zabic. Nigdy nie zapytal wprost o ich nazwiska, a oni nigdy nie przedstawiali mu sie inaczej jak Harry, Bili lub Sam, uwazajac zapewne, iz ujawnienie prawdziwych tozsamosci jeszcze bardziej zamaci mu w glowie. Ale jemu udalo sie zapamietac to, co dostrzegl na plakietkach identyfikacyjnych przyczepionych do nienagannie odprasowanych marynarek, a nastepnie spisal imiona i nazwiska na kartkach papieru, ktore znajdowaly sie w oddanym do jego dyspozycji biurku, i przekazal odwiedzajacej go codziennie Marie, wraz z prosba, zeby dobrze je ukryla.

Pozniej zona wyznala mu, iz choc postapila zgodnie z jego zyczeniem, to uwazala te podejrzliwosc za nieuzasadniona i przesadna. Jednak pewnego dnia, zaledwie kilka minut po goracej dyskusji z ludzmi z Waszyngtonu, Dawid ublagal ja, zeby natychmiast pojechala do banku, kazala otworzyc skrytke i wlozyla do niej jeden, doslownie jeden wlos, a nastepnie wyszla, pojezdzila troche po miescie i wrocila po jakichs dwoch godzinach, by sprawdzic, czy go tam jeszcze znajdzie.

Nie znalazla. Na pewno nie wyparowal, a wypasc moglby tylko wtedy, gdyby skrytka byla ponownie otwierana. Dostrzegla go na podlodze przy drzwiach sejfu.

– Skad wiedziales? – zapytala go nastepnego dnia.

– Jeden z przesluchujacych mnie przyjaciol zagalopowal sie i probowal mnie sprowokowac. Mo musial wyjsc na kilka minut, a on w tym czasie oskarzyl mnie, ze udaje amnezje i ukrywam przed nimi istotne wiadomosci. Wiedzialem, ze wkrotce przyjdziesz, wiec postanowilem podjac gre i sprawdzic, jak daleko sie posuna… Jak daleko moga sie posunac.

Nie bylo nic swietego wtedy, nie bylo nic swietego takze i teraz. Symetria od razu rzucala sie w oczy. Straznicy zostali wycofani, ale nawet wowczas, kiedy mu towarzyszyli, ich zadanie polegalo glownie na prowokowaniu i badaniu jego reakcji, jakby to on sam prosil o wzmocniona ochrone, a nie ulegl naleganiom jakiegos Edwarda McAllistera. Potem, zaledwie kilka godzin pozniej, nastapilo porwanie Marie, dokladnie wedlug scenariusza przepowiedzianego przez nerwowego mezczyzne o martwych oczach; zbyt dokladnie. A teraz okazuje sie, ze wspomniany Edward McAllister przebywa pietnascie tysiecy mil stad, tam gdzie wedlug jego wlasnych slow znajduje sie zrodlo wszystkich problemow. Czyzby podsekretarz stanu pracowal na dwie strony? Czyzby zostal przekupiony w Hongkongu? Czy zdradzil swoj kraj, podobnie jak czlowieka, ktorego przysiagl strzec? Czy to naprawde mozliwe? Cokolwiek to jednak bylo, to wsrod wszystkich nieprzeniknionych tajemnic znajdowal sie kryptonim „Meduza”. Podczas przesluchan, ktorym go poddawano, slowo to nie padlo ani razu, nikt nie uczynil na ten temat najmniejszej wzmianki. Bylo to ze wszech miar zdumiewajace; zupelnie jakby otoczony scisla tajemnica batalion zlozony z mordercow i psychopatow nigdy nie istnial, a jego nazwa zniknela ze wszystkich dokumentow. Ale on wiedzial, ze musi zaczac wlasnie od tego.

Wyszedl szybkim krokiem z sypialni i skierowal sie na dol, do swego gabinetu urzadzonego w niewielkiej bibliotece na parterze wiktorianskiego domu. Usiadl przy biurku, wysunal dolna szuflade i wyjal z niej wszystkie papiery i notatniki, a nastepnie za pomoca metalowego noza do otwierania listow podwazyl podwojne dno, odslaniajac inne, gesto zapisane kartki. Zostaly na nich utrwalone oderwane, niezrozumiale fragmenty wspomnien, obrazy pojawiajace sie nie wiadomo skad, o najdziwniejszych porach dnia i nocy. Byly tam arkusze papieru maszynowego, ale takze wymiete skrawki, a nawet serwetki, na ktorych w pospiechu zapisywal eksplodujace w jego glowie wizje i slowa. Wsrod tych bolesnych notatek wiele bylo do tego stopnia przesyconych cierpieniem, ze nie mogl ich pokazac Marie, obawiajac sie, iz wylaniajaca sie z nich prawdziwa postac Jasona Bourne'a sprawilaby jej zbyt wiele bolu. Znajdowaly sie tam takze nazwiska ludzi kierujacych tajnymi operacjami wywiadu, ktorzy tak skrupulatnie przesluchiwali go w osrodku leczniczym w Wirginii.

Niespodziewanie wzrok Dawida spoczal na lezacym na blacie biurka ohydnym, wielkokalibrowym pistolecie. Nie zdajac sobie z tego sprawy zabral go ze soba z sypialni. Przez chwile mu sie przypatrywal, a potem podniosl sluchawke. Zaczynala sie najokropniejsza godzina jego zycia, towarzyszyla mu bowiem bezustannie swiadomosc, ze z kazda minuta zona coraz bardziej sie od niego oddala.

