– Dwa tygodnie temu.

– I co? Powiedzial pani cos?

– Nie. Wymienil tylko jedno nazwisko: Felix Schiffer. Bourne'owi szybciej zabilo serce.

– Schiffer pracowal w Agencji Zaawansowanych Projektow Obronnych.

Mylene zmarszczyla czolo.

– Alex mowil, ze w Wydziale Taktycznych Broni Obezwladniajacych.

– Czyli w CIA… – szepnal Bourne ni to do siebie, ni do niej. Puzzle zaczynaly do siebie pasowac. Czy Alex namowil Schiffera do porzucenia pracy w projektach obronnych i przejscia do WTBO? Ktos taki jak on mogl bez trudu 'zniknac' Schiffera. Tylko po co? Dlaczego? Jesli klusowal na terenach lowieckich Departamentu Obrony, na pewno poradzilby

sobie z lesniczymi i nie musialby nikogo ukrywac. Ale Schiffera ukryl. Musial miec ku temu inne powody, tylko jakie? – Dlatego sie bal? Chodzilo o Schiffera?

– Nie chcial nic powiedziec, ale czy moglo byc inaczej? Tego dnia, w ciagu zaledwie paru godzin, otrzymal i wykonal mnostwo telefonow. Byl straszliwie spiety i domyslilam sie, ze ma w terenie ludzi, prowadza jakas operacje. Kilka razy wymienil nazwisko Schiffera. Przypuszczam, ze to on byl celem akcji.

Inspektor Savoy siedzial w citroenie, wsluchujac sie w chrobot wycieraczek. Nie znosil deszczu. Padalo w dniu, kiedy odeszla od niego zona, padalo, gdy corka wyjechala na studia do Ameryki, zeby juz nigdy nie wrocic do kraju. Zona wyszla za pedantycznego bankiera i mieszkala teraz w Bostonie. Miala troje dzieci, dom, majatek, wszystko, czego tylko chciala, tymczasem on siedzial w tym zasranym miasteczku – Goussain? Guoassain? Nie, Goussainville – ogryzajac do krwi paznokcie.

Ale dzis bylo troche inaczej, bo probowal namierzyc czlowieka, ktorego CIA umiescila na liscie najbardziej poszukiwanych przestepcow. Gdy dopadnie tego Bourne'a, nareszcie zrobi kariere. Tak jest, zlapie go, i winda! Moze nawet zwroci na niego uwage sam prezydent. Spojrzal na druga strone ulicy, na samochod ministra Robbineta.

Quai d'Orsay podalo mu marke, model i numer rejestracyjny. Od kolegow dowiedzial sie, ze opusciwszy lotnisko, minister skrecil w Al i pojechal na pomoc. Wpadl do centrali, sprawdzil, kto nadzoruje pomocne sektory, i pamietajac o ostrzezeniu Lindrosa, ze lacznosc radiowa moze byc niepewna, zaczal do nich metodycznie wydzwaniac. Zaden z jego rozmowcow nie zauwazyl jednak ministerialnego peugeota i Savoy zaczynal sie denerwowac, gdy skontaktowala sie z nim Justine Berard, ktora widziala Robbineta na stancji benzynowej i nawet z nim rozmawiala. Pamietala, ze minister byl zdenerwowany i opryskliwy.

– Uznala pani, ze to dziwne? – spytal Savoy.

– Tak – odparla Berard. – Wtedy o tym nie myslalam, ale teraz tak.

– Byl sam?

– Nie jestem pewna. Lal deszcz, szyba byla podniesiona. Szczerze mowiac, patrzylam tylko na pana ministra.

– Przystojniak z niego. – Inspektor powiedzial to bardziej oschle, niz zamierzal. Berard bardzo mu pomogla. Widziala, w jakim kierunku minister odjechal, i zanim Savoy dotarl do Goussainville, zdazyla odnalezc jego samochod przed jednym z blokow.

Mylene spojrzala na szyje Bourne'a i zgasila papierosa.

– Znowu krwawisz – powiedziala. – Chodz. Trzeba to opatrzyc.

Zaprowadzila go do lazienki wylozonej zielonymi i kremowymi kafelkami. Przez wychodzace na ulice okno wpadalo szare swiatlo. Kazala mu usiasc i przemyla mydlem zaczerwieniona prege na gardle.

– Zrobione. – Posmarowala rane antybiotykiem. – To nie jest przypadkowe skaleczenie. Biles sie z kims.

– Mialem trudnosci podczas odprawy celnej.

– Jestes skryty jak Alex. – Odsunela sie o krok, jakby chciala lepiej mu sie przyjrzec. – I smutny. Bardzo smutny.

