sluchawke.
– Halo? – odezwal sie meski glos.
– Czy pan Samuel Teasdale?
– Owszem. Kto mowi?
– Ciesze sie, ze to pan odebral telefon, a nie panska zona.
– Jeszcze niedawno na pewno by sie tak stalo, ale nie teraz. Zegluje po Morzu Karaibskim z kims, kogo nigdy w zyciu nie widzialem na oczy. A teraz, skoro juz pan zna historie mojego zycia, moze by pan sie przedstawil?
– Jason Bourne. Pamieta mnie pan?
– Webb?
– Juz prawie zapomnialem, ze sie tak nazywam – odparl Dawid.
– Dlaczego pan do mnie dzwoni?
– Bo byles dla mnie mily. Kiedy poznalismy sie w Wirginii, kazales mi mowic do siebie Sam.
– Tak, tak, oczywiscie. Powiedzialem ci, zebys mi mowil Sam, bo wszyscy przyjaciele tak mnie nazywaja… – Teasdale najwyrazniej byl zdumiony i przestraszony. – Ale to bylo juz prawie rok temu, Davey, a przeciez wiesz, jakie sa przepisy. Przydzielaja ci czlowieka, z ktorym masz sie kontaktowac albo w terenie, albo w Departamencie. Tylko z nim powinienes gadac, bo tylko on jest ze wszystkim na biezaco.
– A czy ty nie jestes na biezaco, Sam?
– Jesli chodzi o ciebie, to nie. Pamietam jeszcze polecenie, jakie otrzymalismy w twojej sprawie kilka tygodni po tym, jak wyjechales z Wirginii. Wszystkie informacje i doniesienia zwiazane z,,obiektem” takim to a takim mialy byc natychmiast przekazywane do sekcji takiej to a takiej, natomiast sam „obiekt” ma od tej pory nawiazywac kontakt wylacznie za posrednictwem wyznaczonego czlowieka w Departamencie i pelnomocnikow znajdujacych sie na miejscu.
– Ci „pelnomocnicy” zostali wycofani, a moj „czlowiek” zniknal bez sladu.
– Daj spokoj – zaprotestowal podejrzliwie Teasdale. – To bez sensu. Nic takiego nie moglo sie zdarzyc.
– Ale sie zdarzylo! – ryknal Webb. – Nie tylko mnie, ale i mojej zonie!
– O czym ty mowisz? Co z twoja zona?
– Zniknela, ty sukinsynu! Wszyscy jestescie sukinsynami! To wy do tego dopusciliscie! – Webb z calej sily zacisnal dlon na rece, w ktorej trzymal sluchawke, usilujac opanowac jej drzenie. – Musze poznac wszystkie odpowiedzi. Sam. Musze wiedziec, kto utorowal droge, kto zdradzil. Podejrzewam, kto to byl, ale potrzebuje dowodow, zeby go przygwozdzic. Zeby was wszystkich przygwozdzic, jesli bede musial.
– Uspokoj sie! – przerwal mu gniewnie Teasdale. – Jesli probujesz mnie zastraszyc, to marnie ci to wychodzi! Ja nie jestem chlopcem do bicia. Odchrzan sie ode mnie! Opowiadaj swoje historyjki lekarzom, ale nie mnie. Ja nawet nie musze z toba rozmawiac, tylko zameldowac o tym, ze do mnie dzwoniles, co zrobie natychmiast, jak sie tylko od ciebie odczepie! Dodam tez, ze zasypales mnie stekiem nieprawdopodobnych bzdur i ze powinni porzadnie przebadac ci glowe, zeby…
– „Meduza”! – krzyknal Dawid. – Dziwne, ze nawet dzisiaj nikt nie chce o niej mowic, nie uwazasz? Pewnie to w dalszym ciagu scisla tajemnica, co?
Tym razem nie uslyszal trzasku odkladanej sluchawki. Teasdale nie przerwal rozmowy.
– Plotki – powiedzial po chwili spokojnym, bezbarwnym glosem. – Cos takiego, jak tajne kartoteki Hoovera. Dobry temat, zeby pogadac przy paru piwach, ale nic ponadto.
– To nie sa plotki. Sam. Podobnie jak to, ze zyje i oddycham, chodze do toalety i poce sie, tak jak teraz.
– Wiele przeszedles, Davey…
– Bylem tam! Walczylem w „Meduzie”! Niektorzy twierdza nawet, ze bylem najlepszy, czyli najgorszy. Wlasnie dlatego zostalem wybrany, zeby przemienic sie w Jasona Bourne'a.
– Nie wiedzialem o tym. Nigdy o tym nie rozmawialismy i dlatego nie wiedzialem. A co, moze rozmawialismy kiedykolwiek o tym, Davey?
– Przestan mnie tak nazywac! Nie jestem zaden „Davey”!
– W Wirginii bylismy „Sam” i „Davey”, nie pamietasz?
– To nie ma znaczenia! Wtedy wszyscy gralismy. Morris Panov byl naszym sedzia, az do pewnego dnia, kiedy zrobiles sie nieco grubianski.
– Juz za to przeprosilem – odparl cicho Teasdale. – Kazdy moze miec gorszy dzien. Przeciez powiedzialem ci o mojej zonie.
– Nie obchodzi mnie twoja zona, tylko moja! Jezeli nie otrzymam pomocy, roztrabie wszystkim na lewo i prawo o „Meduzie”!
– Jestem pewien, ze otrzymasz taka pomoc, jaka zechcesz, jesli skontaktujesz sie ze swoim czlowiekiem w Departamencie Stanu.
– Nie ma go! Wyjechal!
– W takim razie z kims, kto go zastepuje. Na pewno sie toba zajmie.
– Zajmie sie? Boze, kim ty jestes? Robotem?
– Czlowiekiem, ktory stara sie wykonywac swoje obowiazki, panie Webb. Obawiam sie, ze nic wiecej nie moge dla pana zrobic. Dobrej nocy.
Rozleglo sie znajome stukniecie i polaczenie zostalo przerwane.
Zostal jeszcze jeden, pomyslal ogarniety goraczka Dawid, wpatrujac sie w liste zmruzonymi, zalewanymi potem oczami. Uprzejmy, znacznie lepiej wychowany od pozostalych, odrobine flegmatyczny, co swiadczylo albo o dobrze zamaskowanym, blyskawicznie dzialajacym umysle, albo o braku przekonania do wykonywanego zawodu, w ktorym nie czul sie najlepiej. Wszystko jedno; teraz i tak nie bylo czasu, zeby sie nad tym zastanawiac.
– Czy to rezydencja panstwa Babcock?
– Jak najbardziej – odparl kobiecy glos, przesycony aromatem magnolii. – Nie nasz dom, co zawsze podkreslam, ale na pewno miejsce, w ktorym chwilowo mieszkamy.
– Czy moglbym rozmawiac z panem Harrym Babcockiem?
– A czy wolno mi zapytac, z kim mowie? Mozliwe, ze wyszedl z dziecmi przed dom, choc nie jest wcale wykluczone, ze poszedl z nimi az do parku. Odkad zmieniono oswietlenie alejek, mozna tam spokojnie spacerowac, bez obawy, ze zza krzakow wyskoczy jakis bandzior i…
Dobrze zamaskowane, blyskawicznie dzialajace umysly. Zarowno on, jak i ona.
– Nazywam sie Reardon, z Departamentu Stanu. Mam dla pana Babcocka pilna wiadomosc. Otrzymalem polecenie, zeby skontaktowac sie z nim osobiscie tak predko, jak to tylko mozliwe.
Delikatny szum w sluchawce wzmogl sie, kiedy kobieta zaslonila mikrofon dlonia, ale i tak slychac bylo sciszona wymiane zdan. Po chwili rozlegl sie flegmatyczny glos Harry'ego Babcocka.
– Nie znam zadnego Reardona, panie Reardon, a wszystkie wiadomosci dla mnie przekazuje telefonistka, ktora przedstawia sie w scisle okreslony sposob. Czy pan jest ta telefonistka, panie Reardon?
– Jeszcze nie slyszalem, zeby ktos tak szybko wrocil do domu ze spaceru po parku, panie Babcock.
– Godne uwagi, prawda? Byc moze wystapie na nastepnej olimpiadzie. Wracajac jednak do zasadniczego tematu naszej rozmowy:
odnosze wrazenie, ze znam panski glos, ale nie potrafie sobie przypomniec nazwiska…
– Jason Bourne.
Milczenie nie trwalo dluzej niz sekunde. Mial naprawde blyskawicznie dzialajacy umysl.
– To bylo juz dosc dawno temu, nieprawdaz? Cos okolo roku, jesli mnie pamiec nie myli. Wiec to ty, Dawidzie. – Z cala pewnoscia nie bylo to pytanie.
– Tak, Harry. Musze z toba porozmawiac.
– To niemozliwe. Powinienes rozmawiac z innymi, nie ze mna.
– Chcesz przez to powiedziec, ze zostalem odsuniety?
– Dobry Boze, po co takie dramatyczne okreslenia! Nic nie sprawi mi wiekszej przyjemnosci, niz wiadomosc o tym, jak tobie i twojej zonie uklada sie nowe zycie… W Massachusetts, o ile sie nie myle?
– Maine.
– Oczywiscie. Wybacz mi. I co, wszystko w porzadku? Jak z pewnoscia wiesz, ja i moi koledzy mamy tyle roznorodnych zajec, ze nie bardzo moglismy sledzic na biezaco twoje postepy.
– Ktos inny okreslil to tak, ze nie bardzo mogliscie znowu dostac mnie w swoje rece.
– Och, mam nadzieje, ze w to nie wierzysz.