co bym zrobil bez ciebie i twoich kontaktow. Kiedy odkrylem, ze zniknal, omal nie postradalem zmyslow!
– Spokojnie, z kazdym dniem jestesmy coraz blizej. Zaufaj mi.
– Ufam ci calkowicie. – Sido mial nijaka twarz i w ogole byl nijaki. Sredniego wzrostu i wagi, mial powiekszone przez okulary oczy koloru blota i krotkie brazowe wlosy, ktore ukladaly mu sie na glowie, jak chcialy. Byl w tweedowym garniturze w jodelke, lekko przetartym na rekawach, w bialej koszuli i brazowo- czarnym krawacie, ktory wyszedl z mody co najmniej przed dziesieciu laty. Wygladal jak komiwojazer albo przedsiebiorca pogrzebowy, ale
pod ta nieciekawa powierzchownoscia kryl sie niezwykly umysl.
– A teraz chce cie spytac, czy zdazyles – powiedzial Spalko.
Sido musial sie tego pytania spodziewac, bo odpowiedzial bez wahania:
– Wszystko jest zsyntetyzowane i gotowe do uzycia.
– Masz to tutaj?
– Tylko probke. Reszta czeka w chlodni, pod kluczem. A o probke sie nie martw. Jest tu, w pojemniku mojej wlasnej konstrukcji. Produkt koncowy jest bardzo wrazliwy. Do chwili uzycia musi byc przechowywany w temperaturze minus trzydziesci dwa stopnie Celsjusza. Pojemnik ma integralny system chlodzacy, ktory utrzyma te temperature przez czterdziesci osiem godzin. – Siegnal pod stolik i wyjal male metalowe pudelko wielkosci grubej ksiazki. – Dwie doby. Wystarczy?
– Na pewno, bardzo ci dziekuje. – Spalko wzial pudelko. Bylo ciezsze, niz myslal, pewnie ze wzgledu na wewnetrzny uklad chlodzenia. – Jest w fiolce? Dokladnie wedlug moich wskazowek?
– Naturalnie. – Sido westchnal. – Ale wciaz nie rozumiem, po co ci tak grozne zarazki.
Spalko przygladal mu sie przez chwile. Zapalil papierosa. Wiedzial, ze zbyt szybka odpowiedz zepsulaby caly efekt, a podczas rozmowy z Sidem efekt byl wszystkim. Sido byl genialnym mikrobiologiem i specjalista od zarazkow przenoszonych droga powietrzna, lecz jego znajomosc natury ludzkiej pozostawiala wiele do zyczenia. Nie roznil sie bardzo od innych zapatrzonych w siebie naukowcow, ale w tym przypadku jego naiwnosc doskonale odpowiadala potrzebom Spalki. Sido chcial odzyskac przyjaciela i nie liczylo sie nic wiecej, dlatego sluchal go tylko jednym uchem. Chcial miec czyste, spokojne sumienie, to wszystko.
– Jak juz wspomnialem – powiedzial w koncu Spalko – skontaktowalo sie ze mna dowodztwo amerykansko- brytyjskiej jednostki antyterrorystycznej.
– Beda na tym szczycie?
– Oczywiscie – zelgal Spalko; amerykansko- brytyjska jednostka antyterrorystyczna istniala tylko w jego wyobrazni. – Sa u progu przelomowego odkrycia. Chodzi o zagrozenie bioterroryzmem, a jak dobrze wiesz, bioterroryzm to nie tylko substancje chemiczne, ale i zarazki przenoszone droga powietrzna. Musza to cos wyprobowac, dlatego skontaktowali
sie ze mna i dlatego zawarlismy te umowe. Ja znajde doktora Schiffera, ty dasz im to, czego chca.
– Tak, wiem, juz mi to tlumaczyles… – Sido umilkl i zaczal nerwowo postukiwac lyzeczka w serwetke, az Spalko kazal mu przestac.
– Przepraszam – mruknal Sido, poprawiajac okulary. – Ale wciaz nie rozumiem, co oni chca z tym zrobic. Mowiles, ze jakies testy, ale…
Spalko pochylil sie do przodu. Nadeszla decydujaca chwila: musial mu to sprzedac. Rozejrzal sie ukradkiem i znizyl glos do konspiracyjnego szeptu.
– Posluchaj uwaznie, Peter. Powiedzialem ci wiecej, niz powinienem. To scisle tajne, rozumiesz?
Sido tez sie nachylil i bez slowa kiwnal glowa.
– Mowiac ci to, co powiedzialem, naruszylem juz warunki umowy, ktora podpisalem z nimi.
– Boze! – szepnal zalosnie naukowiec. – Narazilem cie na ryzyko…
– Spokojnie, nie martw sie, nic mi nie grozi. Chyba ze komus o tym powiesz…
– Cos ty, nigdy.
– Wiem. – Spalko usmiechnal sie. – Wierze ci.
– Dziekuje, Stiepanie. Jestem ci bardzo wdzieczny.
Spalko musial zagryzc warge, zeby nie wybuchnac smiechem. Co za komedia! Brnal dalej:
– Nie wiem, na czym polega ten test, bo tego mi nie powiedzieli – szepnal tak cicho, ze Sido musial nachylic sie jeszcze bardziej i prawie stykali sie teraz nosami. – A ja nawet nie pytalem.
