– No dobra. Wal. Powiedz, dlaczego Bourne jest niewinny.

– Po co mam mowic?

– Bo cie prosze?

Harris rozwazal to przez chwile. W koncu wzruszyl ramionami i wyjal z portfela jakas karteczke. Rozlozyl ja na stole.

– Dlatego.

Lindros wzial karteczke i przeczytal.

– Mandat? Felix Schiffer? – Skonsternowany potrzasnal glowa.

– Zaparkowal w niedozwolonym miejscu – wyjasnil Harris. – Nic bym o tym nie wiedzial, ale w tym miesiacu nasi sprawdzali wszystkich, ktorzy nie zaplacili, i nie mogli go w zaden sposob znalezc. – Postukal palcem w mandat. – Zajelo to troche czasu, ale dowiedzialem sie wreszcie dlaczego. Cala korespondencje tego Schiffera odsylano do Aleksa Conklina.

– No to co?

– To, ze kiedy przepuscilem tego Feliksa Schiffera przez komputer, natrafilem na mur.

Lindros poczul, ze przejasnia mu sie w glowie.

– Jaki mur?

– Zbudowany przez rzad Stanow Zjednoczonych. – Harris dopil whisky jednym haustem, przeplukal sobie gardlo i przelknal. – Doktor Schiffer przepadl, wyparowal. Nie wiem, co robil w tym Conklin, ale ukryli to tak gleboko, ze nie wiedzieli o tym nawet jego najblizsi wspolpracownicy. Nie, Martin. To nie szalony Bourne go zabil. Daje za to glowe.

Jadac prywatna winda w gmachu Humanistas Ltd., Stiepan Spalko byl niemal w doskonalym humorze. Jesli nie liczyc nieoczekiwanego wybryku Chana, wszystko wrocilo do normy. Czeczeni, inteligentni, nieustraszeni i gotowi umrzec za sprawe, byli jego. Arsienow, oddany i zdyscyplinowany przywodca, tez. Wiernosc i dyscyplina: wlasnie ze wzgledu na te cechy Spalko namowil go do zdrady. Murat mu nie ufal; umial wyczuc falsz i dwulicowosc. Ale Murat juz nie zyl i Spalko nie mial zadnych watpliwosci, ze Czeczeni wypelnia jego rozkazy co do joty. A na drugim froncie? Ten przeklety Conklin tez juz nie zyje, a CIA jest przekonana, ze zamordowal go Bourne. Dwa zajace za jednym strzalem. Pieknie. Zostala tylko sprawa broni i doktora Schiffera, i bardzo mu to ciazylo. Czas uciekal, a tyle jeszcze bylo do zrobienia.

Wysiadl na antresoli, dostepnej wylacznie za pomoca magnetycznego klucza, ktory mial tylko on. Wszedl do zalanego sloncem apartamentu, stanal przed rzedem okien z widokiem na Dunaj, na soczystozielona Wyspe Swietej Malgorzaty i rozciagajace sie za nia miasto. Popatrzyl na gmach Parlamentu, myslac o przyszlosci, o czasach gdy bedzie dysponowac niewyobrazalna wprost wladza. Na sredniowiecznych fasadach, lukach przyporowych, kopulach i wiezycach igraly promienie slonca. Tam wazni politycy codziennie odbywali swoje bzdurne narady. Ale tylko on wiedzial, gdzie lezy zrodlo prawdziwej potegi tego swiata. Wyciagnal reke, zacisnal piesc. Inni tez sie dowiedza, juz niebawem. Wszyscy – amerykanski prezydent w Bialym Domu, rosyjski prezydent na Kremlu i arabscy szejkowie w swoich luksusowych palacach. Wkrotce poznaja smak prawdziwego strachu.

Wszedl nago do przestronnej, luksusowej lazienki wylozonej blekitnymi kafelkami i stanawszy pod osmiodyszowym prysznicem, szorowal sie dopoty, dopoki nie zaczerwienila mu sie skora. Potem wytarl sie do sucha wielkim tureckim recznikiem, wlozyl dzinsy i dzinsowa koszule.

Podszedl do barku z blyszczacej nierdzewnej stali, nalal sobie kawy z ekspresu, poslodzil i dodal smietanki z wbudowanej w barek lodowki. Przez kilka minut stal, pil goracy napoj i nie myslal o niczym, czujac, jak narasta w nim rozkoszne podniecenie. Tego dnia czekalo go tyle cudownych rzeczy!

Odstawil filizanke, wlozyl rzezniczy fartuch, a wyczyszczone na blysk buty zmienil na zielone kalosze.

Upil jeszcze lyk wysmienitej kawy i podszedl do wylozonej boazeria sciany. Pod sciana stal stolik z pojedyncza szuflada. Otworzyl ja, wyjal z pudelka lateksowe rekawiczki i nucac wesolo pod nosem, wcisnal guzik. Sciana rozsunela sie; wszedl do sasiedniego, nader dziwnego pomieszczenia. Czarne betonowe sciany, dzwiekoszczelny sufit, biale kafelki na podlodze, posrodku wielki odplyw sciekowy – na jednej ze scian wisial gumowy waz. Stal tu tylko drewniany stol, mocno porysowany i poplamiony czarna, zaschnieta krwia, przerobiony wedlug jego wskazowek fotel dentystyczny oraz trojkolowy wozek, na ktorym lezaly blyszczace, najezone zlowieszczymi koncowkami narzedzia, proste, zakrzywione i w ksztalcie korkociagu.

