– Sam nie wiem – mruknal w koncu, spogladajac na nia dziwnie. – Siedzac w wiezieniu, a potem bawiac sie w detektywa, wyrobilem sobie cos w rodzaju wewnetrznego radaru, ktory mnie ostrzega, kiedy ktos za bardzo sie mna interesuje. Ten alarm teraz sie wlaczyl.
LuAnn chciala sie rozejrzec, ale powstrzymal ja.
– Nie rob tego. Idz dalej jak gdyby nigdy nic. O, wlasnie tak. Zameldowalem cie juz w tym innym hotelu. To o przecznice stad. Odprowadze was tam, a potem troche powesze. Nie przejmuj sie, to prawdopodobnie falszywy alarm.
LuAnn popatrzyla na zmarszczki zatroskania wokol jego oczu i doszla do wniosku, ze nie mowi tego, co mysli. Mocniej scisnela raczke dzieciecego wozka.
Anthony Romanello, idacy dwadziescia krokow za nimi druga strona zatloczonej o tej porze ulicy, odniosl niejasne wrazenie, ze zostal zdemaskowany. Jego wewnetrzny dzwonek alarmowy wyzwolilo zauwazalne usztywnienie w ruchach ludzi, za ktorymi podazal. Wbil rece glebiej w kieszenie kurtki, przygarbil sie i zostal troche bardziej w tyle, ale tak, by pozostawali w zasiegu jego wzroku. Staral sie tez miec bez przerwy na oku najblizsza wolna taryfe na wypadek, gdyby tamci postanowili wsiasc do taksowki. Tamtym zaladowanie sie do samochodu z wozkiem i dzieckiem zajeloby troche czasu i to dawalo mu przewage. Zdazylby na pewno cos zlapac. Ale para, ktora sledzil, doszla do swojego miejsca przeznaczenia pieszo. Romanello pokrecil sie chwile przed hotelem, potem spojrzal w prawo, spojrzal w lewo, i wszedl do srodka.
– Kiedy to kupiles? – LuAnn patrzyla na stos nowych walizek i toreb podroznych pietrzacy sie w kacie hotelowego apartamentu.
Charlie usmiechnal sie.
– Nie wybierzesz sie przeciez w swoja wielka podroz bez odpowiedniego bagazu. To superwytrzymaly sprzet. Nie jakis tam drogi chlam, ktory rozlatuje sie, jak krzywo na niego spojrzec. Jedna torba juz spakowana. Masz w niej wszystko, co ci bedzie potrzebne na droge, z rzeczami Lisy wlacznie. Zatrudnilem do tego moja przyjaciolke. Bedziemy sie musieli wybrac dzisiaj na zakupy, zeby wypelnic czyms reszte bagazu.
– Boze, Charlie, wierzyc mi sie nie chce. – Uscisnela go i cmoknela w policzek.
Zaklopotany, spuscil wzrok i zaczerwienil sie.
– Drobiazg. Masz. – Wreczyl jej paszport.
Wpatrywala sie przez chwile w skupieniu we wpisane do niego nazwisko, jakby oswajala sie dopiero z ta swego rodzaju reinkarnacja, potem zamknela mala granatowa ksiazeczke. Byla to brama do innego swiata, swiata, do ktorego wkrotce, przy odrobinie szczescia, trafi.
– Zapelnij go stemplami, LuAnn, zwiedzcie z Lisa cala te przekleta planete. – Charlie odwrocil sie i ruszyl do drzwi. – Mam cos do zalatwienia. Niedlugo wroce.
Patrzyla za nim, obracajac paszport w palcach, na policzki wystapil jej lekki rumieniec.
– A moze bys tak z nami pojechal, Charlie?
Odwrocil sie powoli i spojrzal na nia ze zdumieniem.
– Slucham?
LuAnn spuscila wzrok na swoje rece i wyrzucila z siebie:
– Pomyslalam sobie, ze mam teraz tyle pieniedzy. A ty byles taki dobry dla mnie i dla Lisy. No i ja nigdzie jeszcze nie bylam, i w ogole. I… no… chcialabym, zebys z nami pojechal… to znaczy, jesli masz ochote. Zrozumiem, jesli nie zechcesz.
