jedynie ze szczurami. Cichy chrobot cegly o cegle. Po chwili znowu. I znowu.

– Znalezli nasza kryjowke – szepnal, chwytajac Annake za reke. – Idziemy.

Przejscie miedzy scianami mialo nie wiecej niz szescdziesiat centymetrow szerokosci, od gory ograniczala je nieskonczona ciemnosc. Stali na metalowych rurach. Tego rodzaju podloze nie nalezalo do najbezpieczniejszych i Bourne wolal nie myslec, co by sie stalo, gdyby rury nie wytrzymaly, i jaka rozwarlaby sie pod nimi otchlan.

– Wie pani, jak stad wyjsc? – szepnal.

– Chyba tak.

Ruszyla przed siebie, wodzac po scianie obiema rekami. Potknela sie i zachwiala.

– To gdzies tutaj…

Szli powoli, stopa za stopa. Nagle jedna z rur pekla i lewa noga Bourne'a utknela w glebokiej dziurze. Stracil rownowage i uderzyl ramieniem w sciane, wypuszczajac laptop Molnara. Probowal go zlapac, lecz komputer trafil kantem w rure, wpadl w szczeline i zniknal w czelusci.

Annaka pomogla Jasonowi wyciagnac noge.

– Nic sie panu nie stalo?

– Nie, nic – mruknal ponuro. – Ale nie mamy juz laptopa…

Nagle zamarl. Oddech. Uslyszal czyjs oddech. Ktos za nimi szedl. Latarka. Polozyl palec na wlaczniku i przytknal usta do ucha Annaki.

– Juz tu sa. Od tej chwili ani slowa. – Poczul zapach jej skory, cytrusy i pizmo. Kiwnela glowa.

Cichy brzek. Ten, kto za nimi szedl, potknal sie o rury, o gruby lacznik. Znieruchomieli. Bourne slyszal tylko bicie swego serca. Kilka sekund pozniej reka Annaki odnalazla jego reke i przytknela ja do sciany w miejscu, gdzie tynk nagle sie konczyl, jakby odpadl albo jakby celowo go odlupano.

Teraz wyniknal kolejny problem. Gdyby wypchneli fragment sciany, do srodka wpadlaby smuga swiatla i nawet gdyby bylo slabe, idacy za nimi policjant natychmiast by ich zobaczyl. Zobaczyl i odkryl, dokad ida. Bourne postanowil zaryzykowac. Przylozyl usta do ucha Annaki i szepnal:

– Uprzedz mnie, kiedy pchniesz.

Scisnela go za reke. Gdy scisnela po raz drugi, wycelowal latarke za siebie, pstryknal wlacznikiem i z nadzieja, ze rozblysk jaskrawego swiatla oslepi policjanta, naparl na sciane.

Ustapila, lecz w tym samym momencie rury zadygotaly, a sekunde pozniej policjant zadal mu potezny cios w brzuch.

Oslepiony Csilla zmruzyl oczy i potrzasnal glowa. Tamten kompletnie go zaskoczyl, co doprowadzilo go do wscieklosci, bo uwazal, ze jest przygotowany na wszystko. Potrzasnal glowa jeszcze raz, lecz slepota nie ustapila. Wiedzial, ze jesli bedzie czekal, az swiatlo zgasnie, morderca zdazy uciec, dlatego wykorzystujac element zaskoczenia, postanowil zaatakowac mimo to. Steknal z wysilku, rzucil sie glowa naprzod i uderzyl w brzuch.

W ciasnej, ciemnej przestrzeni wzrok na nic sie nie przydaje, dlatego – jak uczono go w szkole policyjnej – uderzal piesciami, kantem dloni i obcasami twardych butow. Zawsze wierzyl w skutecznosc ataku z zaskoczenia. Wiedzial, ze zabojca sie tego nie spodziewa, dlatego zeby wykorzystac zaskoczenie, zadal mu tyle ciosow, ile tylko zdolal.

Tamten byl silny, dobrze zbudowany. Co gorsze, znakomicie sie bil i Csilla natychmiast zdal sobie sprawe, ze w dluzszej walce na pewno by z nim przegral. Dlatego probowal zakonczyc starcie jak najszybciej i najskuteczniej. Niestety, popelnil fatalny blad, odslaniajac szyje. To dziwne, lecz zamiast bolu poczul jedynie silny ucisk. Gdy ugiely sie pod nim nogi, byl juz nieprzytomny.

Bourne przeszedl otworem na druga strone i pomogl Annace zasunac fragment sciany.

– Co sie tam stalo?

– Nic. Gliniarz byl bystrzejszy, niz myslalem.