– Oczywiscie.
– Ale wierze, i ty tez musisz w to wierzyc, ze ci ludzie robia co w ich mocy, zeby zylo nam sie bezpieczniej na tym coraz bardziej niebezpiecznym swiecie. – Spalko uwazal, ze jak zawsze sprowadzalo sie to do zaufania. Ale zeby ryba, w tym wypadku Sido, polknela przynete, musiala uwierzyc, ze wedkarz tez darzy ja zaufaniem. Potem mozna bylo wyciagnac ja z wody, a ona nie wiedziala nawet, kim jest wedkarz. – Moim zdaniem, bez wzgledu na to, co chca zrobic i po co, trzeba im pomoc. Powiedzialem im tak, gdy tylko sie ze mna skontaktowali.
– Ja tez bym tak powiedzial. – Sido wytarl spocona warge. – Wierz mi, jesli mozesz na cos liczyc, to na to na pewno.
Obserwatorium Astronomiczne Amerykanskiej Marynarki Wojennej na skrzyzowaniu Massachusetts Avenue i Trzydziestej Czwartej ulicy jest oficjalnym zrodlem czasu dla wszystkich stref czasowych w Stanach Zjednoczonych i jednym z nielicznych miejsc, gdzie nieustannie obserwuje sie ksiezyc, gwiazdy i planety. Najwiekszy zamontowany tam teleskop ma ponad sto lat i nadal jest wciaz uzywany. To wlasnie dzieki niemu doktor Asaph Hall odkryl ksiezyce Marsa. Ujrzal je po raz pierwszy w 1877 roku i nadal im imiona Deimos (Lek) i Phobos (Strach). Stary nie mial pojecia, dlaczego akurat tak je nazwano, wiedzial jednak, ze ilekroc dopada go melancholia, tylekroc ciagnie go do obserwatorium. Wlasnie dlatego kazal tam sobie urzadzic biuro, ukryte w glebi gmachu, niedaleko teleskopu Halla.
Wlasnie rozmawial przez wideotelefon z Jamiem Hullem, szefem ochrony w Reykjaviku, gdy odwiedzil go Martin Lindros.
– Tymi z Fejd al- Saud sie nie martwie – mowil Hull z wyzszoscia w glosie. – Dzisiejsze systemy ochrony to dla Arabow ciemna magia, wiec chetnie nas sluchaja. – Pokrecil glowa. – Drazni mnie tylko Rusek, Borys Iljicz Karpow. Szlag by to, wszystko kwestionuje. Mowie biale, on czarne. Co za skurwiel. Lubi sie klocic.
– Nie umiesz sobie poradzic z jednym glupim analitykiem, w dodatku Rosjaninem?
– Slucham?! – Zaskoczony Hull wytrzeszczyl oczy; rude wasy pod skoczyly mu do gory i opadly. – Nie, panie dyrektorze, wcale nie…
– Bo jesli nie umiesz, w kazdej chwili moge wyslac tam kogos innego – dodal Stary z nutka okrucienstwa w glosie.
– Nie, nie…
– I wierz mi, ze to zrobie. Nie jestem w nastroju do…
– To nie bedzie konieczne, panie dyrektorze. Poradze sobie z Karpowem.
– Oby. – Starego ogarnelo znuzenie i Lindros mial nadzieje, ze Jamie widzi to na ekranie swego odbiornika. – Musimy stworzyc zwarty front przed, podczas i po wizycie prezydenta. Jasne?
– Tak jest.
– A Bourne? Rozumiem, ze sie nie pokazal.
– Nie, panie dyrektorze. Bylismy i jestesmy wyjatkowo czujni.
Widzac, ze Stary dowiedzial sie juz wszystkiego, czego chcial, Lindros
dyskretnie odchrzaknal.
– Mam spotkanie, Jamie – powiedzial dyrektor, nie odwracajac glowy. – Porozmawiamy jutro. – Pstryknal przelacznikiem, zetknal dlonie czubkami palcow i spojrzal na duze zdjecie Marsa i jego dwoch nienadajacych sie do zamieszkania ksiezycow.
Lindros zdjal plaszcz i usiadl obok szefa. Gabinet byl ciasny i przegrzany nawet teraz, w samym srodku zimy. Na scianie wisial portret prezydenta. Po przeciwnej stronie bylo pojedyncze okno, a za oknem wysokie sosny, czarno- biale w jaskrawym swietle otaczajacych gmach reflektorow systemu bezpieczenstwa.
– Dobre wiadomosci z Paryza. Bourne nie zyje.
Stary podniosl glowe i jego martwa przed chwila twarz lekko sie ozywila.
– Dopadli go? Mam nadzieje, ze zdychal w bolu.
– Prawdopodobnie tak. Zginal na autostradzie Al na polnocny zachod od miasta. Wpadl motocyklem na osiemnastokolowa ciezarowke. Widziala to agentka Quai d'Orsay.
– Moj Boze – sapnal Stary. – Zostala z niego mokra plama… – Zmarszczyl brwi. – Na pewno?