– Nie ma sensu rozmawiac o winie – odrzekl spokojnie. – Teraz pracujemy razem.
– I mam ci sie po prostu podporzadkowac? – odparowal Chan. – Dlaczego? Uwazasz, ze na to zaslugujesz?
Byli juz prawie przy terminalu. Bourne zrozumial, jak kruche jest odprezenie miedzy nimi.
– Bylbym glupi, gdybym uwazal, ze zasluguje na cos z twojej strony. – Zerknal przez okno na jasne swiatla terminalu. – Chodzilo mi o to, ze jesli pojawi sie jakis problem, jesli wpadniemy w zasadzke, to ja, a nie
ty…
– Czy nie sluchales niczego, co ci mowilem? – zapytal Chan i przepchnal sie obok Bourne'a. – Nie liczy sie dla ciebie nic, co zrobilem?
Pojawil sie pilot.
– Otworz drzwi – rozkazal mu Chan. – I zostan na pokladzie. Pilot poslusznie otworzyl drzwi i opuscil schodki na plyte lotniska. Bourne zrobil krok wzdluz przejscia miedzy siedzeniami.
– Chan…
Miazdzace spojrzenie syna go zatrzymalo. Patrzyl przez szybe, jak Chan schodzi na dol. Na plycie podszedl do niego urzednik imigracyjny. Chan pokazal mu paszport i wskazal samolot. Urzednik ostemplowal paszport i skinal glowa.
Chan odwrocil sie i wbiegl po schodkach. Podszedl przejsciem miedzy siedzeniami, wyciagnal spod kurtki kajdanki i przykul sie do Bourne'a.
– Nazywam sie Chan LeMarc i jestem inspektorem Interpolu – oznajmil, wetknal laptopa pod pache i zaczal prowadzic Bourne'a do drzwi. – Jestes moim wiezniem.
– A jak sie nazywam? – zapytal Jason.
Chan wypchnal go na zewnatrz.
– Ty? Jestes Jasonem Bourne'em, poszukiwanym przez CIA, Francuzow i Interpol za zabojstwo. To jedyny sposob, zeby ten gosc wpuscil cie do Islandii bez paszportu. Jak wszyscy jego koledzy na swiecie, czytal okolnik CIA.
Urzednik imigracyjny cofnal sie na bezpieczna odleglosc, gdy go mijali. Kiedy przeszli przez terminal, Chan natychmiast otworzyl kajdanki. Przed budynkiem wsiedli do pierwszej taksowki w rzedzie i podali kierowcy adres niecaly kilometr od hotelu Oskjuhlid.
Spalko siedzial na miejscu pasazera w furgonetce cieplowni i trzymal chlodziarke miedzy nogami. Czeczenski rebeliant jechal ulicami srodmiescia do hotelu Oskjuhlid. Zadzwonil telefon komorkowy Spalki. Wiadomosc nie byla dobra.
– Udalo nam sie zamknac pokoj przesluchan, zanim do budynku we
zla policja i strazacy – zameldowal z Budapesztu jego szef bezpieczenstwa. – Ale mimo dokladnego przeszukania calego gmachu nie znalezlismy Bourne'a ani Chana.
– Jak to mozliwe? – zapytal Spalko. – Jeden byl zwiazany, a drugi uwieziony w pokoju wypelnionym gazem.
– Nastapila eksplozja- wyjasnil szef bezpieczenstwa i opisal szczegolowo, co znalezli.
– Niech to szlag! – W rzadkim wybuchu gniewu Spalko walnal piescia
w tablice rozdzielcza furgonetki.
– Rozszerzamy obszar poszukiwan.
– Dajcie sobie spokoj – ucial Spalko. – Wiem, gdzie oni sa.
Bourne i Chan szli do hotelu.
– Jak sie czujesz? – zapytal Chan.
– W porzadku – odrzekl Bourne troche za szybko.
Chan zerknal na niego.
– Nie jestes nawet zesztywnialy i obolaly?
– No dobra, jestem – przyznal Bourne.
– Antybiotyki, ktore dal ci Oszkar, sa najwyzszej klasy.
– Nie martw sie – odparl Bourne. – Biore je.
– Dlaczego myslisz, ze sie martwie? – Chan wskazal przed siebie. – Spojrz na to.
Hotel otaczal kordon miejscowej policji. Dwa punkty kontrolne obsadzone przez policjantow i sily bezpieczenstwa z roznych krajow byly jedynymi drogami do budynku. Kiedy na to patrzyli, do punktu kontrolnego na tylach hotelu podjechala furgonetka z cieplowni.