W fotelu, z rekami i nogami przykutymi do podlokietnikow i podnozka siedzial Laszlo Molnar, nagi, jak go Pan Bog stworzyl. Poraniony, posiniaczony i opuchniety, mial podkrazone, gleboko zapadniete i zrozpaczone oczy.

Spalko wszedl do pomieszczenia zwawym krokiem, jak prawdziwy dentysta.

– Moj drogi Laszlo, musze powiedziec, ze wygladasz coraz gorzej. – Stanal tuz przy nim, zeby Molnar mogl poczuc aromatyczny zapach kawy. – No coz, nic dziwnego. Masz za soba ciezka noc. Nie tego sie spodziewales, idac do opery, prawda? Ale spokojnie, nie martw sie, to jeszcze nie koniec tych podniecajacych wrazen. – Postawil filizanke tuz przy jego lokciu i siegnal po narzedzia. – Zaczniemy chyba od… tego. Prawda?

– Co… co pan chce zrobic? – wychrypial Molnar glosem cienkim jak pergamin.

– Gdzie jest doktor Schiffer? – spytal Spalko pogodnie.

Molnar szarpnal glowa w lewo i w prawo. Zacisnal zeby, jakby nie chcial, zeby wymknelo mu sie choc jedno slowo. Spalko dotknal palcem czubka ostro zakonczonego narzedzia.

– Naprawde nie wiem, dlaczego sie wahasz, Laszlo. Mam juz bron i chociaz doktor Schiffer…

– Uciekl ci sprzed nosa – dokonczyl szeptem Molnar.

Spalko usmiechnal sie i wlozyl mu narzedzie do ust. Wegier zawyl z bolu. Spalko cofnal sie o krok i wypil lyk kawy.

– Jak juz bez watpienia wiesz, to pomieszczenie jest calkowicie dzwiekoszczelne. Nikt cienie uslyszy. Nikt nie przybedzie ci na ratunek, a juz na pewno nie Vadas. Vadas nie wie nawet, ze zniknales.

Wzial z wozka kleszcze.

– Jak sam widzisz, nie ma zadnej nadziei, przyjacielu – kontynuowal. – Chyba ze powiesz mi to, co chce wiedziec. Tak sie zlozylo, ze jestem twoim jedynym przyjacielem. Tylko ja moge cie uratowac. – Chwycil go za podbrodek i pocalowal w zakrwawione czolo. – Tylko ja naprawde cie kocham.

Molnar zacisnal powieki i potrzasnal glowa.

Spalko spojrzal mu prosto w oczy.

– Nie chce zrobic ci krzywdy, Laszlo. Przeciez wiesz, prawda? – Jakby na przekor temu, co robil, jego glos caly czas byl cichy i lagodny. – Ale martwi mnie twoj upor. – Otworzyl mu usta i wsunal w nie kleszcze. – Zastanawiam sie, czy rozumiesz cala powage swego polozenia.

Ten bol to dzielo Vadasa. Bo to on wpedzil cie w ten slepy zaulek. On i oczywiscie Conklin, ale Conklin juz nie zyje.

Molnar wydal potworny krzyk. W miejscach, gdzie jeszcze niedawno mial zeby, zialy teraz glebokie, krwawe dziury.

– Zapewniam cie, ze robie to wyjatkowo niechetnie – powiedzial w skupieniu Spalko; wazne bylo, zeby nawet mimo bolu Wegier dobrze go zrozumial. – Jestem tylko narzedziem twojego uporu. Nie dociera do ciebie, ze to Vadas powinien za to zaplacic?

Zrobil krotka przerwe. Krew zbryzgala mu rekawiczki i oddychal tak ciezko, jakby wbiegl schodami na trzecie pietro. Przesluchanie mimo calej przyjemnosci bynajmniej nie jest latwa sztuka. Molnar zakwilil.

– Po co zawracasz sobie tym glowe, Laszlo? Modlisz sie do Boga, ktory nie istnieje, ktory nie moze ci pomoc ani cie ustrzec. Jak mowia Rosja nie: 'Modl sie do Boga, wiosluj do brzegu'. – Spalko usmiechnal sie przyjacielsko. – A Rosjanie wiedza, co mowia, prawda? Ich historia jest spisana krwia. Najpierw carowie, potem pierwsi sekretarze i aparatczycy, jakby partia byla lepsza niz ten czy inny despota!

Powiem ci cos, Laszlo. Owszem, Rosjanie zawiedli na calego w polityce, ale do religii podeszli jak trzeba. Bo widzisz, wszystkie religie sa falszywe. Sa zluda slabych i strachliwych, mirazem owieczek tego swiata, ktore nie umiejac przewodzic, chca, zeby nimi przewodzono. Niewazne, ze ida na rzez. – Spalko pokrecil glowa jak zasmucony medrzec. – Nie, nie, jedyna rzeczywistoscia jest wladza, Laszlo. Pieniadze i wladza. Liczy sie tylko to, nic wiecej.

W czasie tej tyrady, wygloszonej swobodnym tonem glosu rozmowy, ktora miala przekonac go do Spalki, Molnar jakby sie odprezyl, ale gdy oprawca znowu zaczal mowic, ogarniety panika, wytrzeszczyl oczy.

– Tylko ty mozesz sobie pomoc. Powiedz, gdzie Vadas ukryl doktora Schiffera.

– Niech pan przestanie! – wysapal Wegier. – Prosze!

– Nie moge, Laszlo. Chyba juz to rozumiesz. To ty jestes panem sytuacji – I zeby mu to zademonstrowac,

Вы читаете Dziedzictwo Bourne'a
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату