Obserwowal przyjezdzajace i odjezdzajace samochody. Jakas kobieta spytala Robbineta o lewe przednie kolo jej wozu. Bala sie, ze jest za slabo napompowane. Nadjechal samochod z dwoma mlodymi mezczyznami. Obaj wysiedli. Jeden oparl sie o zderzak, drugi wszedl do sklepu. Ten przy zderzaku popatrzyl na ich peugeota, a potem na nogi wracajacej do samochodu kobiety.
– Mowia cos? – Jacques wsiadl.
– Nic.
– To dobrze.
Ruszyli. Brzydkie domy i ulice – Bourne zerkal w lusterko, zeby sprawdzic, czy nie jada za nimi tamci dwaj.
– Goussainville ma stare, krolewskie korzenie – powiedzial Robbinet. – Nalezalo niegdys do Clotaire, zony Clovisa, krola Francji z szostego wieku. Poniewaz Frankow uwazano wtedy za barbarzyncow, Clovis przeszedl na katolicyzm, dzieki czemu uznali nas Rzymianie. Cesarz mianowal go konsulem. Koniec z barbarzynstwem, zostalismy obroncami wiary.
– Nigdy bym sie nie domyslil, ze to sredniowieczne miasto. Jacques zaparkowal przed rzedem blokow.
– We Francji – powiedzial – historia czesto kryje sie w najbardziej nie oczekiwanych miejscach.
Jason spojrzal w okno.
Tu mieszka twoja aktualna przyjaciolka? Kiedy przedstawiles mi ostatnia, musialem udawac, ze jest moja dziewczyna, bo do kawiarni weszla twoja zona.
– I o ile pamietam, niezle sie wtedy bawiles. – Robbinet pokrecil glowa. – Ale nie, Delphine, z tym jej Dior to, Yves Saint Laurent tamto, wolalaby chyba podciac sobie zyly, niz zamieszkac w Goussainville.
– W takim razie co tu robimy?
Jacques dlugo milczal, patrzac na deszcz.
– Parszywa pogoda – powiedzial w koncu.
– Jacques?
Robbinet wyrwal sie z zamyslenia.
– Wybacz, mon ami, odplynalem. Alors, zabieram cie na spotkanie z Mylene Dutronc. Znasz to nazwisko?
Jason pokrecil glowa.
– Tak myslalem. Coz, Alex juz nie zyje, wiec chyba moge ci powiedziec. Mylene byla jego kochanka.
Bourne'a nagle olsnilo.
– Czekaj, niech zgadne… jasne oczy, dlugie krecone wlosy i lekki ironiczny usmiech.
– Powiedzial ci o niej?
– Nie, widzialem zdjecie. W sypialni nie mial prawie zadnych rzeczy osobistych, tylko jej fotografie. – Odczekal chwile. – Ona wie?
– Zadzwonilem do niej, gdy tylko sie dowiedzialem.
Ciekawe, dlaczego nie zawiadomil jej osobiscie, pomyslal Bourne. Tak byloby przyzwoiciej.
– No, dosc gadania. – Robbinet wzial torbe z tylnego siedzenia. – Idziemy.
Wysiedli i wysadzana kwiatami sciezka doszli do krotkich cementowych schodow. Jacques wcisnal guzik i chwile pozniej zabrzeczal elektryczny zamek.
W srodku blok wygladal rownie nijako jak od zewnatrz. Weszli na czwarte pietro i skrecili w korytarz z rzedem identycznych drzwi po obu stronach. Na dzwiek ich krokow jedne z nich otworzyly sie i w progu stanela Mylene Dutronc.
Byla dziesiec lat starsza niz na zdjeciu. Musi dobiegac szescdziesiatki, pomyslal Jason, ale wyglada duzo, duzo mlodziej. Wciaz miala ten sam blysk w jasnych oczach, ten sam tajemniczy usmiech. Byla w butach na plaskim obcasie, w dzinsach i szytej na miare bluzce, bardzo kobiecym stroju, ktory podkreslal jej pelna figure. Wlosy, naturalne, popielatoblond, sciagnela do tylu.
– Bonjour, Jacques. – Nadstawila mu policzek do pocalowania, jeden i drugi, ale juz patrzyla na Jasona.
A on dopiero teraz dostrzegl szczegoly, ktorych zdjecie nie ujawnilo. Kolor jej oczu, rzezbione nozdrza, biel zebow. Jej twarz wyrazala jedno- czesnie sile i czulosc.
– Pan Bourne, prawda? – Szare oczy spojrzaly na niego chlodno.
– Przykro mi z powodu Aleksa – powiedzial Jason.