– Panno Dutronc…

– Mow mi po imieniu. – Przykryla rane sterylna gaza i zakleila plastrem. – Co trzy dni bedziesz zmienial opatrunek. Dobrze?

– Tak. – Usmiechnela sie, a on odpowiedzial jej usmiechem. – Merci, Mylene.

Lagodnie poglaskala go po policzku.

– Bardzo smutny… Wiem, ze byliscie sobie bliscy. Alex uwazal cie za syna

– Powiedzial ci to?

– Nie musial. Zawsze mowil o tobie ze szczegolnym wyrazem twarzy. – Jeszcze raz obejrzala opatrunek. – Stad wiem, ze nie tylko mnie boli serce.

Pod wplywem impulsu chcial jej wszystko powiedziec, wyznac, ze chodzi nie tylko o smierc Aleksa i Mo, ale i o spotkanie z Chanem. Zacisnal zeby i nie powiedzial nic. Mylene ma wlasny krzyz do dzwigania.

– O co tu chodzi z toba i Jakiem? – spytal. – Zachowujecie sie, jakbyscie sie nienawidzili.

Uciekla wzrokiem w bok i popatrzyla na ociekajaca deszczem szybe.

– To, ze cie tutaj przywiozl, swiadczy o jego odwadze, a to, ze poprosil mnie o pomoc, duzo go kosztowalo. – Odwrocila sie i spojrzala na niego oczami pelnymi lez. Smierc Aleksa musiala wstrzasnac nia tak mocno, ze wydarzenia z przeszlosci wyplynely na powierzchnie wzburzonego oceanu wydarzen terazniejszych. – Na swiecie jest tyle smutku… – Pojedyncza lza stoczyla sie na policzek, zadrgala i splynela na koszule. – Widzisz, przed Aleksem byl Jacques.

– Byliscie… kochankami?

– Jacques nie byl jeszcze zonaty. Kochalismy sie jak wariaci, a ze bylismy mlodzi, zaszlam w ciaze.

– Masz dziecko?

Mylene wytarla reka policzek.

– Non, nie chcialam. Nie kochalam go. Dopiero wtedy spadly mi luski z oczu. Jacques mnie kochal, a on jest bardzo… wierzacy.

Rozesmiala sie smutno i Bourne'owi przypomniala sie opowiesc o Goussainville, o tym, jak barbarzynscy Frankowie zostali obroncami wiary. Przejscie na katolicyzm bylo bardzo madrym posunieciem, lecz Clovisowi chodzilo chyba o przetrwanie i polityke, a nie o religie jako taka.

– Nigdy mi tego nie wybaczyl. – Jej wyznanie bylo tym bardziej poruszajace, ze nie wygladalo na uzalanie sie nad soba.

Bourne nachylil sie i delikatnie pocalowal ja w oba policzki, a ona – z krotkim, zdlawionym szlochem – przytulila go na chwile.

Gdy po prysznicu wyszedl z kabiny, znalazl w lazience starannie wyprasowany mundur. Ubierajac sie, spogladal w okno. Wiatr targal galeziami drzew. Z parkujacego na ulicy samochodu wysiadla ladna, mniej wiecej czterdziestoletnia kobieta. Wysiadla i podeszla do citroena, w ktorym – obsesyjnie obgryzajac paznokcie – siedzial mezczyzna o trudnym do ustalenia wieku. Kobieta otworzyla drzwiczki od strony pasazera i wsiadla.

W scenie tej nie byloby nic niezwyklego, gdyby nie fakt, ze Bourne widzial te kobiete na stacji benzynowej. Pytala Robbineta o kolo samochodu.

Quai d'Orsay!

Szybko wrocil do saloniku, gdzie Jacques wciaz wisial na telefonie. Gdy zobaczyl mine Bourne'a, natychmiast przerwal rozmowe.

– Co sie stalo, mon ami?.

– Namierzyli nas.

– Niemozliwe! Jakim cudem?

– Nie wiem, ale w czarnym citroenie po drugiej stronie ulicy siedzi dwoch agentow Quai d'Orsay.

Z kuchni wyszla Mylene.

– Dwoch innych obserwuje ulice od tylu, ale spokojnie, nie wiedza

nawet, ze jestes w tym bloku i…

Zadzwonil dzwonek u drzwi. Jason wyjal pistolet, ale Mylene zgromila go wzrokiem. Jeden ruch glowy i obaj znikneli w korytarzyku. Mylene otworzyla drzwi. W progu stal inspektor Savoy, rozczochrany i w wymietym plaszczu.

– Alain? Bonjour…

– Przepraszam za najscie – powiedzial Savoy z wstydliwym usmiechem – ale siedzialem tam i siedzialem, i nagle przypomnialo mi sie, ze pani tu mieszka.

Вы читаете Dziedzictwo Bourne'a
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату