Dawid nie mial jeszcze sprecyzowanego planu, ale wiedzial mniej wiecej, co powinien zrobic, byl to bowiem jedyny i najbardziej oczywisty sposob postepowania. Wrociwszy biegiem do pokoju chwycil sluchawke i naciskajac w pospiechu klawisze wybral zapamietany numer.
– Tu portiernia – rozlegl sie przyjemny glos. Chyba Hindus, pomyslal Dawid.
– Czy mowie z szefem portierni?
– Tak, prosze pana.
– Na pewno? Nie z ktoryms z pomocnikow?
– Niestety, nie. A z ktorym konkretnie zyczy pan sobie mowic?
– Wole z panem – odparl Webb. – Chodzi mi o sprawe, ktora musi byc zalatwiona z najwieksza dyskrecja. Czy moge na pana liczyc? Potrafie sie odpowiednio odwdzieczyc.
– Czy jest pan gosciem naszego hotelu?
– Tak.
– Jak sie domyslam, nie wchodzi w gre nic, co by moglo nas narazic na jakies straty lub nieprzyjemnosci?
– Wrecz przeciwnie. Dzieki temu umocnicie jeszcze bardziej swoja renome.
– Jestem do panskich uslug, sir.
Ustalono, ze limuzyna prowadzona przez najbardziej doswiadczonego kierowce podjedzie za dziesiec minut do bocznego wyjscia na Salisbury Road. Za swoja gotowosc do wspolpracy, a takze za to, ze nie wprowadzi do komputera nazwiska klienta, portier otrzyma dwiescie dolarow. Jeden z boyow zaprowadzi pana Cruetta do windy dla personelu, ktora zwiezie go do podziemia, skad wychodzi sie prosto na Salisbury Road.
Pozbywszy sie ustalonej sumy, Dawid zajal miejsce na tylnym siedzeniu daimiera. Z zadowoleniem stwierdzil, ze za kierownica siedzi ubrany w uniform niemlody juz mezczyzna o znudzonym wyrazie twarzy, z trudem zmuszajacy sie do okazania uprzejmosci.
– Dzien dobry panu! Nazywam sie Pak-fei i zapewniam pana, ze na pewno bedzie pan ze mnie zadowolony. Pan mi powie, gdzie chce jechac, a ja pana tam zawioze! Wiem wszystko!
– Na to wlasnie liczylem – odparl cicho Webb.
– Slucham, prosze pana?
– Wo buski luke – powiedzial Dawid, dajac kierowcy jasno do zrozumienia, ze nie jest zwyczajnym turysta. – Nie bylem tu od wielu lat i chce sobie przypomniec pewne rzeczy – mowil dalej po chinsku. – Co bys powiedzial na normalny objazd wyspy, polaczony z krotkim wypadem do Koulunu? Musze tu byc z powrotem za jakies dwie godziny… Aha, od tej pory bedziemy mowic wylacznie po angielsku.
– Pana chinski jest bardzo dobry! Z wyzszych sfer, ale wszystko rozumiem. Tylko dwie zhongtou…
– Dwie godziny – przerwal mu Webb. – Pamietaj, tylko po angielsku, nie chce sie powtarzac. Jesli dobrze sie spiszesz, dostaniesz napiwek za cale dwadziescia cztery.
– Dobrze! – wykrzyknal Pak-fei, uruchomil silnik i sprawnie wlaczyl sie do nieprawdopodobnie gestego ruchu na Salisbury Ro-ad. – Zapewniam pana, ze bedzie pan nadzwyczaj zadowolony!
Tak tez bylo w istocie. Nazwy i obrazy, przesuwajace sie w pokoju przed oczami Dawida, znalazly swoje rzeczywiste odpowiedniki. Okazalo sie, ze zna niemal wszystkie ulice w centrum, rozpoznal hotel Mandaryn, Hongkong Ciub i Chater Square z budynkiem Sadu Najwyzszego usytuowanym naprzeciwko najwazniejszych bankow kolonii. Z cala wyrazistoscia powrocily wspomnienia spacerow zatloczonymi uliczkami prowadzacymi do przystani linii promowych, stanowiacych glowne polaczenie wyspy z Koulunem, a takze Queen's Road, Hillier, Possession Street i halasliwa Wanchai. Byl tu kiedys, znal te wszystkie miejsca, a nawet mniejsze zaulki i skroty, ktorymi mozna bylo przemykac niepostrzezenie, omijajac najbardziej zatloczone rejony. Rozpoznal kreta szose prowadzaca do Aberdeen, wiedzac, ze za chwile ujrzy ekskluzywne, unoszace sie na wodzie restauracje, a nieco dalej niesamowita cizbe dzonek i sampanow zamieszkanych przez nieprzeliczone ludzkie mrowie. Niemal slysza! okrzyki graczy w madzonga, licytujacych coraz wieksze sumy w przycmionym, zoltym blasku naftowych lamp. Przypomnial sobie, ze na plazach Shek O i Big Wave spotykal sie kiedys z wieloma nieznajomymi ludzmi – nie z ludzmi, lecz lacznikami, poprawil sie natychmiast – ze kapal sie w zatloczonych wodach Repulse Bay, nad ktora wznosily sie kolonialne hotele, tracace w coraz szybszym tempie swoj wiekowy splendor. Wszystko to znal i widzial, lecz nie wywolywalo to w jego pamieci zadnych skojarzen.
Spojrzal na zegarek; jezdzili po miescie juz od prawie dwoch godzin. Zatrzymaja sie jeszcze w jednym miejscu, a potem podda Pak-feia probie.
– Wracamy na Chater Square – powiedzial do kierowcy. – Musze cos zalatwic w jednym z bankow. Zaczekasz na mnie w samochodzie.
Pieniadze nie tylko spelnialy funkcje smaru niezbednego dla prawidlowego funkcjonowania zarowno machiny przemyslowej, jak i towarzyskich ukladow, lecz byly rowniez przepustka do wolnosci. Bez nich uciekajacy czlowiek musial walczyc z wieloma krepujacymi go wiezami, a prowadzacy poscig stawal nieraz bezradny wobec przeszkod uniemozliwiajacych mu kontynuowanie polowania. Latwosc wydawania zwiekszala sie wraz ze wzrostem sumy. Nietrudno wyobrazic sobie katusze, jakie przezywa czlowiek mogacy rozporzadzac suma pieciuset dolarow, i swobode zachowania tego, ktory dysponuje kwota tysiac razy wieksza. Tak wlasnie czul sie Dawid w banku przy Chater Square. Wszystkie formalnosci zalatwiono szybko i sprawnie;
pieniadze zjawily sie w eleganckiej teczce, a wraz z nimi propozycja zorganizowania dyskretnej obstawy, ktora moglaby towarzyszyc niezwyklemu klientowi do hotelu, gdyby takie bylo jego zyczenie. Dawid grzecznie odmowil, podpisal podsuniety formularz i wrocil do czekajacego na ruchliwej ulicy samochodu.
Nachyliwszy sie w kierunku szofera polozyl jedna dlon na miekkim materiale oparcia, a druga podal mu studolarowy banknot.
– Musze kupic pistolet, Pak-fei – powiedzial cicho. Kierowca odwrocil powoli glowe. Jego spojrzenie najpierw padlo na banknot, a potem przesunelo sie na twarz Webba. Wymuszona sluzalczosc i sztuczny zapal zniknely, jakby ich nigdy nie bylo.
– K-oulun – odparl spokojnie. – Mongkok. Wzial pieniadze.
ROZDZIAL 9
Daimier przeciskal sie przez zatloczone ulice Mong-koku, dzielnicy, ktora dzierzy niezbyt godne pozazdroszczenia pierwszenstwo jako najgesciej zaludniony obszar miejski w historii ludzkosci. Zaludniony, trzeba zaznaczyc, prawie wylacznie przez Chinczykow. Twarz przybysza z Zachodu stanowila tu taka rzadkosc, ze za pasazerem limuzyny biegly zaciekawione spojrzenia. Wyrazaly zarazem wrogosc i rozbawienie. Zaden bialy mezczyzna ani kobieta nie powinni zapuszczac sie po zmierzchu w zaulki Mongkoku; nie dziala tutaj zaden orientalny Cotton Ciub. U zrodel takiego nastawienia nie stoi bynajmniej rasizm; to po prostu kwestia uznania tutejszej rzeczywistosci. Zbyt malo tu miejsca dla czlonkow ich wlasnej nacji – a oni od tysiecy lat, przez wszystkie chinskie dynastie dbali wylacznie o swoich. Rodzina jest wszystkim, poza nia nie istnieje nic, a wiele rodzin, ktore bynajmniej nie popadly w nedze, gniezdzilo sie w jednej izbie, mieszczacej pojedyncze lozko i materace rozlozone na czystej podlodze z nie heblowanych desek.
Rozwieszone na setkach malych balkonikow pranie swiadczylo o powadze, z jaka traktuje sie tutaj wymog czystosci, mieszkancy bowiem pojawiali sie tam wylacznie po to, by powiesic nowe sztuki garderoby. Balkony wypelniajace cala przestrzen miedzy przyleglymi domami wydawaly sie drzec niespokojnie, kiedy wiatr uderzal w ruchoma sciane tkanin i do tanca ruszaly dziesiatki tysiecy najprzerozniejszych strojow – kolejny dowod na wyjatkowe przeludnienie tej dzielnicy.
Mongkok nie byl bynajmniej biedny. Wszedzie kluly w oczy zywe, sztuczne kolory, najbardziej zas przyciagala wzrok jaskrawa czerwien. Ponad glowami tlumu widac bylo olbrzymie, dopracowane do ostatniego szczegolu neony, a kazda ulice i alejke wypelnialy reklamy siegajace nawet trzeciego pietra. Chinskie ideogramy za wszelka cene staraly sie uwiesc klientow. W Mongkoku znajdowalo sie bogactwo, i to zarowno to dyskretne, jak i to krzykliwe, rzucajace sie w oczy, choc nie zawsze zgromadzone zgodnie z prawem. Brakowalo tylko jednej rzeczy – wolnej przestrzeni. Jej nieliczne enklawy nalezaly do tubylcow, a nie przybyszy z zewnatrz, chyba ze taki przybysz – przyprowadzony tu przez ktoregos z miejscowych – dostarczal pieniedzy dla nienasyconej machiny produkujacej szeroki asortyment dobr doczesnych i pozadoczesnych. Trzeba bylo tylko wiedziec, gdzie szukac, a takze znac cene. Kierowca Pak-fei wiedzial, gdzie szukac, a Jason Bourne znal cene.