– Dziekuje. To byl szok dla wszystkich, ktorzy go znali. – Zrobila im przejscie. – Prosze, wejdzcie.
Bourne rozejrzal sie po pokoju. Panna Dutronc mieszkala w srodku szarego blokowiska, lecz jej mieszkanie bynajmniej nie bylo szare. W przeciwienstwie do wielu ludzi w jej wieku, nie otaczala sie starymi meblami, reliktami przeszlosci. Jej meble byly nowoczesne, ale i wygodne. Kilka krzesel, dwie identyczne sofy stojace naprzeciwko siebie przed kominkiem, wzorzyste zaslony. Z takiego mieszkania nie chce sie wychodzic, pomyslal Jason.
– Pewnie mial pan dlugi lot – powiedziala. – Musi pan umierac z glodu. – Ani slowem nie wspomniala o jego tragicznym wygladzie, za co byl jej wdzieczny. Posadzila go przy stole w jadalni i przyniosla jedzenie z typowo europejskiej kuchni, malej i slepej. Potem usiadla naprzeciwko niego, polozyla rece na stole i mocno splotla palce. Bourne zauwazyl, ze plakala.
– Umarl… szybko? – spytala. – Nie cierpial? Czesto o tym mysle.
– Nie – odrzekl szczerze Jason. – Na pewno nie.
– To zawsze cos… – szepnela z ulga. Odchylila sie do tylu i ruch ten zdradzil Bourne'owi, jak bardzo jest spieta. – Dziekuje, Jason. – Podniosla glowe i nie ukrywajac uczuc, popatrzyla mu w oczy. – Moge ci mowic po imieniu?
– Oczywiscie.
– Dobrze go znales, prawda?
– Na tyle, na ile mozna bylo go znac.
Spojrzala na Robbineta. Wlasciwie tylko zerknela, ale to wystarczylo.
– Musze zadzwonic. – Jacques juz wyjal komorke. – Nie pogniewacie sie, jesli na chwile zostawie was samych?
Patrzyla posepnie, jak wychodzi do saloniku. Potem spojrzala na Bourne'a.
– Jason, powiedziales to jak prawdziwy przyjaciel. Nawet gdyby Alex mi o tobie nie mowil, powiedzialabym to samo.
– Opowiadal pani o mnie? – Bourne pokrecil glowa. – Alex nie rozmawial o pracy z cywilami.
Znowu ten usmiech, tym razem az nadto ironiczny.
– Widzisz, rzecz w tym, ze ja nie jestem, jak to ujales, cywilem. – Trzymala w reku paczke papierosow. – Przeszkadza ci dym?
– Nie.
– Wielu Amerykanom przeszkadza. Macie na tym punkcie obsesje, prawda?
Nie czekala na odpowiedz; wiec Bourne nie odpowiedzial. Patrzyl, jak Mylene przypala papierosa, gleboko zaciaga sie dymem i wypuszcza go powoli, z wyrazna przyjemnoscia.
– Nie, nie jestem cywilem. – Dym klebil sie i wirowal. – Pracuje w Quai d'Orsay.
Bourne znieruchomial. Ukryta pod stolem reka wymacal rekojesc ceramicznego pistoletu Derona. Jakby czytajac w jego myslach, Mylene pokrecila glowa.
– Spokojnie, Jason. Jacques nie wciagnal cie w zasadzke. Jestes miedzy przyjaciolmi.
– Nie rozumiem – odparl chrapliwie. – Jesli pracuje pani w Quai d'Orsay, Alex tym bardziej nie rozmawialby z pania swojej pracy. Nie chcialby stawiac pani w niezrecznej sytuacji.
– To prawda. Bylo tak przez wiele lat – Mylene zaciagnela sie i wypuscila dym nosem. Ilekroc to robila, zawsze podnosila glowe. Wygladala wtedy jak Marlena Dietrich. – A potem, calkiem niedawno, cos sie stalo. Nie wiem co. Nie chcial powiedziec, chociaz bardzo go prosilam.
Przez kilka sekund przygladala mu sie przez siny dym. Kazdy agent sluzb wywiadowczych musi zachowywac kamienna twarz, nie ujawniajac mysli ani uczuc, lecz Bourne czytal w jej oczach i widzial, ze opuscila garde.
– Czy jako jego wieloletni przyjaciel pamietasz, zeby kiedykolwiek sie czegos bal?
– Nie. Alex nie bal sie niczego. Nigdy.
– A jednak tamtego dnia sie bal. Dlatego blagalam go, zeby mi powiedzial, o co chodzi. Chcialam mu pomoc, a przynajmniej namowic, zeby nie mieszal sie w nic zlego.
Jason nachylil sie do przodu, spiety tak jak ona.
– Kiedy to bylo?