Krotki korytarzyk. Zza drzwi, z holu sasiedniego budynku saczylo sie cieple swiatlo ze szklanych kinkietow na scianach oklejonych kwiecistymi tapetami. Tu i tam staly ciemne drewniane lawki.

Annaka wcisnela juz przycisk windy, lecz gdy kabina podjechala wyzej, zobaczyli w niej dwoch policjantow z bronia gotowa do strzalu,

– Cholera jasna! – Bourne pociagnal ja w strone schodow, lecz na schodach dudnily juz ciezkie kroki: tamtedy tez nie mogli uciec. Policjanci otworzyli drzwi windy. Byli w holu, juz ku nim biegli. Jason i Annaka popedzili na gore. Bourne wyjal wytrych, jednym ruchem otworzyl pierwsze drzwi po lewej stronie i zamknal je, zanim policjanci zdazyli skrecic w korytarz.

W mieszkaniu panowala ciemnosc i cisza. Nie wiedzieli, czy ktos w nim jest. Bourne podszedl do okna, otworzyl je i wyjrzal na waski zaulek z dwoma wielkimi pojemnikami na smiecie pod sciana domu. Zaulek, rozmyte swiatlo odleglej latarni i metalowe schody przeciwpozarowe trzy okna dalej.

– Chodz – rzucil, wchodzac na parapet.

Annaka wytrzeszczyla oczy.

– Zwariowales?

– Chcesz, zeby cie zlapali? – Popatrzyl na nia spokojnie. – To nasza jedyna szansa.

Annaka glosno przelknela sline.

– Mam lek wysokosci.

– Tu nie jest wysoko. – Wyciagnal do niej reke i pokiwal palcem. – Chodz, nie ma czasu.

Wziela gleboki oddech, stanela na parapecie, zamknela okno, spojrzala w dol i bylaby spadla, gdyby jej nie przytrzymal, przyciskajac do sciany budynku.

– Chryste, to ma byc niewysoko?

– Bo nie jest.

Zagryzla warge.

– Zabije cie za to, zobaczysz.

– Juz probowalas. – Scisnal ja za reke. – Idz za mna, a nic ci sie nie stanie, obiecuje.

Powolutku przesuwali sie waska ceglana polka. Nie chcial jej popedzac, ale powodow do pospiechu bylo az nadto wiele. W domu roilo sie od policjantow, ktorzy lada chwila mogli obstawic uliczke.

– Musisz puscic moja reke – powiedzial i zobaczywszy, co Annaka chce zrobic, szybko dodal: – Nie, nie patrz w dol! – Mowil ostrym, surowym tonem, zeby przykuc jej uwage. – Jesli zakreci ci sie w glowie, popatrz na sciane. Skup wzrok na czyms malym, na cegle, jakims peknieciu, wszystko jedno. Zajmij czyms mysli, wtedy strach minie.

Kiwnela glowa. Bourne stanal na koncu parapetu, prawa reka chwycil sie okapu nad sasiednim oknem i przenioslszy ciezar ciala z lewej nogi na prawa, zwinnie przeskoczyl na parapet poltora metra dalej. Odwrocil sie, usmiechnal i wyciagnal reka.

– Teraz ty.

– Nie. – Blada jak smierc Annaka gwaltownie pokrecila glowa. – Nie dam rady.

– Dasz. Zrob tylko pierwszy krok, reszta pojdzie jak z platka. Po prostu przenies ciezar ciala z lewej nogi na prawa.

Milczala, uparcie krecac glowa.

Bourne nie przestawal sie usmiechac, chociaz zaczynal ogarniac go strach. Tu, na scianie domu, byli calkowicie odslonieci i gdyby teraz zobaczyli ich policjanci, to po nich. Musieli dotrzec do schodow, i to szybko.

– Jedna noga. Wystaw prawa noge.

– Chryste. – Stala na skraju parapetu. – A jak spadne?

– Nie spadniesz.

– Ale…

– Zlapie cie, przytrzymam. – Usmiechnal sie. – No chodz.

Gdy postawila noge na sasiednim parapecie, pokazal jej okap, a ona bez wahania go chwycila.

– Teraz przenies ciezar ciala na prawa noge i podnies lewa.

– Nie moge sie ruszyc.

Wiedzial, ze zaraz spojrzy w dol.

– Zamknij oczy – rzucil. – Trzymam cie. Czujesz moja reke? – Kiwnela glowa, jakby sie bala, ze straci rownowage od dzwieku wlasnego glosu. – Przenies ciezar ciala na prawa noge, wystarczy jeden ruch… O tak, dobrze. Teraz podnies lewa…

– Nie.

Вы читаете Dziedzictwo Bourne'a
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату