Spalko znowu otwarl mu usta. – Tylko ty mozesz mnie powstrzymac!

– 

Molnar potoczyl wokolo dzikim wzrokiem, jakby dopiero teraz zdal sobie sprawe z tego, co sie z nim dzieje. Spalko zauwazyl to od razu. Wiezniowie czesto reagowali tak pod koniec udanego przesluchania. Chcac zdradzic swoje tajemnice, nie podchodzili do konfesjonalu krok po kroku, tylko zatrzymywali sie i stali w miejscu, dopoki mogli wytrzymac. Tak nakazy- wal im umysl. W pewnym momencie jednak umysl, niczym napieta gumowa tasma, rozciagal sie do granic mozliwosci i pekajac, wkraczal w nowa rzeczywistosc, po mistrzowsku zaaranzowana przez przesluchujacego.

– Ja nie…

– Mow, Laszlo – kusil Spalko aksamitnym glosem, glaszczac wieznia po spoconym czole. – Mow. Powiedz, gdzie jest Schiffer, i wszystko skonczy sie jak zly sen.

Molnar przewrocil oczami.

– Obiecuje pan? – spytal jak male dziecko.

– Zaufaj mi, jestem twoim przyjacielem. Chce tego samego co ty. Chce, zebys przestal cierpiec.

Molnar sie rozplakal. Oczy wezbraly mu wielkimi lzami, ktore splywajac po policzkach, metnialy i rozowialy. Potem zaczal lkac, jak nie lkal, odkad byl dzieckiem.

Spalko milczal. Wiedzial, ze to krytyczny moment. Teraz albo nigdy: albo Molnar skoczy w przepasc, na ktorej skraj sprytnie go zwabiono, albo pograzy sie w bolu.

Cialem Wegra wstrzasala burza uwolnionych przez Spalka uczuc. Odchylil do tylu glowe. Twarz mial szara i straszliwie sciagnieta; szkliste i wciaz zalzawione oczy zapadly sie jeszcze glebiej. Po czerstwych policzkach milosnika opery, podstepnie znarkotyzowanego w Undergroundzie, nie pozostalo ani sladu. Zmienil sie. Byl do cna wypalony.

– Boze, przebacz mi… – wychrypial. – Doktor Schiffer jest na Krecie. – Belkotliwym glosem podal adres.

– Grzeczny chlopczyk – powiedzial lagodnie Spalko. Zdobyl ostatni kawalek ukladanki. Jeszcze tego wieczoru jego 'ekipa' wyruszy w droge. Znajda Schiffera i wyciagna z niego wszystko to, co niezbedne do przeprowadzenia ataku na hotel Oskjuhlid.

Gdy rzucil kleszcze na wozek, Molnar zaskomlal jak zwierze i przewrocil nabieglymi krwia oczami. Wygladalo na to, ze zaraz znowu sie rozplacze.

Czulym, powolnym gestem Spalko przytknal mu do ust filizanke i z calkowita obojetnoscia patrzyl, jak Wegier zachlannie pije slodka, goraca kawe.

– Wybawienie. Nareszcie. – Nie wiadomo, czy powiedzial to do siebie czy do niego.

Rozdzial 13

Gmach Parlamentu wygladal wieczorem jak wielka tarcza, jedna z tych, ktorymi Wegrzy odpierali niegdys ataki nieprzyjacielskich hord. Przecietnemu turyscie, zafascynowanemu jego ogromem i pieknem, wydawal sie trwaly, ponadczasowy i niezniszczalny. Ale dla Jasona, ktory przybyl tu z Waszyngtonu po przerazajacej podrozy przez Paryz, byl tylko palacem z bajek dla dzieci, budowla z nieziemsko bialego kamienia i wyblaklej miedzi, ktora mogla lada chwila runac pod naporem ciemnosci.

W ponurym nastroju wysiadl z taksowki przed lsniaca kopula centrum handlowego Mammut, gdzie zamierzal kupic sobie nowe ubranie. Przekroczyl granice jako Pierre Montefort, francuski kurier wojskowy, dlatego poddano go jedynie pobieznej kontroli. Przed przybyciem do hotelu, gdzie chcial zameldowac sie jako Alexander Conklin, musial jednak pozbyc sie munduru.

Kupil sztruksowe spodnie, bawelniana koszule, czarny golf, czarne buty z cienka podeszwa i czarna skorzana kurtke. Chodzac po sklepach i stopniowo chlonac energie tloczacych sie w nich ludzi, po raz pierwszy od wielu dni poczul, ze jest naprawde wolny. Zdawal sobie sprawe, ze to nagle polepszenie nastroju wynika z rozwiazania zagadki Chana. Chan nie byl Joshua. Oczywiscie, ze nie: byl tylko znakomitym aktorem. Ktos – albo sam Chan, albo ludzie, ktorzy go wynajeli – chcial go poruszyc, chcial nim wstrzasnac, zeby sie zdekoncentrowal sie i zapomnial o smierci Aleksa Conklina i Mo Panova. Nie zdolali go zabic, wiec chcieli przynajmniej, zeby zaczal scigac cien swojego zmarlego syna. Skad Chan lub ci, ktorzy go wynajeli, tyle o nim wiedzial, to zupelnie inna sprawa. Najwazniejsze, ze teraz, gdy poczatkowy szok ustapil miejsca racjonalnemu mysleniu, jego logiczny umysl mogl podzielic rzeczywistosc na niezalezne czesci, przeanalizowac je i opracowac plan dzialania.

Potrzebne mu byly informacje, ktorych mogl dostarczyc tylko Chan. Musial odwrocic role i wciagnac go w zasadzke. Nie mial najmniejszych watpliwosci, ze wiedzac, dokad leci transportowiec Rush Service, Chan tez polecial do Paryza. Niewykluczone, ze slyszal nawet o jego 'smierci' na autostradzie Al. Jesli umial tyle co on, a na pewno umial, byl rowniez kameleonem, mistrzem kamuflazu. Gdzie wiec tych informacji szukac? Na jego miejscu Bourne zaczalby od Quay d'Orsay.

Dwadziescia minut pozniej zlapal taksowke, z ktorej wysiadal akurat pasazer, i wkrotce potem stanal przed imponujacym kamiennym portykiem hotelu Dunabius Grand na Wyspie Swietej Malgorzaty. Portier w liberii wprowadzil go do srodka.

Zmeczony, jakby nie spal od tygodnia, Jason przecial marmurowe foyer, podszedl do kontuaru i przedstawil sie jako Alexander Conklin.

– Aaa, pan Conklin! Czekalismy na pana. Zechce pan chwile zaczekac.

Recepcjonista zniknal na zapleczu i kilkanascie sekund pozniej wrocil z dyrektorem hotelu.

– Witamy szanownego pana, witamy! Nazywam sie Hazas i jestem do panskiej dyspozycji. – Niski, przysadzisty i ciemnowlosy dyrektor mial cieniutki wasik i czesal sie z przedzialkiem. Wyciagnal do niego reke, ciepla i sucha. – Bardzo mi milo. Zechce pan pojsc za mna.

Zaprowadzil go do biura, otworzyl sejf, wyjal z niego pudelko wielkosci i ksztaltu pudelka do butow i kazal mu pokwitowac odbior. Na pudel- ku widnial napis: ALEXANDER CONKLIN. PRZESYLKA CZEKA NA ODBIOR. Stemple? Stempli nie bylo.

– Ktos nam ja przyniosl- odparl dyrektor, gdy Bourne zapytal go o stemple.

– Kto?

Hazas bezradnie rozlozyl rece.

– Obawiam sie, ze nie wiem.

Jason wpadl w gniew.

– Co to znaczy? Nie prowadzicie zadnych ksiag czy rejestrow?

– Alez oczywiscie, ze prowadzimy. Jestesmy bardzo dokladni we wszystkim. Nie wiem dlaczego, ale w tym szczegolnym przypadku w ksiedze nie ma zadnego wpisu. – Wzruszyl ramionami i usmiechnal sie dobrodusznie.

Po trzech dniach nieustannej walki o zycie, po wszystkich wstrzasajacych przezyciach, Bourne wyczerpal caly zapas cierpliwosci. Gniew zastapila slepa furia. Kopnal drzwi, chwycil Hazasa za wykrochmalona koszule i pchnal go mocno na sciane.

– Panie… Conklin! – wyjakal dyrektor; oczy wyszly mu z orbit. – Naprawde…

– Gadaj! – krzyknal Bourne. – Ale juz!

Przerazony dyrektor byl bliski placzu.

– Ja nic nie wiem! – Kolkowate palce drzaly. – Tam jest ksiega! Niech pan sam zobaczy!

Jason go puscil Hazasa, ktory osunal sie na podloge, bo natychmiast ugiely sie pod nim nogi. Nie zwracajac na niego uwagi, Bourne podszedl do kontuaru i otworzyl ksiege. Wszystkie rubryki pracowicie wypelnialy dwa wyraznie rozniace sie od siebie charaktery pisma, najpewniej kierownika zmiany dziennej i nocnej. Ze zdziwieniem stwierdzil, ze umie czytac po wegiersku. Lekko przesunal ksiege i uwaznie powiodl wzrokiem po kartce, szukajac sladow wymazywania, zacierania oryginalnych wpisow. Nie znalazl niczego.

Odwrocil sie na piecie, ponownie chwycil Hazasa za kolnierz i dzwignal go z podlogi.

– Dlaczego nic tu nie ma?

– Panie Conklin, sam tu wtedy bylem. – Dyrektor zbladl jeszcze bardziej. Mial wytrzeszczone oczy i lepka od potu skore. – Mialem wtedy dyzur. Przysiegam, przesylka pojawila sie na ladzie nie wiadomo skad. Nie widzialem, kto ja przyniosl, nie widzial tego nikt z personelu. Bylo poludnie, koniec doby hotelowej, mnostwo ludzi. Pewnie ktos zostawil ja i od

Вы читаете Dziedzictwo Bourne'a
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату