LuAnn chciala cos jeszcze powiedziec, ale zrezygnowala. Przygryzajac mocno warge, wybiegla na korytarz, wpadla do swojego pokoju i rzucila sie na lozko.
Wszystko sie rozlazilo jak zetlaly material. Czula to. Wstala, wbiegla do lazienki i puscila natrysk. Rozebrala sie szybko, weszla pod strugi parujacej wody, oparla sie o sciane i zamknawszy oczy, usilowala sobie wmowic, ze wszystko bedzie dobrze, ze Lisie do rana przejdzie, ze znowu bedzie kochajaca coreczka. Nie byla to ich pierwsza powazna scysja. Lisa nie tylko fizycznie przypominala matke; odziedziczyla rowniez po niej niezaleznosc i upor. Po paru minutach LuAnn uspokoila sie i poddala kojacemu dzialaniu wody.
Otwierajac znowu oczy, myslala juz o czyms innym. Matthew Riggs mial ja chyba teraz za wariatke. Zaklamana wariatke. Niezla kombinacja cech, jesli chce sie robic na kims wrazenie. Ale ona nie chciala na nim wywierac wrazenia. Bylo jej tylko zal tego czlowieka, bo dwukrotnie ryzykowal dla niej zycie i dwukrotnie odplacono mu za to niewdziecznoscia. Byl bardzo atrakcyjnym mezczyzna, ale ona nie szukala partnera. Tego by jeszcze brakowalo. Chyba juz nigdy z nikim sie nie zwiaze. Balaby sie rozmawiac ze strachu, ze niechcacy sie zdradzi. Jednak nie potrafila odgonic od siebie mysli o Matcie Riggsie. Bardzo przystojny mezczyzna. Silny, prawy, odwazny. On tez nosil w sercu jakas tajemnice. I cierpienie. Zaklela glosno na mysl, iz jej zycie jest az tak nienormalne, ze nie moze sie z nim nawet zaprzyjaznic.
Namydlala cialo gwaltownymi ruchami, rozladowujac w ten sposob swoja frustracje. I brutalny nacisk wlasnych dloni na skore cos jej nagle uswiadomil. Ostatnim mezczyzna, z ktorym spala, byl Duane Harvey. Od tamtego czasu minelo juz dziesiec lat. Kiedy przesuwala palcami po piersiach, przed oczyma stanela jej znowu twarz Riggsa. Potrzasnela gniewnie glowa, zacisnela mocno powieki i wsparla sie czolem o sciane kabiny natryskowej. Kafelki byly mokre i cieple. Trwala w tej pozycji, chociaz przez glowe przemykaly jej niebezpieczne skojarzenia. Ta wilgoc. To cieplo. To poczucie bezpieczenstwa. Myslac wciaz o Matcie Riggsie, niemal nieswiadomie zsunela dlonie na talie, potem na posladki. Oczy miala mocno zacisniete. Palce prawej dloni przeslizgnely sie na brzuch. Oddychala coraz glosniej. Z ust wyrwal sie cichy jek. Wielka lza potoczyla sie po policzku, ale zaraz zmyla ja woda. Dziesiec lat. Dziesiec – cholernych lat. Palce obu dloni stykaly sie teraz, zachodzily na siebie jak tryby zegara. Powoli, metodycznie, niezawodnie. Tam i z powrotem… Wyprostowala sie tak gwaltownie, ze o malo nie uderzyla glowa o natrysk.
– Boze, LuAnn! – krzyknela do siebie. Zakrecila wode i wyszla spod natrysku. Usiadla na klapie sedesu i zwiesila glowe miedzy kolana. Powoli dochodzila do siebie. Mokre wlosy lgnely do dlugich, nagich nog. Ociekajaca z niej woda tworzyla kaluze na posadzce. Z poczuciem winy w oczach spojrzala na kabine natryskowa. Napiela miesnie plecow, zyly na rekach nabrzmialy. To trudne. Bardzo trudne.
Wstala chwiejnie, wytarla sie i wyszla z lazienki.
W luksusowo urzadzonej sypialni wisial zegar, ktory dostala od matki. Jego tykanie koilo nerwy. Jakie to szczescie, ze przed laty zdazyla go wepchnac do torby, zanim zaatakowal ja w przyczepie tamten mezczyzna. Do dzisiaj lubila sluchac nocami odglosow, jakie wydaje. Gubil je co trzecie bicie, a o piatej po poludniu emitowal dzwiek kojarzacy sie z lekko przydepnietymi cymbalami. Zuzyte tryby, sprezyny, caly mechanizm, jednak dla niej ten zegar byl jak stary przyjaciel grajacy na sfatygowanej gitarze, ktora nie brzmi juz tak idealnie, jak powinna, ale uspokaja, przynosi poczucie komfortu.
Wciagnela spodnie i wrocila do lazienki, zeby wysuszyc wlosy. Z lustra spojrzala na nia kobieta na krawedzi. Czego? Prawdopodobnie zalamania. Moze pora odwiedzic psychiatre? Podjac jakas kuracje? – pytala bezglosnie swojego odbicia w lustrze. Nie, psychoterapia nie wchodzi w gre. Jak zwykle musi sie z tym uporac sama.
Przesunela palcem po bliznie na policzku, wyczuwajac kazdy kontur poszarpanej, uszkodzonej skory i przezywajac na nowo bolesne zdarzenia z przeszlosci. Nigdy nie zapomnisz – mowila sobie. – To wszystko falsz. Klamstwo.
Wysuszyla wlosy i chciala juz wrocic do sypialni, by znowu rzucic sie tam na lozko, kiedy przypomnialy sie jej slowa Lisy. Nie, nie moze przezywac przez cala noc tej urazy i gniewu. Musi jeszcze raz porozmawiac z corka. A przynajmniej sprobowac. Tak, pojdzie zaraz do niej.
– Witaj, Lu Ann.
Jakby ktos zdzielil ja obuchem w glowe. Przytrzymala sie framugi, bo nogi sie pod nia ugiely. Patrzyla na niego ze zmartwiala twarza. Nie potrafila dobyc z siebie glosu.
– Dawno sie nie widzielismy. – Jackson odszedl od okna i usiadl na krawedzi lozka.
Jego nonszalancja uwolnila wreszcie LuAnn z okowow bezwladu.
– Jak pan tu, u diabla, wszedl?
– Niewazne.
Dobrze znala ten glos i ten ton. Odzyly wspomnienia sprzed lat.
– Czego pan chce? – wykrztusila.
– Zaraz do tego przejdziemy. A poniewaz zanosi sie na dluzsza rozmowe, radzilbym ci cos na siebie zarzucic. – Patrzyl na nia znaczaco.
LuAnn nie mogla oderwac oczu od niespodziewanego goscia. Nie wiedziec czemu wolala stac przed nim polnaga, niz odwrocic sie chocby na chwile plecami. W koncu przelamala sie i wyciagnela z szafy krotki szlafrok. Przewiazala sie ciasno paskiem w talii i odwrocila. Jackson juz na nia nie patrzyl. Rozgladal sie po imponujacym buduarze, zatrzymal na chwile wzrok na sciennym zegarze, po czym podjal ogledziny. Najwyrazniej jej nagie do polowy cialo – za ujrzenie ktorego wielu mezczyzn oddaloby wszystko – nie zrobilo na nim szczegolnego wrazenia.
– Ladnie sie urzadzilas. O ile dobrze pamietam, ostatnio gustowalas w brudnym linoleum i gratach ze smietnika.
– Nie podoba mi sie to najscie.
Odwrocil sie do niej z blyskiem w oku.
– A mnie sie nie podoba, ze zmuszony bylem rzucic wszystko i znowu spieszyc ci z odsiecza, LuAnn. A przy okazji, jak mam sie do ciebie zwracac, LuAnn czy Catherine?
– Wszystko mi jedno – warknela. – I nie potrzeba mi zadnej odsieczy, a juz na pewno nie z panskiej strony.
Wstal z lozka i taksujacym spojrzeniem ocenil jej zmieniona powierzchownosc.
– Bardzo dobrze. Co prawda ja zrobilbym to lepiej, ale nie badzmy drobiazgowi – orzekl w koncu. – Tak czy inaczej, prezentujesz sie bardzo szykownie, bardzo wytwornie. Moje gratulacje.
– Ostatnio widzialam pana w sukience – zauwazyla LuAnn. – Poza tym niewiele sie pan zmienil.
Jackson nadal mial na sobie czarne ubranie, w ktorym byl w chacie, i ucharakteryzowal sie tak samo jak na ich pierwsze spotkanie, z tym ze teraz nie przydal sobie tuszy.
– Czyzbys o tym nie wiedziala? – spytal z usmiechem, ktory rozlal mu sie po calej twarzy. – Pomijajac inne moje cudowne wlasciwosci, nigdy sie nie starzeje. – Usmiech zgasl tak szybko, jak sie pojawil. – Porozmawiajmy. – Przysiadl znowu na krawedzi lozka i wymownym gestem zaprosil LuAnn do zajecia miejsca przy malym antycznym sekretarzyku stojacym pod sciana. Posluchala.
– O czym?
– Slyszalem, ze mialas goscia. Mezczyzne, ktory scigal cie samochodem.
– Skad pan, u diabla, o tym wie? – spytala gniewnie.
– Uparcie nie przyjmujesz do wiadomosci faktu, ze przede mna nic sie nie ukryje. Na przyklad to, ze pomimo mojego wyraznego zakazu wrocilas do Stanow Zjednoczonych.
– Dziesiec lat uplynelo.
– Ciekawe, nie przypominam sobie, zebym ustalal jakas date wygasniecia tego zakazu.
– Nie moze pan oczekiwac, ze bede przez cale zycie uciekala.
– Wprost przeciwnie, wlasnie tego od ciebie oczekuje. Wlasnie tego