– Mozemy sie dostac tylko tamtedy – powiedzial Chan.
– Jest jeden sposob – odrzekl Bourne. Kiedy furgonetka przejechala przez punkt kontrolny, zobaczyl dwoch wychodzacych pracownikow hotelowych. Wylonili sie zza niej.
Zerknal na Chana, ktory skinal glowa. On tez ich zobaczyl.
– Co o tym myslisz? – zapytal Bourne.
– Wyglada na to, ze skonczyli dyzur – odparl Chan.
– Tez tak mysle.
Pracownicy hotelowi rozmawiali z ozywieniem. Zatrzymali sie tylko na moment przy punkcie kontrolnym, zeby pokazac identyfikatory. Normalnie zaparkowaliby swoje samochody w podziemnym garazu hotelowym, ale od przyjazdu sluzb bezpieczenstwa caly personel hotelu musial parkowac na ulicach wokol budynku.
Poszli jak cienie za dwoma mezczyznami. Skrecili za nimi w boczna ulice, gdzie znikneli z oczu policjantom i silom bezpieczenstwa. Zaczekali, az hotelarze podejda do swoich samochodow, i zaatakowali z tylu. Zalatwili ich cicho i szybko. Zabrali im kluczyki, otworzyli bagazniki i wladowali tam nieprzytomnych mezczyzn. Wzieli ich identyfikatory hotelowe i zatrzasneli bagazniki.
Piec minut pozniej pojawili sie przy punkcie kontrolnym od frontu budynku, zeby nie miec kontaktu z policjantami i ludzmi z sil bezpieczenstwa, ktorzy wczesniej sprawdzali dwoch wychodzacych hotelarzy.
Przeszli przez kordon bez przeszkod. Wreszcie dostali sie do hotelu Oskjuhlid.
Czas rozstac sie z Arsienowem, pomyslal Stiepan Spalko. Ten moment zblizal sie od dawna, odkad Spalko zdal sobie sprawe, ze nie moze dluzej zniesc slabosci Arsienowa. Arsienow powiedzial mu kiedys: 'Nie jestem terrorysta. Chce tylko, zeby moj narod dostal to, co mu sie nalezy'. Taka dziecinna postawa to fatalna wada. Arsienow mogl sie oszukiwac, jak dlugo chcial, ale bez wzgledu na to, czy zadal pieniedzy, wypuszczenia wiezniow czy zwrotu ziemi, nie cele, lecz metody okreslaly go jako terroryste. Jesli nie dostawal tego, czego chcial, zabijal ludzi. Wrogow i cywilow; mezczyzn, kobiety, dzieci – to nie robilo mu roznicy. Sial terror i zbieral smierc.
Spalko kazal mu zabrac Ahmeda, Karima i jedna z kobiet na dol do podstacji systemu klimatyzacyjnego, skad naplywalo powietrze do sali obrad. To byla drobna zmiana planu. Mial tam isc Mahomet z ta trojka. Ale Mahomet nie zyl, a poniewaz zabil go Arsienow, przyjal zadanie bez pytan i narzekan. Musieli teraz scisle trzymac sie wyliczonego czasu.
– Mamy dokladnie trzydziesci minut – powiedzial Spalko. – Potem, jak wiemy z poprzedniego razu, przyjdzie nas sprawdzic ochrona. – Spojrzal na zegarek. – Co oznacza, ze mamy dwadziescia cztery minuty na wykonanie zadania.
Kiedy Arsienow wyszedl z Ahmedem i pozostala dwojka, Spalko odciagnal Zine na bok.
– Wiesz, ze ostatni raz widzisz go zywego?
Przytaknela.
– Nie masz zadnych oporow? – spytal.
– Wrecz przeciwnie – odparla. – To bedzie ulga.
Spalko skinal glowa.
– Chodzmy. Nie ma czasu do stracenia.
Hasan Arsienow objal dowodzenie swoja mala grupa. Mieli do wykonania wazne zadanie i musial byc pewien, ze je wykonaja. Skrecili za rog i zobaczyli wartownika z sil bezpieczenstwa na stanowisku w poblizu kraty wielkiego wywietrznika.
Poszli bez wahania w jego kierunku.
– Stac – rozkazal i wycelowal w nich pistolet maszynowy.
Zatrzymali sie przed nim.
– Jestesmy z cieplowni – powiedzial Arsienow po islandzku i na widok tepej miny wartownika powtorzyl to po angielsku.