mezczyzna, plujac i krztuszac sie, osunal sie na kleczki. Noz mysliwski upadl ze stukotem na wytarta wykladzine. LuAnn rzucila sie do drzwi frontowych, ale napastnik zdazyl podstawic jej noge. Runela jak dluga, ladujac kilka stop od niego. Mezczyzna, choc zgiety wpol, zdolal chwycic ja grubymi paluchami za kostke i przyciagnac do siebie. Przekrecajac sie na plecy i wierzgajac rozpaczliwie wolna noga nareszcie go zobaczyla: opalenizna, geste, krzaczaste brwi, mokre od potu, pozlepiane czarne wlosy i pelne, spekane wargi, ktore w tym momencie wykrzywial grymas bolu. Oczu nie widziala. Mruzyl je odruchowo zasypywany gradem kopniakow. LuAnn jednym spojrzeniem ogarnela te fizjonomie. Zauwazyla rowniez, ze mezczyzna jest od niej dwa razy wiekszy. Po sile, z jaka sciskal ja za kostke, zorientowala sie, ze w walce wrecz nie ma z nim zadnych szans. Ale przeciez nie moze wydac na jego pastwe Lisy. Nie, nie podda sie bez walki.
Zamiast dalej sie opierac, wrzasnela co sil w plucach i przeszla do kontrataku. Ten krzyk i niespodziewany zryw zaskoczyly go. Zbity z tropu, puscil jej noge. I teraz zobaczyla jego oczy. Byly ciemnobrazowe, koloru starych jednocentowek. W nastepnej chwili zacisnely sie znowu mocno, kiedy wbila w nie palce wskazujace. Mezczyzna zaskowyczal przerazliwie, szarpnal sie w tyl i odbiwszy sie plecami od sciany jak pilka, runal znowu na oslep na LuAnn. Przelecieli oboje nad kanapa. Padajac, LuAnn natrafila reka na jakis przedmiot. Nie zastanawiala sie nawet, co to takiego, dla niej liczylo sie tylko, ze to cos masywnego i twardego. Z calych sil wyrznela tym czyms napastnika w glowe. Zaraz potem uderzyla ciezko o podloge, pchana sila rozpedu przejechala po wykladzinie, ocierajac sie niemal o cialo Duane’a, i rabnela glowa w sciane.
Telefon roztrzaskal sie o twarda czaszke mezczyzny na kawalki. Napastnik lezal twarza do podlogi. Nie ruszal sie. Chyba stracil przytomnosc. Krew plynaca z rany zlepiala jego ciemne wlosy. LuAnn lezala jeszcze chwile, potem usiadla. Ramie, ktorym uderzyla o stolik, mrowilo, a po chwili calkiem zdretwialo. Bolaly ja posladki, na ktorych wyladowala.
– Cholera! – zaklela, starajac sie otrzasnac z szoku.
Trzeba stad spadac – pomyslala. Chwycic Lise i uciekac, dopoki nogi i pluca nie odmowia posluszenstwa. Wzrok zamglil sie jej na moment, oczy uciekly w glab czaszki.
– O, Boze – jeknela, czujac, co nadchodzi. Rozchylila usta i tracac przytomnosc, osunela sie z powrotem na podloge.
ROZDZIAL OSMY
LuAnn nie wiedziala, jak dlugo byla nieprzytomna. Krew z rozcietego policzka nie zdazyla jeszcze zakrzepnac, a wiec chyba nie tak dlugo. Bluzke miala porwana i zakrwawiona. Jedna piers wysunela sie ze stanika. Usiadla powoli i ogarnela sie troche zdrowa reka. Otarla z krwi brode i dotknela ostroznie rozciecia; bylo poszarpane i pieklo. Pozbierala sie niezdarnie i jakos udalo sie jej podniesc. Przerazenie i bol utrudnialy oddychanie.
Na podlodze lezalo dwoch mezczyzn. Ten wielki wciaz oddychal, widac bylo wyraznie, jak mu sie zapada i wznosi ogromne brzuszysko. Z Duane’em sprawa nie byla juz taka jasna. LuAnn uklekla obok niego i poszukala tetna, ale jesli nawet bilo, to ona nie potrafila go namacac. Twarz mial jakas poszarzala, ale moze tak jej sie tylko wydawalo w panujacym w przyczepie polmroku. Pochylila sie nad nim znowu i przylozyla ostroznie dlon do klatki piersiowej. Potem podciagnela mu koszule. Szybko opuscila ja z powrotem, przyprawiona o mdlosci widokiem rozlewajacego sie tam morza krwi.
– Boze, Duane, w cos ty sie wpakowal?! Duane, slyszysz mnie?! Duane!
Krew nie wyplywala juz z jego ran; znak, ze serce przestalo prawdopodobnie bic. Wziela go za reke. W dotyku byla jeszcze ciepla, ale palce zaczynaly sie juz zwijac i stygnac. Zerknela na rozbity telefon. Nie bylo nawet jak zadzwonic na pogotowie, ale Duane chyba juz go nie potrzebowal. Nalezaloby tez wezwac policje. Zeby ustalili, kim jest ten drugi facet, dlaczego zadzgal Duane’a i probowal zabic ja.
Wstalaby wyjsc z przyczepy, i jej wzrok padl na kilka rozrzuconych po podlodze torebek. Podczas szamotaniny musialy spasc ze stolu. Nie zauwazyla ich tam wczesniej, bo byly zasloniete zatluszczonym kubelkiem po kurzych skrzydelkach. Schylila sie i podniosla jedna. Torebka byla z przezroczystego plastiku. Wewnatrz bielila sie szczypta jakiegos proszku. Narkotyki.
Nagle uslyszala kwilenie. O, Boze, gdzie Lisa’? I w tym momencie jej uszu doszedl jeszcze jeden dzwiek. Zdjeta zgroza, wstrzymala oddech i odwrocila sie na piecie. Reka wielkiego mezczyzny drgnela, probowal wstac. Jeszcze z nia nie skonczyl! Slodki Jezu, znowu mnie dopadnie! Odrzucila torebke i wybiegla do korytarzyka. Zdrowa reka porwala nosidelko z Lisa, ktora na widok matki wybuchnela placzem, i wypadla na zewnatrz. Pchniete silnie drzwi rabnely z hukiem o burte przyczepy. Przebiegla obok kabrioletu, zatrzymala sie, odwrocila. Masywne cielsko, ktore zaprawila telefonem, nie wytoczylo sie za nia z przyczepy. Przynajmniej jeszcze sie nie wytoczylo. Zerknela na samochod. Kluczyki dyndajace przy stacyjce polyskiwaly kuszaco w promieniach slonca. Moment zawahania i juz siedzialy z Lisa w aucie. Zapuscila silnik i wycofala woz z blotnistej polanki na droge. Na skrzyzowaniu zatrzymala sie na chwile, zeby troche ochlonac, po