Pierwsze dwie rozmowy sprowadzily sie do krotkiej wymiany zdan z zonami lub kochankami; kiedy sie tylko przedstawil, natychmiast slyszal w odpowiedzi, ze mezczyzn, z ktorymi chcial sie skontaktowac, nie ma w domu i nie wiadomo, gdzie sa ani kiedy wroca. Wciaz jeszcze byl nietykalny! Bez zgody z „gory” nikt sie do niego nawet nie zblizy, a ta zgoda zostala wlasnie cofnieta. Boze, powinien byl sie tego domyslic!

– Halo?

– Czy to rezydencja panstwa Lanierow?

– Tak.

– Chcialbym mowic z panem Williamem Lanierem. Prosze mu przekazac, ze to bardzo pilna sprawa o pnorytecie szesnascie-zero-zero. Moje nazwisko Thompson, dzwonie z Departamentu Stanu.

– Chwileczke – odpowiedziala wyraznie przejeta kobieta.

– Kto mowi? – odezwal sie po kilku sekundach meski glos.

– Dawid Webb. Chyba pamieta pan Jasona Bourne'a, prawda?

– Webb? – Cisza w sluchawce, wypelniona oddechem Williama Laniera. – Dlaczego przedstawil sie pan jako Thompson i powiedzial', ze to sprawa zwiazana z Bialym Domem?

– Podejrzewalem, ze w przeciwnym razie nie zechcialby pan ze mna rozmawiac. Sam mi pan kiedys mowil, ze nigdy nie kontaktuje sie pan z ludzmi, ktorzy nie maja odpowiednich uprawnien. Oni dla pana nie istnieja. Ogranicza sie pan wowczas do zlozenia meldunku o probie nawiazania kontaktu.

– W takim razie moge rowniez przypuszczac, iz pan wie, ze taki sposob nawiazania kontaktu, przez domowy telefon, jest calkowicie sprzeczny z regulaminem?

– Domowy telefon? Czyzby miejsce, w ktorym pan mieszka, mozna bylo nazwac domem?

– Doskonale pan wie, o czym mowie.

– Powiedzialem, ze to bardzo pilna sprawa…

– Ja na pewno nie mam z nia nic wspolnego – przerwal mu Lanier. – U mnie jest juz pan tylko martwa fiszka.

– I pewnie wolalby pan, zeby tak bylo naprawde?

– Tego nie powiedzialem. Mialem na mysli tylko to, ze nie zajmuje sie panem, a nie mam zwyczaju wkraczac w kompetencje innych.

– Jakich „innych”? – zapytal szybko Webb.

– A skad mam wiedziec, do cholery?

– Czy w zwiazku z tym mam rozumiec, ze pana nie interesuje, co moglbym panu powiedziec?

– To, czy mnie interesuje, czy nie, nie ma najmniejszego znaczenia. Wiem tylko tyle, ze panska sprawa nie wchodzi w zakres moich obowiazkow. Jezeli ma pan cos do przekazania, prosze skontaktowac sie ze swoim czlowiekiem.

– Probowalem. Jego zona powiedziala mi, ze wyjechal na Daleki Wschod.

– Wiec niech pan sprobuje w biurze. Na pewno ktos sie panem zajmie.

– Wiem o tym, ale nie mam najmniejszej ochoty, zeby ktos sie mna zajmowal. Musze porozmawiac z kims, kogo znam, a ciebie akurat znam, Bili. W Wirginii przedstawiles mi sie jako „Bili”, pamietasz? Wtedy nic cie nie interesowalo tak bardzo, jak to, co mialem do powiedzenia.

– Wtedy bylo wtedy, a teraz jest teraz. Posluchaj, Webb: nie moge ci pomoc, bo nie jestem w stanie nic ci doradzic. Bez wzgledu na to, co od ciebie uslysze, nie moge w zaden sposob zareagowac. Juz od prawie roku nie otrzymuje na twoj temat zadnych informacji. Musisz dotrzec do czlowieka, ktory sie z toba kontaktuje. Zadzwon jeszcze raz do Departamentu Stanu. Koncze rozmowe.

– „Meduza”… – szepnal Dawid. – Slyszysz mnie, Lanier? „Meduza”!

– Jaka meduza? Chcesz mi cos powiedziec?

– Wyciagne wszystko na swiatlo dzienne, slyszysz? Wszystko rozpieprze, jezeli nie uzyskam konkretnych odpowiedzi!

– A moze jednak pozwolilbys, zeby ktos sie toba zajal? – zaproponowal chlodno Lanier. – Zastanow sie rowniez, czy nie warto by sie zglosic do szpitala.

Rozmowa zostala przerwana. Dawid, caly mokry od potu, odlozyl sluchawke.

Lanier nic nie wiedzial o „Meduzie”. Gdyby bylo inaczej, nie skonczylby rozmowy, tylko staralby sie dowiedziec mozliwie najwiecej, macki „Meduzy” siegaly bowiem az do terazniejszosci. Lanier nalezal jednak do najmlodszych sposrod tych, ktorzy go przesluchiwali; liczyl sobie z pewnoscia nie wiecej niz trzydziesci trzy lub trzydziesci cztery lata i chociaz odznaczal sie wybitna inteligencja, to z pewnoscia nie zaliczal sie do zasluzonych weteranow. O oddziale degeneratow, ktorego istnienie w dalszym ciagu bylo okryte gleboka tajemnica, mogl wiedziec jedynie ktos starszy i bardziej doswiadczony. Webb spojrzal ponownie na liste nazwisk i numerow i jeszcze raz podniosl

Вы читаете Krucjata Bourne’a
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату