szczeblach. Zaplonely policyjne reflektory. Bourne odwrocil glowe, zamknal oczy i przyspieszyl. Kilka sekund pozniej, gdy reflektory oswietlily ciezarowke i jezdnie, i gdy byl juz prawie pod stropem, dostrzegl Lindrosa z walkie- talkie w reku. W tej samej chwili buchnal snop swiatla z przeciwnego kierunku: wzieli ciezarowke w kleszcze. Z obu stron nadbiegali policjanci z bronia gotowa do strzalu.

– Ktos jest w szoferce – zameldowal jeden z agentow, podchodzac blizej. – Ranny, mocno krwawi.

W krag swiatla wpadl spiety Lindros.

– To Bourne?

Jason dotarl do wlazu w stropie. Trzasnal ryglem, pchnal klape, wystawil glowe i zobaczyl drzewa zdobiace rondo Waszyngtona. Wokol niego, w niekonczacej sie kawalkadzie zamazanego ruchu, pedzily samochody.

Ranny kierowca jechal juz karetka do pobliskiego szpitala. Nadeszla pora, zeby i on pomyslal o sobie.

Rozdzial 9

Webb zniknal, przepadl jak kamien w wode, a Chan mial dla niego zbyt duzo szacunku, zeby go szukac w klebiacym sie na starowce tlumie. Zamiast tego skupil uwage na agentach CIA i podazyl za nimi az do zakladu krawieckiego Fine'a, gdzie spotkali sie z Martinem Lindrosem na przykrej odprawie po nieudanej oblawie. Widzial, jak rozmawiaja z krawcem. Zgodnie ze standardowymi procedurami oniesmielania i zastraszania, wyciagneli go z zakladu i bez slowa wyjasnienia wepchneli na tylne siedzenie samochodu, miedzy dwoch roslych kolegow o kamiennych twarzach. Jak zdolal podsluchac, niczego sie od niego nie dowiedzieli. Krawiec twierdzil, ze ludzie Lindrosa przyjechali tak szybko, ze Webb nie zdazyl mu powiedziec, po co przyszedl. Agenci sugerowali, zeby go wypuscic. Lindros zgodzil sie, ale kiedy Fine wrocil do zakladu, wystawil czujka w nieoznakowanym samochodzie po drugiej stronie ulicy, na wypadek gdyby Webb sprobowal ponownie skontaktowac sie z Fine'em.

Dwadziescia minut po odjezdzie Lindrosa siedzacy w samochodzie agenci zaczeli sie nudzic. Zjedli wszystkie paczki, wypili cala cole i przeklinali na czym swiat stoi, ze musza tu sterczec, podczas gdy ich koledzy uganiaja sie za Davidem Webbem.

– Zadnym tam Webbem – mruknal tezszy z nich. – Stary kazal uzywac jego nazwiska operacyjnego. Za Jasonem Bourne'em.

Chan, ktory wciaz byl na tyle blisko, zeby slyszec kazde slowo, zesztywnial. Oczywiscie slyszal o Bournie. Przez wiele lat Jason Bourne uchodzil za najlepszego miedzynarodowego zabojce. Znajac swoj fach, uwazal, ze polowa krazacych o nim opowiesci jest zmyslona, a druga przesadzona. Bylo po prostu niemozliwe, zeby zwykly smiertelnik mial odwage, doswiadczenie i zwierzeca przebieglosc, jaka mu przypisywano. Watpil nawet, czy Jason Bourne w ogole istnieje.

A tu prosze. Tajniacy twierdzili, ze Webb to Bourne! Chan poczul sie tak, jakby za chwile miala peknac mu glowa. Byl do glebi wstrzasniety. David Webb nie byl profesorem lingwistyki, jak wyczytal z akt Spalki, tylko jednym z najslynniejszych platnych zabojcow. Czlowiekiem, z ktorym on, Chan, przez dwa dni bawil sie w kotka i myszke. Nareszcie wyjasnilo sie tyle rzeczy, jak chocby to, jakim cudem Bourne namierzyl go w parku. Zmiana koloru wlosow, wygladu twarzy czy nawet sposobu chodzenia byla dobra dla innych, ale nie dla niego. Mial do czynienia z Jasonem Bourne'em, agentem, ktorego legendarne zdolnosci kamuflazu dorownywaly zapewne jego zdolnosciom, z czlowiekiem, ktory nie da sie zwiesc zwyklymi sztuczkami, chocby najsprytniejszymi. Chan zrozumial, ze jesli chce wygrac, musi przejsc na bardziej zaawansowany poziom gry.

Zastanawial sie przez chwile, czy Spalko znal prawdziwa tozsamosc Webba, przekazujac mu to mocno ocenzurowane dossier. Tak, chyba musial ja znac. Bo jak inaczej wytlumaczyc fakt, ze zorganizowal wszystko tuk, aby zabojstwo Conklina i Panova przypisano Bourne'owi? Przeciez to klasyczna zagrywka dezinformacyjna. Dopoki ci z CIA wierzyli, ze morderstwa dokonal Bourne, dopoty nie mieli powodu szukac prawdziwego mordercy – ani powodu, ani tez szans na odkrycie prawdy. Spalko probowal wykorzystac ich w jakiejs rozgrywce – jego i Bourne'a – i Chan musial sie dowiedziec, co knul. Nie zamierzal byc niczyim pionkiem.

Zeby poznac prawde o smierci Conklina i Panova, musial porozmawiac z Fine'em. Niewazne, co Fine powiedzial agentom. Dlugo sledzil Webba – bylo mu trudno przestawic sie na to drugie nazwisko – i wiedzial, ze krawiec mial mnostwo czasu, zeby wszystko wyspiewac. Gdy jeszcze siedzial w samochodzie miedzy agentami, w pewnej chwili odwrocil glowe i Chan skorzystal z okazji, zeby spojrzec mu prosto w oczy. Spojrzal i wyczytal z nich, ze jest to czlowiek dumny i uparty. Jako buddysta uwazal, ze duma jest cecha niepozadana, ale w tej sytuacji byla bardzo przydatna, bo im bardziej tamci napierali, tym glebiej Fine sie okopywal. Nie, CIA nic by z niego nie wyciagnela, lecz on wiedzial, jak zlagodzic zarowno dume, jak i upor.

Zdjal zamszowa marynarke i rozerwal podszewke na tyle mocno, zeby czuwajacy w samochodzie agenci wzieli go za zwyklego klienta.

Przecial ulice i wszedl do zakladu, potracajac drzwiami melodyjny dzwoneczek. Jedna z Latynosek podniosla glowe znad komiksu i plastikowej miseczki z resztkami ryzu z fasola. Podeszla do lady i spytala, w czym moze pomoc. Jej figura, szerokie czolo i czekoladowe oczy byly bardzo zmyslowe. Powiedzial, ze rozdarl swoja ulubiona marynarke i chce rozmawiac z panem Fine'em. Latynoska kiwnela glowa, zniknela na zapleczu, chwile pozniej wrocila i bez slowa usiadla tam gdzie przedtem.

Zanim pojawil sie Leonard Fine, minelo kilka minut. Po dlugim i bardzo nieprzyjemnym poranku wygladal fatalnie. Bliskosc agentow CIA wyssala z niego cala energie.

– Czym moge sluzyc? Podobno chce pan zacerowac marynarke. Chan rozlozyl ja na ladzie podszewka do gory.

Fine dotknal rozdarcia z delikatnoscia lekarza, ktory bada pacjenta.

– To tylko podszewka. Ma pan szczescie. Zamsz jest praktycznie nie do naprawy.

– Niewazne – odrzekl Chan szeptem. – Przychodze z polecenia Jasona Bourne'a, jako jego wyslannik.

Fine wykazal sie godnym podziwu opanowaniem, bo nie drgnela mu nawet powieka.

– Nie wiem, o czym pan mowi.

– Jason dziekuje panu za pomoc w ucieczce – kontynuowal Chan, jakby tego nie slyszal. – Chce panu przekazac, ze w dalszym ciagu obserwuje pana dwoch tajniakow.

Fine lekko sie skrzywil.

– Tak myslalem. Gdzie sa? – Guzowatymi palcami nerwowo ugniatal marynarke.

– Po drugiej stronie ulicy, w bialym fordzie taurusie.

Fine byl sprytny. Nawet nie zerknal w okno.

– Mario – rzucil cicho – czy po drugiej stronie ulicy stoi bialy ford taurus?

Latynoska odwrocila glowe.

– Tak, panie kierowniku.

– Czy ktos w nim siedzi?

– Dwoch mezczyzn – odrzekla Maria. – Wysokich, krotko ostrzyzonych. Bardzo podobnych do Dicka Tracy'ego, jak ci, co tu byli.

Fine zaklal pod nosem i spojrzal na Chana,

– Prosze powiedziec panu Bourne'owi 'z Bogiem'. Prosze mu to powtorzyc.

Chanowi nie drgnal ani jeden miesien twarzy. Uwazal amerykanski zwyczaj wzywania Boga przy kazdej okazji za obrzydliwy.

– Potrzebuje kilku informacji – odparl.

– Oczywiscie. – Fine usluznie kiwnal glowa. – Czego tylko pan sobie zyczy.

'Zolc sie w nim zagotowala'. Martin Lindros w koncu zrozumial, co to znaczy. Bourne uciekl mu po raz drugi. Jak teraz spojrzec w oczy Staremu?

– Nie posluchales moich rozkazow! – wrzasnal na cale gardlo. – Co ty sobie, do diabla, myslisz?

Mechanicy ze stolecznego wydzialu ruchu wciaz zmagali sie z ciezarowka i w tunelu pod rondem Waszyngtona rozbrzmiewalo halasliwe echo.

– To ja zauwazylem, jak wychodzil z Wal- Martu!

– Tak, i pozwoliles mu zwiac!

– Nie ja, tylko ty! Ja mialem na karku tego palanta z miejskiej!

– No wlasnie! – wrzasnal Lindros. – Co on tam, kurwa, robil?

– To ty mi powiedz, panie madry, bo to ty spieprzyles akcje w Alexandrii, nie ja! Gdybys mnie uprzedzil,

Вы читаете Dziedzictwo Bourne'a
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату