LuAnn objela go za szyje.
– Opiekuj sie Lisa, a ja niedlugo wracam. – Cmoknela Lise w policzek, a Charliego scisnela lekko za ramie.
Kiedy wyszla, Charlie wzial sobie piwo z barku, po czym usiadl w fotelu z Lisa na kolanach i pilotem w reku. Ale zanim wlaczyl telewizor, spojrzal jeszcze ze sciagnietymi brwiami na drzwi. Po chwili pokrecil glowa i zaczal zabawiac Lise przelaczaniem kanalow.
ROZDZIAL CZTERNASTY
Lu Ann wysiadla z taksowki i zadzierajac glowe, pobiegla wzrokiem w gore po szarej fasadzie niebotycznego Empire State Building. Niedlugo dane jej bylo jednak kontemplowac architekture, bo zaraz poczula, ze ktos otacza ja ramieniem.
– Przejdzmy sie.
Ten kojacy, mily glos sprawil, ze zjezyly jej sie wloski na karku. Stracila reke mezczyzny z barku i spojrzala na niego. Byl bardzo wysoki i szeroki w ramionach, twarz mial gladko wygolona, wlosy geste i czarne, takie same brwi. Oczy duze, blyszczace.
– Czego chcesz? – Teraz, kiedy stala twarza w twarz z autorem listu, jej strach szybko sie ulotnil.
Romanello rozejrzal sie.
– Sluchaj, nawet w Nowym Jorku zwrocimy na siebie uwage, prowadzac te rozmowe pod golym niebem. Po drugiej stronie ulicy jest kafejka. Zapraszam.
– A o czym ja mam z toba rozmawiac?
Zalozyl rece na piersiach i usmiechnal sie.
– Na pewno przeczytalas moj list i artykul, bo inaczej bys nie przyszla.
– Przeczytalam – przyznala spokojnie LuAnn.
– No to chyba jasne, ze mamy pare spraw do omowienia.
– Co ty, u diabla, masz z tym wspolnego? Byles zamieszany w ten handel narkotykami?
Usmiech spelzl z warg mezczyzny.
– Sluchaj… – zaczal, cofajac sie o krok.
– Ja nikogo nie zabilam! – niemal wykrzyczala.
Romanello rozejrzal sie nerwowo.
– Chcesz wciagnac cala ulice w nasze interesy?
LuAnn popatrzyla po twarzach przechodniow i zrezygnowana, skierowala sie w strone kafejki. Romanello ruszyl za nia.
Zajeli ustronny stolik w glebi. Romanello zamowil dla siebie kawe, a potem spojrzal na LuAnn.
– Cos dla ciebie? – spytal uprzejmie.
– Nic – warknela, przeszywajac go wscieklym spojrzeniem.
Kelnerka oddalila sie.
– Poniewaz rozumiem doskonale, ze nie chcesz przeciagac tej rozmowy – podjal Romanello – przejdzmy moze od razu do sedna sprawy.
– Jak sie nazywasz?
– Bo co? – spojrzal na nia zdumiony.
– Jesli nie chcesz mi zdradzic prawdziwego nazwiska, to podaj chociaz zmyslone. Wszyscy, z ktorymi mam ostatnio do czynienia, tak robia.
– O czym ty mowisz… – urwal i zastanowil sie. – No dobrze, nazywaj mnie Tecza.
– Tecza, ha, dobre sobie. Nie wygladasz mi na tecze.
– I tu sie mylisz. – Oczy zablysly mu na chwile. – Tecze wspieraja sie koncami na garncach zlota.
– Naprawde? – LuAnn powiedziala to chlodnym tonem, ale w jej oczach pojawila sie czujnosc.
– Naprawde, a ty, LuAnn, jestes garncem zlota na koncu mojej teczy. – Rozlozyl szeroko rece. LuAnn zaczela wstawac od stolika. – Siadaj! – syknal. LuAnn znieruchomiala na ugietych nogach. – Siadaj, bo zamiast w raju, reszte zycia spedzisz w wiezieniu. – Znowu byl opanowany i dwornym gestem zaprosil ja do zajecia miejsca. Usiadla powoli z powrotem, nie odrywajac od niego wzroku.
– Nigdy nie bylam dobra w takich przekomarzaniach, panie Tecza, a wiec gadaj, o co ci chodzi, i konczmy z tym.
Romanello zaczekal, az kelnerka przyniesie mu kawe.
– Na pewno nie napijesz sie czegos goracego? – zwrocil sie do LuAnn. – Zimno dzisiaj.
Nie doczekawszy sie odpowiedzi, wzruszyl ramionami. Kelnerka postawila przed nim kawe ze smietanka i spytala, czy zycza sobie czegos jeszcze. Kiedy odeszla, Romanello nachylil sie nad stolikiem do LuAnn.
– Bylem w twojej przyczepie, LuAnn. Widzialem trupy.
Drgnela.
– Czego tam szukales?
Odchylil sie na oparcie.
– Po prostu przechodzilem i zajrzalem.
– Kawal sukinsyna z ciebie.
– Byc moze. Chcialem ci tylko powiedziec, ze widzialem, jak podjezdzalas pod przyczepe tym samochodem ze zdjecia w gazecie. Widzialem, jak na stacji kolejowej wyciagalas plik banknotow z nosidelka swojego dziecka. Widzialem, jak dzwonilas w pare miejsc.
– I co z tego? Dzwonic mi juz nie wolno?
– W tej przyczepie byly dwa trupy i fura narkotykow! I byla to twoja przyczepa!
Lu Ann zmruzyla oczy. Czy ten Tecza nie jest czasem policjantem, ktorego naslano, zeby naciagnal ja na zwierzenia? Poprawila sie na krzesle.
– Nie wiem, o czym mowisz. Nie widzialam zadnych trupow. A w tamtym samochodzie musiales widziec kogos innego. I swoje pieniadze moge trzymac, gdzie mi sie podoba. – Wyciagnela z kieszeni artykul. – Masz, zabieraj to i idz straszyc kogos innego.
Romanello wzial od niej fragment gazety, zerknal na niego i schowal do kieszeni. Kiedy jego dlon znowu wylonila sie spod stolika, Lu Ann o malo nie zerwala sie z miejsca. Tecza trzymal w palcach strzep zakrwawionej bluzki.
– Poznajesz, LuAnn?
Robila, co mogla, zeby nie dac po sobie poznac, jak jest wstrzasnieta.
– Jakis poplamiony galgan. I co z tego?
Usmiechnal sie.
– Wiesz, nie spodziewalem sie, ze tak chlodno to przyjmiesz. Taka tepa wiesniaczka z zabitej dechami dziury. Myslalem, ze padniesz na kolana i bedziesz blagala o litosc.
– Przykro mi, ze zawiodlam twoje oczekiwania. A jak jeszcze raz nazwiesz mnie czyms tepym, to dam ci kopa w tylek.
Twarz nagle mu zesztywniala. Rozsunal zamek blyskawiczny kurtki, odslaniajac kolbe pistoletu.