– To wspanialomyslna propozycja, LuAnn – powiedzial cicho. – Ale ty mnie przeciez wcale nie znasz. A to wielkie ryzyko proponowac cos takiego komus, o kim sie prawie nic nie wie.
– Wiem wszystko, co trzeba – odparowala. – Wiem, ze dobry z ciebie czlowiek. Widze przeciez, jak sie nami opiekujesz. I Lisa lgnie do ciebie jak do nikogo innego. A to bardzo sie dla mnie liczy.
Charlie usmiechnal sie do malej, a potem spojrzal znowu na LuAnn.
– Moze najpierw przemyslmy to sobie oboje, LuAnn. Potem porozmawiamy, zgoda?
Wzruszyla ramionami i odgarnela z twarzy kilka niesfornych pasemek wlosow.
– Ja ci nie proponuje malzenstwa, Charlie, jesli tak to zrozumiales.
– I bardzo dobrze, bo nadaje sie raczej na twojego dziadka – odparl z usmiechem.
– Ale ja naprawde chcialabym cie miec przy sobie. Niewielu mam przyjaciol, a jeszcze mniej takich, na ktorych moge polegac. A wiem, ze tobie moge zaufac. Jestes moim przyjacielem, prawda?
– Tak – powiedzial Charlie dziwnie zdlawionym glosem. Odchrzaknal i bardziej juz oficjalnym tonem dodal: – Przyjalem twoja propozycje do wiadomosci, LuAnn. Porozmawiamy o niej, jak wroce. Obiecuje.
Kiedy drzwi sie za nim zamknely, LuAnn ulozyla Lise do snu, a potem wyjrzala przez okno. Charlie wychodzil wlasnie z hotelu. Odprowadzala go wzrokiem, dopoki nie zniknal jej z oczu. Nie zauwazyla, zeby ktos za nim szedl, ale na ulicy bylo tyle ludzi, ze pewnosci miec nie mogla. Westchnela i spochmurniala. Obco sie tu bez niego czula. Juz go jej brakowalo. Wybiegla myslami do konferencji prasowej, ale kiedy wyobrazila sobie zgraje obcych zasypujacych ja gradem pytan, nerwy rozdygotaly sie jej tak, ze dala sobie spokoj.
Ktos zapukal. Drgnela i spojrzala sploszona na drzwi.
– Sluzba hotelowa – dobiegl glos z korytarza.
Podeszla na palcach do drzwi i przylozyla oko do judasza. Mlody mezczyzna, ktory tam stal, rzeczywiscie mial na sobie uniform chlopca hotelowego.
– Niczego nie zamawialam – powiedziala, starajac sie zapanowac nad drzacym glosem.
– Mam dla pani list i paczke, prosze pani.
LuAnn wyprostowala sie gwaltownie.
– Od kogo?
– Nie wiem, prosze pani. Jeden mezczyzna w holu prosil, zebym je pani dostarczyl.
Czyzby Charlie? – pomyslala LuAnn.
– Wymienil moje nazwisko?
– Nie, pokazal mi pania podczas wsiadania do windy i powiedzial, ze to dla pani. Przyjmie je pani? – pytal cierpliwie. – Jesli nie, to wloze jedno i drugie do przegrodki w recepcji.
LuAnn uchylila drzwi.
– Nie, prosze mi to dac.
Wysunela ramie przez szpare i chlopiec hotelowy wcisnal jej w dlon paczuszke i list. Cofnela szybko reke i zamknela drzwi. Mlodzieniec stal przed nimi jeszcze chwile oburzony, ze jego fatyga i cierpliwosc nie zostaly nagrodzone napiwkiem. Ale zleceniodawca sowicie juz go wynagrodzil za przysluge, a wiec jakos to przeboleje.
LuAnn rozerwala koperte i rozlozyla znajdujacy sie w niej arkusik z hotelowej papeterii. List byl krotki.