Wartownik zmarszczyl brwi.

– Tu nie ma przewodow grzewczych.

– Wiem- odrzekl Ahmed; zlapal jedna reka pistolet maszynowy wartownika, druga walnal jego glowa o sciane.

Gdy wartownik zaczal osuwac sie na ziemie, znow go uderzyl, tym razem kolba pistoletu.

– Pomozcie mi tutaj – rozkazal Arsienow i wetknal palce w otwory kraty wywietrznika.

Karim i kobieta dolaczyli do niego, ale Ahmed dalej okladal wartownika kolba, choc bylo jasne, ze mezczyzna jest nieprzytomny i prawdopodobnie nie ocknie sie przez jakis czas.

– Ahmed, oddaj mi bron! – krzyknal Arsienow.

Ahmed rzucil mu pistolet maszynowy, potem zaczal kopac lezacego wartownika w twarz. Poplynela krew i w powietrzu zapachnialo smiercia.

Arsienow odciagnal Ahmeda od wartownika.

– Kiedy wydaje ci rozkaz, to go wykonuj, bo, na Allaha, skrece ci kark! Ahmed ciezko dyszal. Zmiazdzyl Arsienowa wzrokiem.

– Mamy wyliczony czas – przypomnial wsciekle Arsienow. – To nie pora, zebys sie wyzywal.

Ahmed rozesmial sie. Strzasnal z siebie reke Arsienowa i poszedl pomoc Karimowi przy kracie. Wladowali wartownika do przewodu wentylacyjnego, potem pojedynczo wpelzli za nim. Ahmed, jako ostatni wchodzacy, umiescil krate z powrotem na miejscu.

Musieli przeczolgac sie po wartowniku. Kiedy przyszla kolej Arsienowa, przycisnal palce do jego tetnicy szyjnej.

– Nie zyje – oznajmil.

– I co z tego? – spytal zaczepnie Ahmed. – Niedlugo wszyscy beda sztywni.

Posuwali sie na czworakach przewodem wentylacyjnym, dopoki nie dotarli do rozgalezienia. Dokladnie przed nimi byl pionowy szyb. Wyjeli sprzet. Umocowali aluminiowa poprzeczke w gornym otworze szybu, przyczepili do niej line i zrzucili w dol. Arsienow schodzil pierwszy. Owinal line wokol lewego uda i przeciagnal nad prawym. Opuszczal sie wolno, zmieniajac rece. Wyczuwal po lekkim drzeniu liny, kiedy dolaczaja do niego nastepni czlonkowie grupy.

Zatrzymal sie tuz nad pierwsza skrzynka rozdzielcza. Wlaczyl miniaturowa latarke i oswietlil sciane szybu. Zobaczyl pionowe kable elektryczne. W ich gaszczu lsnilo cos nowego.

– Czujnik ciepla! – zawolal w gore.

Karim, ekspert od elektroniki, byl tuz nad nim. Kiedy Arsienow oswietlal latarka sciane, Karim wyjal szczypce i kawalek przewodu z zaciskami krokodylkowymi na koncach. Ominal ostroznie Arsienowa i zawisl nieco powyzej zasiegu detektora. Wierzgnal jedna noga, zblizyl sie do sciany i chwycil kabel. Przebiegl palcami po przewodach, przecial jeden i umocowal na nim zacisk. Potem usunal izolacje z innego przewodu i przyczepil do niego drugi zacisk.

– Droga wolna – powiedzial cicho.

Opuscil sie do poziomu czujnika, ale nie zabrzmial alarm. Udalo mu sie obejsc obwod. Wedlug sensora, wszystko bylo w porzadku.

Karim przepuscil Arsienowa i zeszli na dno szybu. Mieli w zasiegu serce podsystemu klimatyzacyjnego sali obrad.

– Naszym celem jest podsystem klimatyzacyjny sali obrad – powiedzial Bourne, kiedy szli z Chanem przez hol hotelowy. Chan niosl pod pacha laptopa, ktory dostali od Oszkara. – To najlepsze miejsce do aktywacji ich dyfuzora.

O tak poznej porze w wysokim i zimnym holu nie bylo nikogo poza sluzbami bezpieczenstwa i pracownikami hotelu. Dygnitarze byli w swoich apartamentach. Spali lub przygotowywali sie do rozpoczecia szczytu, co mialo nastapic za kilka godzin.

– Ochrona niewatpliwie doszla do tego samego wniosku – odparl Chan – co oznacza, ze kiedy zblizymy sie do podstacji, beda chcieli wiedziec, co tam robimy.

– Pomyslalem o tym – odrzekl Bourne. – Czas, zebysmy wykorzystali

moj stan zdrowia.

Przeszli bez przeszkod przez glowna czesc budynku i znalezli sie na ozdobnym dziedzincu wewnetrznym z geometrycznymi zwirowymi sciezkami, wiecznie zielonymi krzewami i kamiennymi lawkami o futurystycznych ksztaltach. Po drugiej stronie byla czesc konferencyjna. W srodku zeszli po trzech kondygnacjach schodow. Chan wlaczyl laptopa, sprawdzili rozklad pomieszczen i upewnili sie, ze sa na wlasciwym poziomie budynku.

– Tedy – powiedzial Chan, zamknal komputer i ruszyli dalej.

Ale oddalili sie tylko trzydziesci metrow od schodow, kiedy szorstki glos ostrzegl ich:

– Jeszcze jeden krok i obaj jestescie martwi.

Na dnie szybu wentylacyjnego czeczenscy rebelianci czekali przykucnieci, z nerwami napietymi do granic wytrzymalosci. Czekali na ten moment od miesiecy. Byli gotowi, rwali sie naprzod. Drzeli z podniecenia i chlodu – im glebiej pod hotelem, tym bylo zimniejsze. Musieli tylko przeczolgac sie krotkim przewodem wentylacyjnym, by dotrzec do przekaznikow systemu klimatyzacyjnego, ale od celu odgradzaly ich sluzby bezpieczenstwa w korytarzu na zewnatrz kraty. Czeczeni byli unieruchomieni, dopoki tamci nie pojda na obchod.

Ahmed spojrzal na zegarek. Zostalo im czternascie minut na wykonanie zadania i powrot do furgonetki. Na czolo wystapily mu krople potu. Spocil sie tez pod pachami. Strugi potu splywaly mu po ciele i draznily skore. Mial sucho w ustach i oddychal plytko. Zawsze tak bylo w akcji. Walilo mu serce i drzal na calym ciele. Jeszcze nie ochlonal po naganie od Arsienowa. Dostal ja przy innych, co bylo podwojnie obrazliwe. Kiedy teraz wytezal sluch, patrzyl na Arsienowa z pogarda. Po tamtej nocy w Nairobi stracil dla niego caly szacunek. Nie tylko dlatego, ze Arsienow zostal rogaczem; rowniez dlatego, ze nie mial o tym pojecia. Ahmed wykrzywil w usmiechu grube wargi. Przyjemne uczucie, miec przewage nad Arsienowem.

W koncu uslyszal, ze glosy sie oddalaja. Skoczyl naprzod, gotow na spotkanie ze swoim przeznaczeniem, ale potezne ramie powstrzymalo go bolesnie.

– Jeszcze nie – syknal.

– Przeciez odeszli – odparowal Ahmed. – Tracimy czas.

– Ruszymy, kiedy wydam rozkaz.

Nastepny afront, pomyslal Ahmed. Tego juz za wiele. Splunal z pogardliwa mina.

– Dlaczego mam sluchac twoich rozkazow? Ja czy ktokolwiek z nas? Nie potrafisz nawet utrzymac swojej kobiety tam, gdzie jej miejsce.

Arsienow rzucil sie na niego. Walczyli przez chwile, ale sily byly rowne. Reszta stala z boku. Bali sie wtracic.

– Nie bede dluzej tolerowal twojej bezczelnosci – ostrzegl Arsienow. – Albo sluchasz moich rozkazow, albo juz po tobie.

– Wiec mnie zabij – odparl Ahmed. – Ale wiedz jedno: w Nairobi, tam tej nocy przed demonstracja, Zina poszla do pokoju Szejka, kiedy spales.

– Lzesz! – odparowal Arsienow, myslac o obietnicy, ktora on i Zina zlozyli sobie w kryjowce. – Zina nigdy by mnie nie zdradzila.

– Przypomnij sobie, gdzie byl moj pokoj. Ty je przydzielales. Widzialem ja na wlasne oczy.

W oczach Arsienowa blysnela nienawisc, ale puscil Ahmeda.

– Zabilbym cie na miejscu, gdyby nie to, ze wszyscy mamy do odegrania wazne role w tej operacji. – Skinal na innych. – Idziemy.

Karim, ekspert od elektroniki, ruszyl pierwszy, za nim poszla kobieta i Ahmed. Arsienow zamykal tyly. Karim wkrotce podniosl reke i zatrzymal ich.

Arsienow uslyszal jego cichy glos:

– Czujnik ruchu.

Zobaczyl, ze Karim kuca i przygotowuje swoj sprzet. Byl wdzieczny za obecnosc tego speca. Ilez bomb skonstruowal dla nich Karim przez lata… Wszystkie zadzialaly bezblednie, nigdy sie nie pomylil.

Jak przedtem, Karim wyjal kawalek przewodu z zaciskami krokodylkowymi na koncach. Ze szczypcami w jednej rece odszukal wlasciwe przewody w instalacji elektrycznej, oddzielil je, przecial jeden i przyczepil zacisk do odslonietej miedzianej koncowki. Potem usunal izolacje z innego przewodu i zalozyl drugi zacisk, tworzac obejscie obwodu.

Вы читаете Dziedzictwo Bourne'a
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату